Droga do Akaby [JORDANIA 2021]
Dzień 1
Dzień przed wylotem otrzymaliśmy informacje od Ryanair, że na lotnisku mamy stawić się 3 godziny wcześniej. Biorąc pod uwagę, że wylot był o 6.20 to człowiek zastanawiał się, czy opłaca się kłaść spać. O ile bombelki udało się prawie przyzwoicie położyć to sami poszliśmy spać sporo po 23… ale do rzeczy. Pobudkę i ogarnianie daruje ale wspomnieć należy, ze dzieci spisały się na medal.
Dzień wcześniej Adam wybrał parking. Tani. Ale z pozytywnymi opiniami…Przyjeżdżamy po 3 pod ten parking a tam brama zamknięta, nikogo nie ma. Dzwonimy – „Pani.. Lotnisko to jest dopiero od 4 czynne, kto pani nagadał, że macie być po 3. Zresztą nikogo tu nie ma, alarm włączony, jedźcie sobie na kawę na Orlen i wróćcie o 4”. Świetnie.. Jeszcze nie wylecieliśmy a to niespodzianka. Postanowiliśmy, że Adam wyrzuci nas na lotnisku i chyba, że będzie zamknięte to zrobi kółko i nas odbierze. Oczywiście lotnisko było otwarte, niemniej odprawa zaczęła się z co najmniej 15 min poślizgiem. Przy nadawaniu bagażu przepytywanka – Ma pani test pcr? Mam. Ma pani opłacony na miejscu drugi test? Mam zaświadczenie, że jestem szczepiona. Ma pani polisę? Proszę pokazać. Ma pani deklarację zdrowotną potrzebną na miejscu? Mam. Okazało się, że to pierwszy lot do Jordanii.
Po tym cały zamieszaniu gdzie dodatkowo chłopaki mocno nadwyrężyli moją cierpliwość chcieliśmy przejść bramki bezpieczeństwa i poczekać na Adama. Nie ma łatwo. Kontrola paszportów i od nowa. Ma pani testy pcr? Mam – tu moje i dziecka. Ma pani opłacone testy pcr na miejscu – ja jestem zaszczepiona, tutaj rachunek na dziecko. Ma pani polisę? Mam…No dobra to możecie iść. Ale, ale.. A co z Adamem? Przecież wszystkie papiery mam ja. Nigdzie go bez tej dokumentacji nie przepuszczą. Więc umówiliśmy się z panem, że jak dojdzie Adam to puści całą naszą czwórkę. A w międzyczasie: gość na parking przyjechał z 12min opóźnieniem, potem okazało się, że na parkingu nie ma prądu więc nie mogą otworzyć bramy, wysiadły korki, potem tylko formalności i z dodatkową dwójką lecącą również do Jordanii przyjechał na lotnisko Adam. My zdążyliśmy ponownie stanąć w kolejkę..
Bramki bezpieczeństwa, odprawa paszportowa, sprawdzenie mojego plecaka pod kątem materiałów wybuchowych i spokojnie mogliśmy poczekać na samolot. Jakoś te 3 godziny wcześniej wcale nie wydawały mi się za wcześnie.
Lot przebieg spokojnie, samolot w 1/3 pełny. Adam w gratisie dostał miejsce przy drzwiach awaryjnych, co równało się z dodatkowym miejscem na nogi. Sporo ludzi miało maseczki na brodzie. Spokojnie można było coś zjeść czy wypić.
Lądowanie super. Szybkie dojście do pierwszej kontroli. I tutaj miłe zaskoczenie – Jordańczycy sprawnie wszystkich podzielili na dwie grupy – zaszczepieni otrzymywali wlepki na paszportach tak, że od razu było widać, że są „vaccinated” a grupa bez szczepienia miała sprawdzane rachunki i kierowana do chyba z 8 stanowisk, gdzie pobierano wymazy. Wszystko szybko i bezproblemowo. Kolejne stanowisko to wizy – dajemy wszystkie paszporty i pokazujemy swoje Jordanpassy i płacimy 80JOD + 1,56JOD prowizja za wizy dzieci (40JOD/osoba). Kolejne stanowisko to odprawa paszportowa – celnik obejrzał wszystkie paszporty i zrobił zdjęcia dorosłym – należało zdjąć maseczkę. Jeszcze tylko odbiór bagażu i już. Jesteśmy! Trochę zaskoczeni, ze wszystko poszło tak szybko i te nasze pierwsze wakacje właśnie się zaczynają.
