🛣️ Droga z Magic Bus do Yerbas Buenas – góry, pustynia i mleczne niebo
Po opuszczeniu Magic Busa ruszyliśmy w stronę Yerbas Buenas.
Trasa tym razem łatwa – asfalt, równo, spokojnie. Żadnych dziur, żadnych niespodzianek. Idealna droga na spokojną przejażdżkę.
Ale krajobrazy… zupełnie inne niż wcześniej.
Po jednej stronie niskie wzgórza i pustynne doliny, po drugiej majestatyczne góry w oddali. Ich kontury rysowały się wyraźnie, jakby ktoś je narysował miękkim ołówkiem. Na horyzoncie – surowe, postrzępione szczyty, bledsze niż zwykle przez niezwykłe światło.
Bo pogoda tego dnia była… dziwna.
Nie padało, nie było słońca. Całe niebo pokryte było jasnymi, rozproszonymi chmurami.
Światło miękkie, jak przez filtr.
Było bardzo jasno, ale bez cieni. Wszystko wyglądało jakby trochę nierzeczywiście – trochę jak scena z jakiegoś filmu science fiction o podróżach międzyplanetarnych.
Nie było upału, nie było zimna.
Po prostu… idealne warunki na spokojne zwiedzanie.
🏞️ Yerbas Buenas – kraina prehistorycznych petroglifów
Dojechaliśmy do stanowiska Yerbas Buenas.
Na wjeździe mały budynek – kasa, cień pod daszkiem, kilku lokalnych opiekunów terenu. Opłata za wejście? Symboliczna. Nie więcej niż kilka złotych od osoby.
Parking prawie pusty – jedno samotne auto, i my.
Wysiedliśmy, rozciągnęliśmy nogi, dzieci od razu zaczęły biegać wokół samochodu. Krzyś wyciągnął swojego ajfona (spadek po tacie he he – jest hierarchia dziobania) i dumnie dokumentował naszą wyprawę.
Ruszyliśmy w stronę wzgórza, po wydeptanej ścieżce.
Trochę historii:
Yerbas Buenas to jedno z najcenniejszych stanowisk sztuki naskalnej w Chile.
Petroglify powstawały tu przez wieki – od czasów pradawnych kultur Atakameños, pasterzy i myśliwych, aż po późniejsze wpływy inkaskie.
Miejsce było ważnym punktem na pustynnych szlakach handlowych – coś jak starożytne skrzyżowanie autostrad.
W skałach zapisano życie: lamy, guanako, lisy, kondory, postacie ludzkie, a także symbole słońca, roślinności, rytuałów.
To nie było muzeum za szybą.
To było coś żywego – dotykalnego.
Historia, którą można było znaleźć własnymi oczami w pęknięciach i zagłębieniach skał.
🧗 Wspinaczka po historii – zwierzęta, postacie i… tajemnicza małpa
Wspinaczkę zaczęliśmy ostrożnie. Skały były nierówne, miejscami ostre, miejscami wyślizgane od wiatru i piasku. W sumie nie – nie wyślizgane – tylko tak wyglądały. Były chropowate więc poślizgnięcie byłoby wyczynem. Co innego wywalenie się i rozbicie nosa. Nie było żadnych barierek, szlaków czy tabliczek „Tędy droga”. Trzeba było samemu szukać najlepszego przejścia – trochę jak eksploratorzy na dzikim zachodzie. I o to chodzi!
Krzyś od razu ruszył przodem. Energiczny, jakby go ktoś nakręcił.
„Tato, ja pierwszy znajdę rysunek lamy!” – krzyknął i pognał pod górę, omijając większe głazy zgrabnie jak kozica (albo przynajmniej próbując). No ciężko byłoby to znaleźć, bo tu lam nie ma, ale nie chciałem gasić zapału…
Tomek początkowo ostrożnie stawiał kroki, ale szybko dał się ponieść emocjom. Jak tylko zobaczył, że Krzyś coś znajduje, od razu zaczął biegać od skały do skały, wołając: „Patrzcie! Dinozaur!” (w sumie to jak 2 dinozaury szczepione zadkami…
Dla Tomka każda większa figura zwierzęcia była automatycznie dinozaurem. Lama? Dinozaur. Lis? Dinozaur. Kondor? Dinozaur-latający.
