🎉 Festyn pod wulkanem, czyli tańce z kapelusza

Wracaliśmy właśnie z Piedras Rojas, wciąż trochę zaskoczeni, że coś takiego naprawdę istnieje – i to nie tylko na pocztówkach. Dzieci w aucie już przysypiały na zmianę z „mamooo, daj picia”, Nina dopinała mentalnie listę pakowania – powoli przygoda na Atacamie się kończyła – , a ja w głowie planowałem szybki postój w San Pedro – dosłownie: wjazd, owoce, powrót.

Tylko że San Pedro de Atacama miało dla nas inny plan.

Już od skrzyżowania słychać było, że coś się dzieje. Nie to zwykłe „coś”, tylko to coś, co zwiastuje głośniki, śmiech i bębenki. Wjeżdżając na rynek, nie było żadnych wątpliwości: wpadliśmy w sam środek lokalnego festynu.

Nina:
– Adam, tylko po pomidory, nie zatrzymujemy się, bo jeszcze wciągną nas w coś wciągną.

Tomek:
– A może będą lody!

Krzyś:
– A może będą jakieś dziwne zwierzęta.

Ja:
– Albo jedno i drugie. Lody z dziwnego zwierzęcia.

Parkuję jak lokalny – na rogu chodnika, prawie na styk z jakimś znakiem drogowym, częściowo na piachu, częściowo na nadziei, że nikt nie będzie mnie odholowywać. I już po chwili jesteśmy w centrum kolorowego chaosu.

🌵 Stoisk z jedzeniem nie da się zliczyć – empanady, coś przypominającego nic znajomego, grillowane sery i kukurydza pieczona na blasze, obok napoje w plastikowych kubkach z parasolką, które zapewne smakują jak dzieciństwo i cukier w płynie.

🎶 Na środku rynku właśnie zaczyna się występ – kobiety w falbaniastej odzieży, faceci w kapeluszach, a muzyka taka, że nogi same zaczynają człowiekowi chodzić. Krzyś z rozdziawioną buzią przygląda się tancerkom. Tomek już wymachuje rękami w rytm muzyki, Nina nagrywa wszystko, jakby jutro miała reżyserować dokument na National Geographic.

💃 A taniec? Jedna wielka historia opowiadana biodrami i chustkami. Ruchy precyzyjne, ale wyluzowane. Kapelusze wirują w powietrzu, falbany tańczą razem z tancerzami, a piach unosi się spod ich butów. Publiczność klaszcze, a jakiś starszy pan siedzący w pierwszym rzędzie mruczy coś pod nosem, jakby oceniał wykonanie jak w „You Can Dance: Atacama Edition”.

Krzyś:
– Czy my możemy też zatańczyć?

Tomek:
– Ja mogę, ale tylko jak będzie muzyka z Minecrafta.

Ja:
– Możecie, ale musicie mieć kapelusze. Bez kapeluszy nie tańczymy.

Po chwili do tancerzy dołączają dzieci – nie nasze, tylko lokalne – i zaczynają własną wersję występu, która wygląda trochę jak gra w „kto szybciej się zakręci i nie przewróci”. I właśnie w tym momencie dociera do mnie, że trafiliśmy nie na atrakcję turystyczną, tylko na prawdziwe święto – coś, co się dzieje bez potrzeby „wrzucania na Instagrama”, a i tak jest piękniejsze niż niejedno starannie zaplanowane show.

🧺 Obok sceny kobieta sprzedaje ręcznie tkane chusty, inna oferuje herbatę z koki i liście „na wysokość”. Tomek pyta, czy to legalne, a Nina odpowiada, że legalne, ale nie dla dzieci, bo po jednym listku zaczną chodzić po suficie. Krzyś przysięga, że widzi flaminga na stoisku z napojami. Po chwili okazuje się, że to tylko maskotka. Albo i nie.

📷 Robimy zdjęcia, kupujemy lody, które smakuje jak śliwki i banan razem, oglądamy jeszcze jeden występ , ukłony i… jeszcze jeden. I kolejny. I potem wracamy do hotelu. Musimy wcześnie iść spać, bo jutro przed świtem startujemy oglądać gejzery.

Jednak świat ma dla nas „niespodziankę”…

Tropic of Capricorn i drogi Inków [Chile 2025]
Cañon de Guatín i pustynny zachód słońca [Chile 2025]

Zostaw po sobie ślad