Przed siebie, byle dalej! | 2012-04-01 Palenque
Y
Wróciliśmy dość wcześnie do hostelu, więc zrobiliśmy sobie pół godzinki dla słoninki. Trochę się przeciągnęło. A że dziś niedziela, to pralnia do 15 czynna tylko, no do 15:30. Nieśpiesznie wstawaliśmy, mieliśmy jeszcze trochę czasu, gdy zerknąłem na telefon. A tam godzina 15:45. Nina!!!! Wiesz która godzina? Tak, 14:45. Hmn… a wiesz, że u mnie na telefonie jest po 15? O KURCZACZA NÓŻKA! Zawołało dziewczę. U mnie też! Ale na zegarku 14. Zatrzymał się na godzinę? I przypomniało mi się, że Meksyk ma bodaj 3 strefy czasowe… Szlak by ich… Biegiem polecieliśmy do pralni i okazała się jeszcze otwarta. Kamień z serca. (Nina: ze szczęścia zostawiliśmy dodatkowo 5 pestek)
Wieczorem zaś (Nina: bo oczywiście po przebieżce do pralni przysługiwało nam kolejne pół godzinki dla słoninki) poszliśmy na główny plac, gdzie pseudoindianie tańczyli pseudotaniec za realne peso, był ryneczek, panowie grali na instrumentach i było sympatycznie. (Nina: zjedliśmy lody, a Michał wypił kolejny litr soku pomarańczowego z lodem, w styropianowym „kubeczku”)
I jeszcze kolacja, której opisywać nie będę, bo to nie moja bajka, tylko podpiszę co moje.
To Michała.
To, mimo iż wygląda średnio, było bardzo smaczne. Ninusiodanie.
Moje burito. Z sosem guacamole w środku, rewelacja.
Moja zupka cebulowa, pyszota
Zupa krem grzybowy. Niam.
(Nina: poprzednie wpisy bez mojej autoryzacji nie liczą się!!)
[/fusion_builder_column][/fusion_builder_row][/fusion_builder_container]