Pieniądze wymieniliśmy w Arabian Bank jeszcze przed odbiorem bagażu. I to chyba był błąd ponieważ zapłaciliśmy prowizję. Kartę SIM z internetem Adam kupił w Zain. Bezproblemowo odebraliśmy też wcześniej zarezerwowany samochód. Mitsubishi Lacer. Chwilę tylko czekaliśmy na fotelik dla Tomka. I w drogę.
Adamowi chwilę zajęło ogarnięcie samochodu. Dosyć szybko też tankowaliśmy, bo samochód dostaliśmy z 1/8 baku. Cena benzyny to 0,79JOD/l. Po 50km, kiedy Adam już był mistrzem szosy zatrzymała nas policja – na szczęście wzorem większości policji na świecie zobaczywszy nasze blade twarze i paszporty puścili nas dalej. Do Akaby jechaliśmy ok. 4 godzin, z czego dzieci i ja większość przespaliśmy. Zatrzymanie się na fotkę a konkretnie otworzenie drzwi samochodu spowodowało dodatkową setkę pasażerów na gapę w postaci much.
Akaba [JORDANIA 2021]
Po dotarciu do hotelu https://www.booking.com/hotel/jo/aqaba-adventure-divers-resort.pl.html zorientowaliśmy się, ze sprawdziliśmy wszystko tylko nie jego lokalizację. Był w miarę niedaleko do morza, ale aby cokolwiek zjeść, kupić itp. trzeba było podjechać ok. 15min do centrum Akaby. Za pokój 3 osobowy (3-letni Tomek gratis) zapłacilismy 64,26JOD.
Szybkie rozpakowanie, kąpielówki i myk do basenu (podobno ze względu na restrykcje czynny tylko do 18). Woda początkowo wydawała się chłodna, ale po chwili była cudownie orzeźwiająca.
Następny punkt programu to papu i sklep. Restaurację wybraliśmy na podstawie Trip Advisor – Khubza&Sene https://www.google.com/maps/place/Khubza+%26+Seneya,+An-Nahdah+St.+18,+Aqaba+77110,+Jordania/data=!4m2!3m1!1s0x150071633f8f3e07:0x4d8fd8655186305?utm_source=mstt_1&entry=gps
Było smacznie choć nieco restauracyjnie. Ja wzięłam pitę nadziewaną mięskiem a Adam jakieś kofty. Adama kawa po turecku z odrobiną cukru była pyszna. Razem z posiłkami dzieci (nuggetsy i frytki) zapłaciliśmy 18 JOD.
Oczywiście nie obeszło się bez lodów – udało mi się przekonać dzieciaki, że takie na gałki są najlepsze i trochę na migi, trochę po angielsku wybraliśmy po jednej gałce dla każdego – w sumie 4JOD. Jeszcze zakupy – woda oraz podstawowy ekwipunek turysty z dziećmi czyli chleb i dżem i ruszyliśmy w kierunku hotelu. Po drodze zrobiliśmy krótki przystanek nad Morzem Czerwonym – dzieci tradycyjnie wrzuciły do morza pół tony kamieni a my podelektowaliśmy się widokiem.
Po dniu pełnym wrażeń nikt nie miał problemów z zaśnięciem.
Dzień 2
Dzień drugi rozpoczął się od afery o basen. Udało się przekonać dzieci, ze dzień jeszcze się nie kończy i po zjedzeniu kanapki z dżemem (nie mówiłam, podstawa dla turysty z dziećmi?) wybraliśmy się do Tala Bay zobaczyć czy pływa yellow submarine. A konkretnie „pół-łódź podwodna” dzięki, której można obejrzeć rafę koralową Morza Czerwonego – https://neptune-submarine-boat.business.site/ Niestety okazało się, że mają przerwę techniczną i być może zaczyną pływać dopiero za kilka dni. To był już drugi raz kiedy poczuliśmy, że ruch turystyczny w Jordanii dopiero rusza – w hotelu byliśmy jedynymi gośćmi. Pani zapraszała nas następnym razem i opowiadała o planach obniżenia cen – dzieci do 6 lat za darmo, 6-16 lat 10 JOD a dorośli 15JOD. Jakby ktoś chciał sprawdzić można powoływać się na nas.
