Kogo interesuje lot? Lot jak lot – aczkolwiek bilety zakupione w promocji Emirates to był bardzo dobry pomysł. 6h z Warszawy do Dubaju, potem 6 godzin oczekiwania i 8h lotu do Jakarty. Dało się przeżyć.

Lot jak lot… Zasadniczo tak, tyle tylko, że nie w każdym samolocie zdarzają się ekrany 11-12 cali dla każdego pasażera i pełna biblioteka filmów w jakości HD. Zobaczyłem sobie „Life of Pi”, a potem zasnąłem :( Przed lądowaniem było już za mało czasu, więc tylko niepublikowany odcinek Mythbusters zaliczyłem. Za to Iwona dzielnie oglądała „Nędzników” po angielsku (dla niewtajemniczonych to musical). Potem dla dodania sobie otuchy oglądała „Impossible” – film o tsunami w Tajlandii ;) . Pierwsza klasa miała ekrany chyba 20 cali, a do business klasy nas nawet nie wpuścili (mieli osobne wejście).

Lipek

21.04.2013 Jackarta – Yogyakarta

Lądując, wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Gdzie te słońce, gdzie te tancerki Hula z girlandami kwiatów? Zamiast słońca – burza, zamiast tancerek – smutni celnicy. Organizacja w pełni azjatycka. Wychodzimy z samolotu, stajemy w kolejkę, kupujemy wizę (25$) następnie do kolejnej kolejeczki, do biura imigracyjnego. I w kolejce smutny angolorosjanin odsyła nas na koniec, bo „pan tu nie stał!” – nie ważne, że Lipki nam zajmowały miejsce. Jesteśmy na wakacjach, więc kolejne 20 minut nas nie zabiło… Zrobił to dopiero urzędas, który uparcie domagał się wpisania w dokumentach miejsca, gdzie będziemy przebywać. I na nic tłumaczenia, że będziemy zwiedzać dużo miejsc , że dojedziemy na miejsce i dopiero wtedy szukać sobie hotelu będziemy – nazwa hotelu i już. Potem przyszło nam do głowy, że trzeba było jakiś mu podać, Hilton, Sobieski czy inny taki. On musi mieć i koniec. Aczkolwiek w przerwach między nazwą, domagał się rezerwacji tego hotelu. Trafiła kosa na kamień – my mamy 3 tygodnie, możemy stać przy tym biurku – więc zrezygnował, sam wpisał jakąś nazwę i kazał spadać. Odebraliśmy bagaże, udaliśmy się w stronę autobusów, mających nas zawieźć na dworzec Gambir, z którego jest już tylko kawałek do tańszego dworca z którego mamy pociąg – Pasar Senen. Po wyjściu z lotniska dostaliśmy mokrą szmatą przez pysk. 33 stopnie i ogromna wilgotność.

To niewiarygodne, jak bardzo ciepło może być. Zasadniczo efekt przypominał ten z Delhi, jak wychodziło się z lotniska. Gorąco, wilgotno i charakterystyczny zapach.
Przed wyjściem z lotniska Nina zdołała jeszcze zepsuć bankomat, bo chciała wypłacić wszystkie pieniądze. Na szczęście bankomat się opamiętał i wypłacił skromne 1 000 000 rupieci. Ja dodałem drugi milion i w ten sposób zostaliśmy milionerami.

Lipek

Następnie poprzez informację udaliśmy się na autobus. W informacji pan nam napisał, że bilety są po 25000 rs – a w rzeczywistości są po 20000 – nawet na bilbordzie koło niego. Po zwróceniu uwagi tylko się uśmiechnął. Super – lubimy takie akcje. Po drodze dopadł nas naganiacz i przekonał miększą, kobiecą część wycieczki, że nas zabierze. Oczywiście przepłaciliśmy, bo wytargowaliśmy na 200000 rs kurs na docelowy dworzec, a autobusami z przesiadką 170k – ale wygodę mieliśmy przynajmniej. Względną… W każdym razie jeszcze kilka razy potwierdziliśmy cenę, bo usiłował ją renegocjować, ale w obliczu tego, że zaczęliśmy wypakowywać się z auta, zrezygnował. Jeszcze marudził, żeby zapłacić za parking i autostradę, ale został zignorowany. Droga na dworzec była długa. Jakarta zrobiła na mnie wrażenie średnie do słabego. Trochę jak New Delhi, bez atrakcji tego miasta.

Porównanie do Indii wypada na korzyść Indonezji – niby to samo, ale jednak tutaj wszystko wygląda trochę lepiej. Widać, ze kraj jest na wyższej stopie życiowej ;)
Lipek

Ewidentnie – trafiliśmy do Azji. Przewróciło się – niech leży – oto dewiza mieszkańców. Wszystko w stanie obdrapanym rozpadającym się. Nie – nie zachwyciło mnie to miasto. Na dworcu, starym indiańskim sposobem założyliśmy bazę i wysłaliśmy zwiad. Zwiad doniósł, że w okolicach jadłodajnie można porównać do Hiltona. Jeśli ktoś wie, jak wygląda restauracja w Hiltonie – to te restauracyjki dokładnie tak nie wyglądały. Budka z 14 desek, kawałka brezentu i stołu – to w większości przypadków było to, czym mogła się knajpa poszczycić.

Wybraliśmy sobie jedną, metodą – ktoś jest w środku poza właścicielem i je – jest szansa, że nie zejdziemy w ciągu najbliższych 30 minut. Na wystawie leżały smażone ryby i inne dziwactwa. W szczególności głowy ryb. Mniam. Z Michałem wybraliśmy sobie coś, co pani określiła Nok – kawałek omleta ze szczypiorem, papryką i wolę nie wiedzieć czym jeszcze. Do tego miseczka ryżu i gotowana trawa. Lipki wzięły ryż z trawą a do tego płaskie coś, na którym w panierce było widać prawdopodobnie krewetki. Nina na standardową znaną nam już bazę, dostała kurczaka. Michał dostał na ryż sosik, który okazał się równie ostry, jak wyglądał

Michał wygląda ostry? ;)

Lipek

(czerwone kawałki papryki, nasionka i coś do namoczenia tego). Smaczne to było. I dopiero po jedzeniu nastąpiła refleksja – ciekawe ile za to zapłacimy. No więc zapłaciliśmy 36000 – czyli jaki eś niecałe 13pln na 5 osób. Interesujące.

Natomiast piwo kosztuje 26000 – i chłopaki sobie odpuścili.

Wróciliśmy na dworzec i oczekiwaliśmy na peronie na przybycie naszego pociągu.

Informacje praktyczne – kible są na Małysza. Ciepło. Wilgotno. Głośno. Lipek: ale za to każdy kibel ma wodę w kraniku, co ogólnie jest nieocenione :) .

Woda 3.500Rp

Wydatki

Woda 3.500Rp

Zostaw po sobie ślad