Miał być lot balonem nad Kapadocją, a wyszła z tego podziemna wyprawa. Pogoda nas zaskoczyła. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zamiast oglądać Kapadocję z góry, poznaliśmy ją od podszewki. I to dosłownie. Zaplanowaliśmy sobie niezapomnianą przygodę: lot balonem nad Kapadocją, krainą baśniowych kominów wróżek i skalnych kościołów. Niestety, los pokrzyżował nam szyki. Zamiast błękitnego nieba i słońca, zastała nas zimna i mglista aura. Temperatura ledwo przekraczała 3 stopnie, a chmury wisiały nisko nad ziemią. Lot balonem był niemożliwy.
Kapadocja z okien auta
Nie daliśmy się jednak zniechęcić i postanowiliśmy zwiedzić Kapadocję na własną rękę. Ruszyliśmy w drogę przed siebie po okolicach. Przez godzinę jeździliśmy po malowniczych trasach 4×4, podziwiając niesamowite formacje skalne, takie jak kominy wróżek czy wąwozy. Niestety, wiatr, chłód i mżawka nie sprzyjały długiemu zwiedzaniu na świeżym powietrzu. Zamarznięci i zmoknięci, postanowiliśmy udać się tam, gdzie pogoda nie ma znaczenia: do podziemnych miast.
Podziemne miasta
Podziemne miasta w Kapadocji to jedna z największych atrakcji turystycznych tego regionu. Są to ogromne kompleksy mieszkalne wykute w miękkiej skale wulkanicznej, które służyły jako schronienia dla ludności przed najazdami i prześladowaniami religijnymi. Pierwsze podziemne miasta powstały prawdopodobnie już w VII wieku p.n.e. Do dziś odkryto ponad dwadzieścia takich obiektów, a największe z nich mogły pomieścić nawet 20 tysięcy ludzi.
Kaymaklı Underground City
Pierwsze na naszej liście było Kaymaklı Underground City. Zapłaciliśmy za bilety 1000 lir (około 215 zł) i zeszliśmy do ciemnej otchłani. Czekała nas tam prawdziwa wyprawa. Wąskie i niskie korytarze wymagały od nas zwinności i odwagi. Czasem trzeba było się przeciskać na czworakach lub bokiem, a osoby o większej tuszy miały spore problemy. Tu właśnie powstało moje postanowienie o przejściu na dierę. Natychmiast. Miasto było ciekawie podświetlone i pełne zakamarków. Można było się tam zgubić i odkrywać nowe miejsca bez końca. Nie było gorąco, ale wysiłek sprawił, że byliśmy cali spocony. Tylko dzieci były zachwycone, bo miasto idealnie do nich pasowało.
Kaymaklı to jedno z najstarszych i największych podziemnych miast w Kapadocji. Składa się z ośmiu poziomów, z których cztery są udostępnione dla turystów. Miasto ma około 100 metrów głębokości i zajmuje powierzchnię około 2,5 hektara. W jego wnętrzu znajdują się m.in. magazyny, kuchnie, kaplice, winnice i szkoła. Miasto posiada także system wentylacji zapewniający dopływ świeżego powietrza oraz studnie zapewniające dostęp do wody pitnej. Dobrze, że powiedzieli, że ma 8 poziomów, bo człowiek po wejściu natychmiast traci rozeznanie na jakiej głębokości jest, w jakim kierunku idzie… No po prostu nie widać słońca i mech nie rośnie od północy…
Derinkuyu Underground City
Następnie pojechaliśmy do Derinkuyu Underground City, gdzie zapłaciliśmy 500 lir (około 108 zł) za bilet dla jednego dorosłego i dwóch dzieci. Nina i Michał postanowili zwiedzić dokładnie samochód w którym jechaliśmy, nie chcąc się przeciskać przez ciasne korytarze. Stwierdzili, że skoro widzieli jedno skalne miasto to widzieli wszystkie. Nie do końca prawda, bo one jednak ciut różniły się od tych widzianych przez nas w Gruzji czy Iranie. Przed wejściem spotkaliśmy dwie starsze panie z Polski, które podziwialiśmy za to, że w takim wieku i przy problemach z poruszaniem się dalej podróżują i odwiedzają takie miejsca. Pomogliśmy im kupić bilety i zeszliśmy razem w dół. Było tam zdecydowanie mniej ludzi i bardziej klimatycznie. Miasto było mniejsze niż Kaymaklı, ale równie ciekawe. Dzieci bawiły się świetnie, a my cieszyliśmy się z ich radości. Usiłowały się zgubić i było to nawet koszącą perspektywą… bałem się jednak, że znajdą kogoś i pokażą swoje bransoletki niezgubki z naszymi numerami telefonów i będziemy musieli po nich wracać… Z innej strony te kilka godzin ciszy… hmn.. Następnym razem.
Derinkuyu podobno ma 18 poziomów, z których 8 jest dostępnych dla zwiedzających. Miasto ma około 85 metrów głębokości i zajmuje powierzchnię około 1 hektara. Podobno – nie wiem, nie widziałem – podziemne miasta były połączone ze sobą systemem tuneli o długości nawet kilkunastu kilometrów. Niektóre z nich były na tyle szerokie, że można było nimi przejechać konno. Na pewno jednak było wyposażone w różne udogodnienia dla mieszkańców, takie jak piece do pieczenia chleba, prasy do oliwy czy kadzie do produkcji wina. Miało też sale sądowe oraz liczne kaplice i kościoły wykute w skale, ozdobione freskami. Co ciekawe… był tam nawet cmentarz. – Podziemne miasta były także miejscami obrony przed wrogami. W razie ataku mieszkańcy mogli zamknąć się za kamiennymi drzwiami o grubości nawet 55 cm, które otwierały się tylko od środka. Niektóre miasta miały nawet własne systemy obronne, takie jak pułapki czy otwory do rzucania kamieni lub oleju na intruzów.
Obiad
Nie mogliśmy się doczekać, kiedy zjemy coś po całym dniu zwiedzania. Michał, który wcześniej zrobił dokładny research w internecie, zaprowadził nas do Lahmacun Doner – małej, ale uroczej knajpki (no dobra, może nie urocza. Normalna lokalna.) w samym sercu miasta. Zamówiliśmy lahmacuny i pidy w takich ilościach, że kelner patrzył na nas z niedowierzaniem. Jedzenie było przepyszne, chrupiące, pikantne i soczyste. Lahmacuny i pidy były tak dobre, że aż się oblizywaliśmy. Kelner był tak zaskoczony naszym apetytem, że spytał nas czy jesteśmy pewni, że nie chcemy jeszcze czegoś zamówić. Powiedzieliśmy mu, że nie mamy już miejsca w brzuchach, ale może za chwilę zmienimy zdanie. Zapłaciliśmy niewiele, akceptowali tylko gotówkę, ale to nie był problem, bo mieliśmy zapas lir.
Słodkości
Po wyjściu z restauracji zobaczyliśmy obok cukiernię, która kusiła nas swoimi słodkościami. Nie mogliśmy się oprzeć i weszliśmy do środka. Wydaliśmy tam 300 lir na różne ciastka, babeczki i ciasteczka. Były tak pyszne, że aż nam się uszy trzęsły. Niektóre były tak słodkie, że musieliśmy popijać je wodą. Postanowiliśmy już wracać do domu i odpoczywać. Jednak jak się okazało, nie dla wszystkich było to koniec dnia…