W związku z tym pojechaliśmy do Akaby na prawdziwe śniadanie – wybór knajpy również dzięki Trip Advisor – Alshinawi https://www.google.com/maps/place/Alshinawi+%D8%A7%D9%84%D8%B4%D9%86%D8%A7%D9%88%D9%8A%E2%80%AD/@29.5308851,35.0007529,17z/data=!3m1!4b1!4m5!3m4!1s0x15007159bcb6a24b:0xde1669d8352d79bd!8m2!3d29.5308851!4d35.0029416
Okazało się, że restauracja ta była po drugiej stronie placu, na którym dzień wcześniej jedliśmy obiadokolację. Mimo iż było pusto zdecydowaliśmy się usiąść. I to był dobry wybór – co prawda nie dogadaliśmy się w kwestii ilości jajecznicy ale wszystko było świeże (na naszych oczach pan przyniósł wytłaczankę jajek) i bardzo smaczne. Oprócz mojej szakszuki oraz Adama tureckiego chlebka z indykiem dostaliśmy świeżo upieczone pity.. Mniam! Za całą nasza czwórkę zapłaciliśmy 22JOD
Napasieni po nos wróciliśmy do hotelu na.. Oczywiście BASEN! No co tu pisać. Było super – gorące słońce i orzeźwiająca woda. Nie chciało się wychodzić. Po basenie dłuższa chwila relaksu i ni z tego, ni z owego okazało się, że już czas na kolację. Tym razem decyzja o wyborze miejsca była podyktowana oczami. Kilkukrotnie przejeżdżaliśmy koło miejsca, w którym ewidentnie sprzedawano kebab i które cieszyło się dużą popularnością https://www.google.com/maps/place/Turkish+Doner+%26+Shawarma+-+%D8%A7%D9%84%D8%AF%D9%88%D9%86%D8%B1+%D8%A7%D9%84%D8%AA%D8%B1%D9%83%D9%8A%E2%80%AD/@29.5311885,35.0010436,17z/data=!3m1!4b1!4m5!3m4!1s0x150071bba671888b:0x9fde1eb330246ef5!8m2!3d29.5311885!4d35.0032323
Ustaliliśmy, że bierzemy jedzenie na wynos i robimy sobie piknik nad Morzem Czerwonym. Czas oczekiwania na jedzenie + gość podjeżdżający teslą utwierdziły nas, że był to „najlepszy kebab w mieście”. Jednocześnie też i najtańszy nasz posiłek bo za dwie sharmy i jednego małego kebaba Adam zapłacił 4,60JOD
Zapakowaliśmy się w samochód i podjechaliśmy na akabską promenadę. No cóż.. Koło promenady to leżało ale zdążyłam już zapomnieć jak potrafią być brudne arabskie miejscówki. Co prawda zamoczyliśmy stopy w Morzu Czerwonym ale cały czas byłam pełna obaw, kiedy ktoś z nas nastąpi na jakieś szkło lub coś gorszego.
Na koniec zaliczyliśmy warzywniak – za wielkiego arbuza, 2 jabłka, 3 banany, 0,5kg moreli zapłaciliśmy 5,5JOD oraz sklep spożywczy i oczywiście lody!
Po powrocie do hotelu czekało nas przepakowanie i nastawienie budzika na 6 rano.
Pustynia Wadi Rum [JORDANIA 2021]
Dzień 3
Tym razem na śniadanie kanapki z dżemem były dla wszystkich. Przed wylotem zarezerwowaliśmy całodniową wycieczkę wraz z nocowaniem na pustyni. Po przejrzeniu kilku ofert ujął nas https://www.wadirumjeeptours.com/ Dodatkowo zaproponowana cena była bardzo korzystna – po 70JOD za osobę dorosłą, 15JOD za posiłki dla Krzysia (7 lat) i Tomek (3lata) gratis. W sumie 155JOD w tym lunch, kolacja oraz śniadanie oraz nocowanie w campie. Z hotelu na car parking w Wadi Rum jechaliśmy trochę ponad godzinę.
