Zatrzymaliśmy się na pierwszym parkingu przed doliną Ihlary. Zza drzew zobaczyliśmy ogromny wąwóz. Jak zawsze w krajach na wschód od Europy nikt nie zadbał o zabezpieczenie. Można było podejść pod samą krawędzi i spojrzeć śmierci w oczy.
Wszystko zaczęło się od tego, że nie wiedzieliśmy, gdzie zaparkować nasze auto, które wynajęliśmy na czas podróży. Zobaczyliśmy tylko znak „Ihlara Vadisi” i postanowiliśmy zostawić samochód na parkingu przy szkole imienia Atatürka. Myśleliśmy, że to blisko wejścia do doliny. No cóż, myśleliśmy… Okazało się, że to było prawie kilometr od bramki, gdzie trzeba było kupić bilety. A bilety kosztowały 800 lir od osoby (to jakieś 170 złotych!). Nie wiem, czy to drogo czy tanio, ale na pewno nie za darmo. No ale co tam, przecież nie przyjechaliśmy tu dla pieniędzy. Kupiliśmy bilety i zeszliśmy po schodach nad rzekę.
Tam dopiero się zorientowaliśmy, że zrobiliśmy głupotę. Okazało się, że można było zaparkować samochód tuż przy wejściu do doliny, a nie przy szkole. No ale co zrobisz, już po ptakach. Będziemy się martwić wracając… Postanowiliśmy więc cieszyć się widokami i spacerować wzdłuż rzeki. A widoki były naprawdę piękne. Nie sądziłem, że zobaczę takie cuda natury. Natura była tak niesamowita, że aż trudno było uwierzyć, że to nie jest jakiś film albo gra komputerowa. Skały, które miały różne kolory i były pełne otworów i zakamarków. Do niektórych z nich można było wejść i zobaczyć kościoły i jaskinie, w których były freski. Były to dzieła ludzi, którzy żyli tam dawno temu i chcieli wyrazić swoją wiarę. Musieliśmy przechodzić przez rzekę, która płynęła między skałami. Nie było to łatwe, bo nie było żadnych mostów, tylko gałęzie drzew, które trzeba było balansować jak akrobaci w cyrku. To było jak gra w zręcznościówkę, tylko bez joysticka i instrukcji obsługi. To dawało nam trochę emocji do naszej wycieczki, bo nie wiedzieliśmy czy nie spadniemy do wody albo czy nie złamiemy sobie nogi.
Po drodze spotkaliśmy też kilka zwierząt, które żyły w tym miejscu. Były to kaczki, żaby i inne stwory, które wyglądały jakby uciekły z jakiegoś zoo albo bajki. Niektóre z nich były takie śmieszne, że aż chciało się je pogłaskać albo nakarmić.
W końcu doszliśmy do miejsca, gdzie była polana i meczet. Tam postanowiliśmy zrobić sobie przerwę i odpocząć trochę. Słońce świeciło mocno i było bardzo gorąco. Ale nie na długo. Zauważyliśmy bowiem, że na horyzoncie zbierają się ciemne chmury. Wyglądało na to, że zbliża się burza. Nie chcieliśmy ryzykować i postanowiliśmy wracać.
Ja jako kierowca samochodu postanowiłem się poświęcić i zostawić resztę grupy na pastwę losu (żartuję oczywiście). Powiedziałem im, że pójdę szybciej i pojadę po samochód, żeby ich odebrać przy wejściu do doliny. Oni mieli iść wolniej i podziwiać widoki (albo uciekać przed burzą). Tak więc zostawiłem ich i ruszyłem w drogę powrotną.
I tu zaczęła się prawdziwa zabawa. Zacząłem gonitwę po ścieżkach i mostkach nad rzeką. Przepychałem się jak na wyprzedaży w Zara. Skakałem przez rzekę lub biegłem po konarach drzew jak Tarzan.
Niestety nie zdążyłem dotrzeć do samochodu przed ulewą. Na wysokości schodów nad rzeką spadł na mnie potężny deszcz. Byłem cały przemoczony i zziębnięty. Pozostało jeszcze przejść prawie kilometr do naszego samochodu, który stał na parkingu przy szkole. Nie było to zbyt przyjemne, ale też nie było to nudne. Śmiałem się z siebie i z naszej sytuacji. W końcu to była tylko woda, a nie ogień… Nie poddałem się i dotarłem do samochodu. Wsiadłem do środka i pojechałem po resztę grupy.
Pojechaliśmy na obiad do Nevşehir, gdzie znaleźliśmy uroczą knajpkę o wdzięcznej nazwie Maydonoz Döner. Była to część sieci restauracji, ale nie zwracaliśmy na to uwagi, bo byliśmy tak głodni, że zjedlibyśmy nawet buty. Zamówiliśmy tam tradycyjne kebaby z grilla, które pachniały tak dobrze, że aż nam łzy napływały do oczu. Do tego wypiliśmy orzeźwiające lemoniadki i zajadaliśmy się kebsami, które były tak ciepłe i miękkie, że aż się rozpływały w ustach. Na koniec dostaliśmy jakieś kwaśne i słone napoje z fermentowanych warzyw, które miały być dobre dla zdrowia. Nie wiem, czy to prawda, ale na pewno były nie do picia. Smakowały jak stara kapusta z solą i octem. Nie to, żebym taką kiedyś próbował. Za cały posiłek zapłaciliśmy 474 lir (to mniej więcej 100 złotych). Nie żałowaliśmy ani grosza, bo te kebaby były tak pyszne, że aż mi ciekła ślinka. No i zjedzenie pół metra kebaba to jest coś… A te fermentowane napoje? No cóż, one były… dziwaczne. Może i zdrowe, ale na pewno nie smaczne. Za to ajran był przepyszny
Wieczorem poszliśmy na zakupy spożywcze za 194,85 lir (to około 42 złote). Kupiliśmy głównie napoje i przekąski, bo nie chcieliśmy już nic więcej jeść. Potem wróciliśmy do naszego hotelu i padliśmy na łóżka jak worki ziemniaków. Byliśmy tak zmęczeni i najedzeni, że zasnęliśmy w mgnieniu oka.