Adam: Nina się zebrała na odwagę i naklikała relację z Batumi. Należą Jej się oklaski. KLASK,KLASK, KLASK
Lipek: /clap
Nina nie ma ze mną umowy edytorskiej, wiec nie dotykam :P

Nina: Jako, że dzień poprzedni był pełen wrażeń zostało zarządzone, że śpimy do oporu. Tydzień urlopu to za mało, żeby odzwyczaić się od porannego wstawania więc oczywiście obudziliśmy się trochę po 8. Leżąc, przysypiając usłyszeliśmy nagle churgot, tupot, głosy dziecięce, bieganie itp. No jak nic nad nami jest szkoła doszliśmy do wniosku po chwili. No ale jak to szkoła, przecież to hostel. Nigdzie nie pisało, że to szkoła, nikt nic takiego nie mówił. Leżąc w łóżkach i po cichu nabijając się z Lipków, że dziś to chyba długo nie pośpią i, że jeszcze brakuje tylko dzwonka… nagle usłyszeliśmy dzwonek! Śmiejąc się z całej sytuacji zaczęliśmy się ubierać, ogarniać i myć. Okazało się, że Lipki też nie śpią od 8 ponieważ na ich drzwiach była kartka, że tutaj ma lekcje III klasa. W związku z tym, po 2 dziecku, które wparowało do pokoju i przeżyło zdziwienie na widok dwójki dorosłych osób leżących na łóżku i wyglądających spod kołderki postanowili wstać. Po ogarnięciu się pogadaliśmy z miłą dziewczyną mówiącą o angielsku, która poleciła nam małą knajpkę rzut beretem od naszego noclegu, po wyjściu przez bramę jakieś 10m w lewo.Knajpka specjalnie zachęcająco nie wyglądała ale bardzo miły, chyba, właściciel dał nam angielskojęzyczne menu i po chwili debaty ustaliliśmy 5 x chaczapuri z jajkiem, 5 x czaj i sałatka grecka. Michał usiłował zamówić coś z mięsem ale braki językowe zmusiły go do zamówienia tego co reszta. Na jedzonko chwilę czekaliśmy ale okazało się przepyszne. Świeże, dopiero co z pieca wyciągnięte chaczapuri, w środku z jajkiem oraz serem a na wierzchu masełko, herbata z przedpotopowymi łyżeczkami oraz sałatka grecka bez fety i oliwek za to ze szczypiorkiem i natką pietruszki. Śniadanie było tak pyszne, że zamarły wszelkie rozmowy a słychać było tylko pomlaskiwanie i wzdychanie jakie to dobre. Z pełnymi brzuszkami udaliśmy się w stronę morza. Minęliśmy po drodze delfinarium, w którym miał się odbyć pokaz o 17. Koszt 12GEl – uznaliśmy, że trochę dużo i, że trochę żal czasu i podreptaliśmy w stronę morza. Plaża kamienista, mnóstwo okrągłych kamieni, które wręcz prosiły się o to, żeby popuszczać nimi kaczki. Woda niezbyt ciepła ale też nie porażająco zimna ,mało słona, fale załamywały się tuż przy brzegu. Wzdłuż morza jest deptak, którego rozpracowanie struktury zajęło nam dłuższą chwilę. Iwona upierała się , że są to drewniane deski ale niestety wyrwa w „deskach” ukazała bezlitosną prawdę = beton. Spacerkiem podążyliśmy wzdłuż morza podziwiając palmy (mam kilka zdjęć na cześć Beaty),

puste knajpy, dziwne rzeźby, rowery do wypożyczenia, lampy, ławeczki i wszystko co mijaliśmy po drodze. Słonko świeciło i gdyby nie silny zimny wiatr to byłoby idealnie. Obejrzeliśmy ładne fontanny, bambusiki, rzeźby i poturlaliśmy się w stronę portu.