Po drodze najpierw musieliśmy pokazać Jordanpass (szybkie spojrzenie, bez sprawdzania paszportów) a następnie chwilę użeraliśmy się z jakimiś ludźmi, którzy nie chcieli nas przepuścić do wioski, gdzie na parkingu miał czekać na nas Odeh. Na szczęście Adam był uprzedzony i tyle razy powiedział, że mamy rezerwację, że wreszcie machnęli ręką i nas puścili. Odeh przyjechał jak kończyłam pokrywać wszystkich pierwszą warstwą kremu przeciwsłonecznego. Nasze rzeczy trafiły do samochodu a my na pakę jeepa.
ADAM: dokładny opis wycieczki jeepem: https://www.wadirumjeeptours.com/wadirum-jeep-tour
Pierwszy punkt programu to źródło Lawrenca. I to właśnie „Lorenzo” zdominował całą naszą wycieczkę przez Wadi Rum. Do źródła wspiął się tylko Adam, ja i dzieci zaliczyliśmy 1/4 trasy ze względu na wysokie kamienie. Przy źródle rośnie figowiec, który podobno pięknie pachnie. Jak to stwierdził Adam – no pachnie ale nie na tyle rewelacyjnie, żeby opłacało się tam wspinać. Natomiast my czekając na Adama odkryliśmy martwego jeżyka (pełne zaangażowanie dzieci – czemu umarł, kiedy umarł oraz czy możemy wykopać mu grób) oraz ochlapaliśmy się wodą, która spływała ze źródła. Atrakcja bez szału ale od czegoś trzeba było zacząć.
Kolejnym punktem była czerwona wydma i tam poczuliśmy się jak na prawdziwej pustyni. Na górę weszliśmy po skale otaczającej wydmę, bo nie czuliśmy się na siłach popylać po piachu. Szczerze mówiąc, gdy wdrapaliśmy się na sam szczyt byłam bardzo zaskoczona, że dałam radę. Okazało się też, że Tomek wcale nie ma lęku wysokości. Widoki i klimat były niesamowite i nie mam słów, by to oddać. Mam nadzieję, że zdjęcia Adama oddadzą piękno tego miejsca. Z wydmy schodziliśmy już po gorącym piasku. Piach był tak gorący, że Krzyś z żalem musiał zrezygnować z turlania się a Adam wracał po skałach ponieważ jako jedyny założył sandały trekkingowe. Po zejściu z wydmy czekała na nas w namiocie herbata z szałwią, przepyszna. My w zamian za to poczęstowaliśmy wszystkich słodkim arbuzem. Sam namiot to raczej sklepik, w którym można było kupić jakieś drobiazgi typu miseczki, czy też chusty.
Kolejna miejscówka to Siq. Zatrzymaliśmy się przy niewielkim ni to budynku, ni to namiocie, koło którego przywiązany był wielbłąd. Został poczęstowany przez nas skórkami arbuza i nazwany wielbłądzikiem. Siq to krótki wąwóz, który pozostawił po sobie lekki niedosyt. Dzieci właziły, gdzie się da i poszukiwały przejścia do kryjówki Lorenzo, snuły historie gdzie on może być, o jego skarbach itp. Przed wąwozem można było skorzystać z bardzo krótkiej przejażdżki wielbłądem – my nie byliśmy zainteresowani więc nie wiem, ile to kosztowało. Słońce już grzało porządnie i krótka ścieżka z wąwozu pod cień namiotu bardzo nam się dłużyła. Po powrocie okazało się, że zostajemy tutaj na lunch, który Odeh wraz z kolegami całkiem szybko i sprawnie przygotował. Zarówno my jak i dzieci byliśmy już lekko głodni więc prawie wszystko zniknęło z talerzy. Po obiedzie jeden z Beduinów zawiązał Tomkowi chustę na głowie, w której wyglądał prześlicznie – niestety praktycznie od razu ją zdjął. W związku z tym chusta została zawiązana Krzysiowi na głowie i tak już zostało. Zapłaciłam za nią 5JOD.
