Przed siebie, byle dalej! | 2012-04-10 Guanajuato
Spakowaliśmy się i zostawiliśmy plecaki na recepcji (Nina: tu nastąpiła zabawna sytuacja, gdyż nie mogąc się porozumieć po angielsku poszłam do pani z translatorem. Pani długo patrzyła w mój telefon a później zaczęła się śmiać i pokiwała głową. Dodała też coś, co niestety zrozumiałam później – otóż okazało się, że translator przetłumaczył, że chcemy zostawić plecaki na 14 lat a nie do 14 godziny. Grunt, że się dogadaliśmy). I w długą! Znaczy na śniadanie. Nawet nie było daleko, drugie drzwi na lewo z hostelu wciągnął nas właściciel. Mieliśmy Z Michałem ochotę na tortas, czyli kanapki. I nawet były. Jakieś 22 peso za bułę na ciepło, z mięchem, serami innymi dodatkami. Smaczyste i syte. Nina wzięła quesadille i nawet się dogadała, ze chce je same, bez dodatków. Sam ser w środku. Sprytny robal (Nina: po nocnych i porannych rewolucjach żołądkowych – chyba wczorajsza pseudoczekolada – robal bał się co innego jeść. A Marty quesadille i tak są lepsze. Te były wyjątkowo takie sobie, jak to Michał skomentował: w Twoim stanie węgielek Ci nie zaszkodzi).
Po śniadanku na kopytkach zaczęliśmy zwiedzać miasto. Niefartownie trafiliśmy na drogę wijącą się w górę i żona mi w połowie drogi odmówiła współpracy. Jakieś teraz nietrwałe modele żon robią. Zadecydowała, że wracamy w dół (Nina: w ogóle ile oni mają tutaj owoców, a w szczególności truskawek… wszędzie truskawki, a ja nie dość, że boję się ameby to jeszcze nie specjalnie mam ochotę spędzić całą podróż w toalecie więc z wielkim bólem serca tylko oglądałam te owocki…).
Dzięki temu mieliśmy możliwość poszlajania się po podziemnej części miasta. Mi podobało się bardzo, Michał marudził, że śmierdzi. Przesadzał, piesek francuski. Śmierdziało tylko w jednym miejscu.
Na dworzec autobusowy dojechaliśmy przed czasem, ale tym razem nie była to zasługa Ninusia, po prostu chcieliśmy być wcześniej, a nie mieliśmy już co do roboty w mieście. Przynajmniej na dworcu był internet. W cholernym autobusie pierwszej klasy już nie. Uważam to za skandal jakbym znał hiszpański, to bym się odwołał! Albo spróbował. W sumie Nina ponoć już hiszpański umie, więc może by ją wysłać? ;> (Nina: sama mam ochotę coś do nich napisać, bo: 1. Kanapka była jakaś mała, 2. nie było w zestawie orzeszków, 3. Fotele jakieś dłuższe niż szersze – jakby Meksykanie byli wyżsi niż grubsi, 4. Własnego monitorka niet, 5. Internetu niet, 6. Kierowca nie przedstawił się, 7. I w ogóle ten do San Miguel de Allende był lepszy!)
Teraz jesteśmy już u Marty i jutro spadamy w kierunku domu. Tak więc jeszcze będzie jeden wpis, o locie do domu, jak już dolecimy.
[/fusion_builder_column][/fusion_builder_row][/fusion_builder_container]
No comment yet, add your voice below!