Zwiedziliśmy 3/4 Batumi smęcąc się wolniutko po ulicach, nie weszliśmy do meczetu i po małej konwersacji – co dalej? bo Batumi już obejrzeliśmy – postanowiliśmy wrócić na kwaterę i razem z Aurorą odwiedzić mosty.

Pani z kwatery podpowiedziała nam nazwę miejscowości Mahontseti oraz, że gdzieś tam w okolicy robią herbatę ale, że trudno tam trafić. Od razu powiem, że trudno ponieważ nie udało nam się tej produkcji herbaty zlokalizować a zapytani tubylcy wskazali nam supermarket i, że tam kupimy Liptona. Nie, nie, nie Lipton, lokal czaj, a.. jak pójdziecie do supermarketu to wybierzecie sobie taki czaj, jaki będziecie chcieli. No i odpuściliśmy. Samą miejscowość wbrew pozorom dosyć łatwo znaleźć mimo iż nie jest oznaczona – jadąc wolno wypatrzyliśmy tablicę ze zdjęciem mostu oraz tabliczkę z napisem i strzałką. My na wszelki wypadek wspomogliśmy się zapytaniem na stacji benzynowej.

Mostek był fajny, fajnie tez było na moście, pod mostem, po prawej stronie mostu, po lewej stronie mostu oraz wszędzie w okolicy ponieważ ile można stać na moście. Dodatkowo po drugiej stronie mostu były też miejsca na piknik lub też suprę. Stół, 2 ławeczki i wszystko nakryte daszkiem.

Następnie spotkaliśmy kotka i mizianie z kotkiem zajęło nam sporą chwilę czasu. Poniżej kilka zdjęć tego małego sierściucha, który pokonał całkiem sporego psa, który chciał go powąchać oraz dokonał niebywałej sztuki wczepienia się w metalowy słup. Następnie poinstruowani przez Pana ochroniarza „czegoś elektrycznego” krętą dróżką przez wioskę dotarliśmy do wodospadu.

Tam również było przygotowane kilka miejsc na suprę oraz nieczynna knajpa. Całość w jeszcze lepszym otoczeniu niż poprzednie miejsce. Duże ilości wody spadały z wysoka więc wodospad był naprawę przedni. Warto podjechać i zobaczyć. Jako, że jesteśmy dzielnymi turystami każdy z nas chciał zdjęcie z wodospadem – skończyło się tym, że wszyscy byli mokrzy a zdjęcia wyszły rozmazane.

Wróciliśmy do Batumi, zmodyfikowaliśmy plany na następne parę dni – spędzimy więcej czasu w Kutaisi i wybraliśmy się na oglądanie podświetlonego deptaka oraz fontann. Deptak trochę nas rozczarował bo podświetlenie było zielone i wyglądało trochę nienaturalnie natomiast fontanny nas zachwyciły.

Okazało się, że z okolicznych głośników wydobywała się muzyka a fontanny tańczyły w jej rytm. Spędziliśmy tam dobre półgodziny podziwiając spektakl. Gdyby nie głód pewnie siedzielibyśmy tam tak długo aż całość zaczęłaby się powtarzać.

Z jedzeniem okazał się mały problem bo za dnia wypatrzyliśmy kilka fajnych miejsc, natomiast po ciemku, z rozkopaną ulicą szło nam trochę gorzej. Hmm… to nie tak, że tam jest jedna rozkopana ulica i nią właśnie szliśmy. Batumi jest prawie całe rozkopane. Braki w asfalcie, o chodnikach nie ma co nawet wspominać, wszędzie dziury a w tych dziurach m3 wody. Przejście z jednej strony na drugą to wyczyn, nie mówiąc o chodzeniu w ogóle po mieście. I w tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że co druga Gruzinka pomyka w butkach na 10cm obcasach. Szacun. Wracając do jedzenia – mamy przyjętą zasadę „gdzie nie ma ludzi nie jemy” co spowodowało, że w poszukiwaniu jedzenia zwiedziliśmy ponownie całe Batumi tyle, że „by night”. Trafiliśmy do knajpy, gdzie menu było tylko rosyjsko-gruzińskie ale jedzonko było smaczne. Dla uczczenia sukcesu została zamówiona miodowa czacza, która podobno była smaczna – ale to na pewno opisze Michał. Trafienie do hotelu nie przedstawiało już większych problemów, a że było już późno to poszliśmy grzecznie spać.