Załadowaliśmy się na pakę i pojechaliśmy obejrzeć a raczej wdrapać się na kolejną atrakcję. Tu już nie było tak łatwo, bo Odeh zawiózł nas pod mały łuk. O ile wspięcie się na szczyt skały było umiarkowanie łatwe to na przejście na drugą stronę, po wąziutkim łuku, zdecydował się tylko Adam. Tomek oczywiście też miał ochotę na szczęście Krzyś wykazał się zdrowym rozsądkiem i w ostatniej chwili zawrócił.
Następny punkt programu to ruiny domu Lawrence’a – i tu Tomasz rozkręcił się na całego. Historia Lorenza nabrała swojego własnego życia. Historie o skarbach, złodziejach, tajemnych przejściach i wrogach nabrały takiego tempa, że nie byliśmy w stanie nadążyć za wątkami, które snuł Tomek. Sama atrakcja może i miała coś w sobie ale żar lejący się z nieba nie zachęcił nas do większych eksploracji tego terenu.
Potem była skała w kształcie grzyba. Po obowiązkowej fotce z rękami w górze obeszliśmy całą skałę szukając.. No tak kryjówki Lorenza…
Kolejna atrakcja była najmniej męcząca ze wszystkich w programie – był to na szczęście tylko widok na najwyższy łuk. Adam pstrykał zdjęcia, dzieci grzebały w ziemi szukając ponownie kryjówki Lorenza i jego tajemniczych skarbów. Istnieje możliwość wdrapania się na ten łuk, trwa to ok. 4 godzin a przy silnym wietrze idzie się prawie czołgając.
Jadąc przez pustynię trafiliśmy na stado wielbłądów. Odeh zatrzymał się a ja wygrzebałam z reklamówki resztkę skórek od arbuza. Był to bardzo miły przystanek w podróży, wielbłądy prawie wsadziły głowy do samochodu licząc na dokładkę. Zresztą niech zdjęcia mówią same za siebie.
Jeśli sądzicie, że to koniec wycieczki to jesteście w błędzie. Było coraz bardziej gorąco a my coraz bardziej zmęczeni. Dlatego kiedy dojechaliśmy do Wąwozu Khazali to z jednej strony pomyślałam „o nie, znowu łażenie” a z drugiej strony wejście zachęcało przyjemnym cieniem. Odeh zostawił nas przed wejściem i zapowiedział, że będzie czekał na nas po drugiej stronie kanionu. Po środku miało być trudniejsze przejście po skałach ale jak pomożemy dzieciom to przejdziemy. Pomożecie? Pomożemy! Toteż daliśmy radę. Sam kanion był przepiękny i w moim własnym rankingu atrakcji Wadi Rum stoi na pierwszy miejscu. Oprócz niesamowitego klimatu dzieci miały okazję poturlać się z wydmy, która była w cieniu (o dziwo, nie udało im się zjechać w dół na pupie jak na sankach czym były bardzo rozczarowane).
Byliśmy już wszyscy bardzo zmęczeni ale plan podróży to plan podróży i dlatego podjechaliśmy pod duży łuk. Na wejściu odpuściłam sobie próby wejścia na górę, nie puściłam również Tomka jak po kilkunastu metrach w górę zrezygnował Krzyś. Dzieci zostały ze mną bawiąc się przy niskich skałach natomiast Adam dzierżąc wysoko sztandar Wrońskich wspiął się na sam szczyt. W ramach nagrody uzyskał uznanie lokalnych Beduinów oraz fotkę zrobioną przeze mnie z dołu. Sam uczciwie przyznaje się, że był to największy hardcore dzisiejszego dnia.
Wszystkie te atrakcje do tego stopnia zmęczyły Tomka, że jadąc w stronę skały o kształcie kury po prostu zasnął. Słońce, wiatr, przejażdżka jeepem, która wytrząsła go porządnie spowodowały, że nasz najmłodszy podróżnik padł. W związku z tym z paki wyszedł tylko Krzyś, któremu Adam pstryknął kilka zdjęć. Ogólnie program wycieczki zakładał, że zostajemy tutaj do zachodu słońca. Miejsce miało naprawdę fajny potencjał ale biorąc pod uwagę dzieci zdecydowaliśmy się na powrót do campu.
