Przed siebie, byle dalej! | Paryż – Dzień 3 (3 sierpień 2012r)
Jest to tramwaj wodny, który ma 8 przystanków: Wieża Eiffla, Muzeum d’Orsay, St-Germain-des-Prés, Notre-Dame, Jardin des Plantes, Louvre, Hotel de Ville, Champs-Elysée i nielimitowaną ilość przejażdżek w ciągu okresu, na który kupiło się bilet. Batobusy odpływają co ok. 20min w sezonie i 25min poza sezonem.
Spod wieży Eiffla podpłynęliśmy 1 przystanek i wysiedliśmy przy Muzeum d’Orsay. Zrobiliśmy parę zdjęć, obeszliśmy budynek dookoła i zdążyliśmy na kolejny Batobus. (Adam: jestem miłośnikiem sztuki. najlepiej, żebyśmy sobie ze sztuką oboje nie przeszkadzali. Zatem muzeum podziwialiśmy z zewnątrz, aby na siebie za mocno nie wpływać. Co prawda do sztuki nowoczesnej zawartości tego muzeum dość daleko, ale po co mam się stresować)
Znów podpłynęliśmy 1 przystanek i błądząc trochę dotarliśmy pod kościół St-Germain-des-Prés. (Adam: Ty no weź się ogarnij kobieto. Pomijasz tyle szczegółów – jak choćby robienie sobie zdjęć na moście:
następnie szukanie tego kościoła na azymut, a także zwiedzanie tego kościoła – który ogólnie nie robił jakiegokolwiek wrażenia – ale żeby nie było, zamieszczę zdjęcie ze środka choć)
Kolejnym punktem programu był Mc Donald’s i jego McFlurrry (2,50€) oraz zakup kilku drobiazgów dla rodziny i pocztówek (0,20€). Spacerkiem podeszliśmy pod Panteon – z wejścia zrezygnowaliśmy ponieważ było płatne (Adam: Tak czytam tą relację i mam wrażenie, że oszczędzaliśmy na wszystkim! Z innej strony wejście nie było płatne – to był rozbój z w biały dzień – bodaj 10 albo 13 euro za wejście – to ja, w swoim skąpstwie podziękuję).
Niedaleko jest Sorbona i chciałam ją zobaczyć z bliska, ale chyba za mało było w nas zaparcia, żeby dostać się do środka, więc obeszliśmy tylko budynek z dwóch czy trzech stron i posiedzieliśmy na ławce, na placu wypisując pocztówki. Kolejnym punktem programu naszej wycieczki była katedra Notre-Dame, do której była całkiem spora, a w środku mnóstwo ludzi. Niemniej sama katedra robi odpowiednie wrażenie (Beata – to była moja druga wizyta w katedrze i muszę powiedzieć, że tym razem mnie trochę zawiodła, gdyż w remoncie były kaplice znajdujące się na tyłach ołtarza głównego, a właśnie one mi się ostatnio bardzo podobały. Nie można też było obejrzeć makiety katedry, która tam była poprzednio wystawiona).
Przystanek Batobusa przy Notre-Dame jest po prawej stronie katedry stojąc twarzą do głównego wejścia. W międzyczasie już sporo ludzi zaczęło poruszać się tym środkiem transportu więc nie zmieściliśmy się na pierwszy tramwaj wodny – z drugiej strony następny, który przypłynął był praktycznie pusty. Pokonaliśmy kolejny odcinek trasy i wysiedliśmy niedaleko ogrodu Jardin des Plantes. Niestety po konsultacji z mapą okazało się, że wejście jest spory kawałek od rzeki a dodatkowo dużą część ogrodu zajmuje zoo, na zwiedzanie którego nie mieliśmy ochoty (Bartosz: Przepraszam, ale zoo mam w Warszawie 😀). W związku z tym wróciliśmy się na przystanek Batobusa i po 5min byliśmy pod Luwrem. Do godziny 18, po której miało być tańsze wejście do muzeum, zostało nam ok. 1,5godz. więc rozdzieliliśmy się w poszukiwaniu sklepu w celu nabycia: sera, bagietki, winogron i szampana (Bartosz: Zakupy wyniosły całościowo 16,80€). Plan udało się zrealizować – na trawniku przed Luwrem zrobiliśmy sobie piknik świętując 10 rocznicę ślubu Beaty i Bartka.