Adam – dni kolejne w Batumi

Nuda, ziew ziew.

Wpis będzie krótki, bo wiele się nie działo. Zebraliśmy się 22.10.2011 z kwatery, Pojechaliśmy do twierdzy Gonio. Było to fajne miejsce – na płaskim i płaskie :)

Lipek: wszystkie Wrońskie lubią płaskie. Nie lubią pod górkę. Jak jest płasko to jest fajnie. Aż dziw, że na mury weszli ;] Przed wyjazdem było śniadanie w lokalu obok, to samo – chaczapuri z jajkiem. Tak nam zasmakowało dnia poprzedniego, że dziś było to samo ;)

Łaziliśmy po murach, ze 20-30 cm rantem, na wysokości 6-8 metrów. I na tym Ninuś zobaczyła zaskrońca. Wrzasnęła, zatańczyła, zapodskakiwała… dobrze, że nie spadła…

Lipek: w twierdzy była też bardzo miła Pani bileterka, która pięknym rosyjskim nam wszystko wytłumaczyła. W środku jest również muzeum, opisane angielskim oraz dwa króliczki. Nie, nie te z Playboya.

Potem pojechaliśmy do ogrodu botanicznego.

Lipek: hm, ogród jak ogród. Niby fajny, ale zaniedbany. Nie, zaniedbany to złe słowo – jakiś takiś nie utrzymany tak, jak powinien. W sumie trudno powiedzieć. Fajnie się po tym spaceruje, ale brak jakiejś logiki i wyznaczonej jednoznacznie trasy, a mapy są umieszczone w dziwnych miejscach (np. nie na skrzyżowaniach). Niezłe widoki, ładne okazy drzew. Przy wyjściu spotkaliśmy młode pary. Ludzi. W liczbie mnogiej. Dokładnie rzecz biorąc to było ich chyba z 5 jak nie 6. Robią sobie taki nasz Śląski Park Kultury i Wypoczynku, gdzie młode pary wpadają na sesje zdjęciowe, tyle że tutaj razem z gośćmi weselnymi. Pary bardzo młode, większość gości też. Samochodów się zjechało tyle, że ledwo co wyjechaliśmy naszą wielką „Aurorką” (Michał ją tak nazywa pieszczotliwie :P).

Potem pojechaliśmy do Kutaisi. Droga bez problemu przebiegła. Najciekawszym motywem był już w Kutaisi motyw z Michałem pytającym człowieka o drogę. Człowiek pokazał Mu drogę i wręczył Michałowi pół mandarynki, którą właśnie obierał.

Lipek: to było bardzo sympatyczne i mega zabawne! Zaśmialiśmy się wszyscy w samochodzie i Pan też. Tutaj zresztą większość ludzi pytana o drogę uśmiecha się promiennie.

Poszukiwania hostelu wyglądały dość dramatycznie – pierwszy raz postanowiliśmy szukać na własną rękę. Nocleg z LP nie nastrajał optymistycznie, więc zapuściliśmy się na miasto… Któryś z kolei okazał się strzałem w dziesiątkę, moim zdaniem chyba najlepszy nocleg w Gruzji, choć nieco droższy. Wypasiony nowy hotel, ładne czyste pokoje z łazienkami, śniadanie no i taras. Po zobaczeniu tarasu Michał stwierdził, że dzisiaj tu pijemy i tak też się skończyło ;-). Ok. 12 w nocy z tarasu wygoniła nas właścicielka, bo podobno Japończyki się skarżą, że głośno. Faszyści :P Przenieśliśmy imprezę do pokoju.

Zostaw po sobie ślad