Noc na pustyni Wadi Rum [JORDANIA 2021]
Droga do campu nie szczęście nie była długa. Czekał na nas otwarty namiot, czysta łazienka oraz kucharz, który miał przygotować kolację. Tomek obudził się natomiast ja padłam i przespałam zachód słońca. Dzieci bawiły się piaskiem i kamieniami. Sporo po zachodzie słońca zostaliśmy zaproszeni na odkopywanie z piasku grilla a następnie na pyszną kolację. Jedzenie było nie tylko bardzo smaczne ale spokojnie mogłoby wykarmić jeszcze ze 3 razy tyle osób. I jeszcze herbata.. Żałowałam, że nie miałam któregokolwiek ze swoich kubków bo ile można nalewać do naparstka. ..
Po kolacji Odeh pożegnał się a Adam wyciągnął materace na dwór. Mimo drzemki byłam na tyle padnięta, że zarządziłam dzień brudasa – nikt nie protestował. Gwiazd było milion milionów i mimo zmęczenia nikomu nie chciały się zamknąć oczu. Pierwszy padł Krzyś, potem Tomek.. Adam oczywiście zrobił kilka pamiątkowych fotek. W nocy budziłam się kilka razy za każdym zachwycając się gwiazdami.
Dzień 4
Ranek rozpoczął się od zaskoczenia dzieci, że przespały całą noc na dworze. Po krótkie leżakowanie, pakowanie i śniadanie. Równie pyszne jak poprzednie posiłki. Przyjechał Odeh, zabrał nas i kucharza i obóz został pusty, nie licząc dwóch kiciusiów. Do parking czekała nas dłuższa przejażdżka, takie pożegnanie z pustynią.
Mała Petra [JORDANIA 2021]
Na parkingu czekał na nas gorący samochód. Pożegnanie z Odehem i ruszyliśmy w stronę Petry. Po drodze tankowaliśmy – cena paliwa nie zmieniła się 0,79JOD/l.
Nocleg rezerwowaliśmy jak zwykle za pomocą Booking – http://www.booking.com/Share-4EjdtD Tym razem przekonała nas lokalizacja – rzut beretem od Petry, no i oczywiście basen! Po chwili odpoczynku poszliśmy go przetestować. Czekała nas niespodzianka w postaci leżaków i ręczników oraz basen cały głęboki na 1,70m . Na szczęście były też dwa koła ratunkowe. Widok z basenu jest na wejście do Petry.
Po kąpieli udaliśmy się na obiad, część polecanych knajp była jeszcze nieczynna więc zdecydowaliśmy się na https://www.google.pl/maps/place/Beit+Al-Barakah+restaurant/@30.3218341,35.4801057,16z/data=!4m6!3m5!1s0x1501692d6fbc9643:0x9c1febccb59d961d!8m2!3d30.3218341!4d35.4801057!15sCgtSZXN0YXVyYWNqZVoNIgtyZXN0YXVyYWNqZZIBCnJlc3RhdXJhbnQ?shorturl=1
Jedzenie było smaczne a porcje bardzo dużo więc jeśli kiedyś udacie się naszymi śladami to porcje obiadowe zamawiające 1 na 2 osoby. Podobnie przepyszne lemoniady – standardowa porcja to 0,5l. Za obiad zapłaciliśmy 30JOD – sharmy dzieci zabraliśmy ze sobą.
Na dzień dzisiejszy mieliśmy przewidziane tylko zwiedzanie Małej Petry i tam też udaliśmy się. Kilku Jordańczyków zaproponowało nas usługi przewodnika, ale raczej nienachalnie. Sama atrakcja nie robi wielkiego wrażenia ale można powspinać się gdzieniegdzie oraz oczywiście poszukać kryjówek Lorenza. Jeśli będzie tam jechać ubierzcie kryte buty – podobnie jak na pustyni sprawdzą się lepiej niż dowolne sandały.
Wracając chcieliśmy zajechać do zamku krzyżackiego ale okazało się, że zjazd to raczej dla samochodu 4×4 a oprócz tego stoi tablica z informacją, że powinniśmy mieć specjalne pozwolenie, żeby tam wejść. Z daleka atrakcja nie wyglądała na tyle zachęcająco, żeby pchać się tam więc odpuściliśmy.