Potem odwiedziliśmy Luwr – my tylko część dostępną dla wszystkich, a Beata i Bartek poszli przywitać się z Mona Lizą. Niestety okazało się, że żadnych zniżek nie było – bilet kosztował 10€ (Beata: potwierdziło się, że na dokładne zwiedzanie Luwru potrzeba najlepiej 3 dni – po jednym dniu na każde skrzydło. Oprócz Mony Lizy, zachwycił nas pomnik Nike z Samotraki, Wenus z Milo i mnóstwo eksponatów z czasów staroegipskich – szczególne wrażenie wywarła na mnie świetnie zachowana mumia. Zupełnie darowaliśmy sobie skrzydło „francuskie”, ale tylko z powodu małej ilości czasu i bólu kręgosłupa 🙂).
My za to czekając na B&B poleżakowaliśmy na krzesełkach niedaleko fontanny. Zmęczeni podpłynęliśmy pod wieżę Eiffla i udaliśmy się na zakupy – na kolację zaplanowany był również piknik z tym, że z dużą ilością wina i widokiem na podświetloną wieżę. Zakupy chcieliśmy zrobiliśmy w znajomym Lider Price, ale okazało się że jest już za późno więc wylądowaliśmy w Carefourze znajdującym się na końcu Pól Marsowych niedaleko przystanku metra (paragon wyrwać od Adama)(Adam: paragon wyrwało mi moje kochanie zaraz po wyjściu ze sklepu, ale już zapomniało i usiłuje oczerniać) (Nina: zgadza się paragon odnalazł się, ale zrezygnowałam z wypisania, co ile kosztowało, bo 1. podstawowe ceny już są a 2. relacja zacznie przypominać relację księgowego, a to będzie oznaczało, że towarzystwo z pracy ma na mnie zbyt duży wpływ) a następnie zajęliśmy wygodną miejscówkę na końcu Pól Marsowych z widokiem na podświetloną wieżę.
Niestety nie było nam dane cieszyć się długim piknikiem ponieważ zaczął padać deszcz. Zebraliśmy nasze manele i ponieważ postanowiliśmy, że wino należy wypić a piknik dokończyć to przenieśliśmy się na ławeczkę pod drzewem. Zrobiliśmy całe mnóstwo zdjęć z wieżą Eiffla w tle (Beata: Gdybyśmy nie kupili nigdzie wina, to nic straconego, ponieważ z częstotliwością co 5 minut zaczepiali nas tambylcy z ofertą sprzedaży piwa, wina i szampana prosto z reklamówki 🙂). Na koniec pikniku okazało się, że ostał nam się jeden ser, a co za ser… No cóż, mimo iż był w opakowaniu i podwójnie zawinięty w reklamówce i tak dawał znać o swojej obecności zapachem zdechłego gołębia. Zapewne nasuwa się pytanie, skąd wiem jak pachnie zdechły gołąb? Otóż wiem! Dzień wcześniej dochodząc do wieży Eiffla przechodziliśmy przez skwerek, a na ścieżce leżał martwy gołąb i wydawał zapach. Ser miał właśnie taki zapach.
Droga powrotna do hotelu była już opanowana więc mimo pewnych ilości wina we krwi trafiliśmy bezbłędnie. Ser wrócił z nami do hotelu, a konkretnie do naszego pokoju.
[/fusion_builder_column][/fusion_builder_row][/fusion_builder_container]
No comment yet, add your voice below!