Nina nagrywała wszystko kamerką. Uwieczniała moje próby wdrapania się na skały, oraz dzieciaki, które z dziką radością wyskakiwały zza kolejnych głazów, prezentując swoje „odkrycia”. Normalnie rośnie nam vlogerka. tylko kto to obrobi później…
Co chwilę ktoś wołał: „Mam coś!”, a potem cała czwórka zbierała się wokół jakiegoś kawałka skały, próbując odczytać historię sprzed tysięcy lat.
I wtedy… znaleźliśmy małpę.
Wyryta dość wyraźnie na jednym z większych kamieni, tuż przy ścieżce.
Rysunek przedstawiał małpę – z podkulonymi nogami, długimi rękami i charakterystycznym ogonem.
W miejscu, gdzie małp nigdy nie było.
Wśród suchych dolin, skał i pustyni. Małpa w Yerbas Buenas to jedna z największych zagadek tego stanowiska.
Badacze są zgodni: w Atacamie nie żyły naturalnie małpy.
Najbliższe ich siedliska znajdują się setki kilometrów dalej, w wilgotnych lasach Amazonii lub na północnym wybrzeżu Peru.
Najprawdopodobniej postać małpy pojawiła się w wyniku kontaktów handlowych – ludzie na pustyni znali opowieści o dżungli, o dalekich, zielonych krainach, i w wyobraźni przenosili te historie na skały.
Krzyś był zachwycony.
Stanął przed rysunkiem i z miną pełną powagi powiedział:
„Tato, patrz! Małpa ninja! Pewnie przybyła tutaj tajną misją!”
Tomek oczywiście zaraz podchwycił:
„Albo to małpo-dinozaur!”
Masakra. Skąd my te dzieci wzięliśmy. Albo po kim to mają…
📸 Rodzinne kadry i polowanie na ukryte petroglify
Spacerowaliśmy między skałami jeszcze długo.
Każda skała, każdy większy kamień mógł kryć kolejne rysunki. Trzeba było mieć oczy szeroko otwarte.
Krzyś wciąż szukał lam („To na pewno lama, tato, widzisz, ma takie szyję jak żyrafa!”), a Tomek wciąż rozpoznawał nowe „dinozaury”.
Dzieciaki zrobiły sobie nawet małe zawody: kto znajdzie więcej zwierząt w ciągu minuty. (Krzyś wygrał, ale Tomek twierdził, że i tak „jego dinozaury były większe”).
Nina rejestrowała filmiki: jak Krzyś udaje guanako, z , jak Tomek wspina się na niewielką półkę skalną, próbując dorównać starszemu bratu.
Zatraciliśmy poczucie czasu.
Słońce nadal chowało się za mlecznym niebem, temperatura była idealna. Nie było pośpiechu, nie było innych ludzi. Byliśmy tylko my, wiatr i historia zaklęta w kamieniach.
W pewnym momencie Nina spojrzała na zegarek i powiedziała: „Ej, my tu już ponad dwie godziny błądzimy!”
A ja pomyślałem:
I dobrze.
Bo to właśnie o takie chwile chodziło w tej podróży.
🛻 Drugie stanowisko i dziwne, kosmiczne odgłosy
Wróciliśmy do auta, ale jeszcze nie kończyliśmy zwiedzania.
Około kilometra dalej znajdowało się drugie stanowisko petroglifów – mniej znane, mniejsze, ale równie ciekawe.
Po krótkiej jeździe zatrzymaliśmy się na parkingu.
Wysiedliśmy, ruszyliśmy w stronę skał.
I wtedy – usłyszeliśmy.
Dziwne dźwięki.
Przeciągłe ryki i chrapnięcia.
Brzmiało to jak coś pomiędzy lwem, chorym osłem, a odkurzaczem.
Wszyscy zatrzymaliśmy się jak wryci.
Nina spojrzała na mnie, ja na Krzysia, Krzyś na Tomka. Tomek na dinozaura. dinozaur na nikogo, bo go nie było.
Tomek szepnął: „Tata, to kosmici?” – i przez chwilę nikt nie zaprzeczył.
Ostatecznie uznaliśmy, że najprawdopodobniej to osły pasące się gdzieś dalej, ale przy tej akustyce pustyni naprawdę łatwo było sobie wyobrazić wszystko.
Zwłaszcza w miejscu pełnym pradawnych rysunków i ukrytych historii.