Dostałem alarmującą wiadomość od dermatologa, że wysypka to najprawdopodobniej pokrzywka i z moimi objawami muszę natychmiast udać się na pogotowie po zastrzyk sterydowy, bo inaczej niechybnie się uduszę. O ile dotychczas czułem się jako tako, to po przeczytaniu SMSa rzeczywiście w gardle zrobiło mi się jakoś ciasno. Dodatkowe zalecenia to wyłącznie suchy pokarm w postaci chleba, woda do picia oraz unikanie promieni słonecznych. Odpisałem, że chleb ostatni raz widziałem w Polsce, za to słońca mamy tutaj aż w nadmiarze. Ponadto jestem na statku, a tutaj w apteczce rzeczą najbardziej zbliżoną do zastrzyku jest arak. W odpowiedzi zwrotnej otrzymałem polecenie skonsumowania wszystkich zapasów wapna i środków przeciwuczuleniowych jakie mamy, najlepiej na raz. Zostałem również pocieszony przez towarzyszy mojej niedoli, że obiecują mi prawdziwy marynarski pogrzeb w słonej wodzie. Zaczęli też mi się trochę baczniej przyglądać. Nie wiem, czy przypadkiem nie chcą przejrzeć, co tam mam ciekawego w plecaku… Na wszelki wypadek będę trzymał klucz do kabiny cały czas przy sobie.

Lipek

Lipek od kilku dni chodził jakiś osowiały (tak po prawdzie, to od dotarcia na Okęcie…) Trudy podróży dawały się biedakowi we znaki. Nie dość, że opalał się w kropki, to jeszcze jak klasyczny hipochondryk wymyślał sobie różne choroby. Prawda jest taka, że po pierwsze to częste mycie skraca życie, a po drugie w długich rejsach żeglarze chorowali na szkorbut i rzeżączkę – więc konsylium lekarskie w składzie Michał i ja postawiło diagnozę. Czekaliśmy tylko na rozwój choroby. Jak na złość zaczęła przechodzić w fazę utajoną a pacjent zaczął czuć się lepiej. Na szczęście otrzymał wiadomość, jaką już powyżej sam zacytował. Od razu pojawiły się wszystkie objawy, opadł z sił i legł konać na koji. Z związku ze zbliżającym się nieuchronnym rozwiązaniem problemu, ustaliliśmy już wszystko co trzeba. Michał miał zaopiekować się Iwoną (Nie musiałaby tyle gotować, bo Michał dobrze i smacznie gotuje (koniec reklamy)), a kasą mieliśmy się podzielić. Jako że mamy identyczne plecaki, już miałem zaklepany na wymianę dla siebie. I iPada, żebym mógł się lansować po knajpach. Udało nam się nawet załatwić pogrzeb morski, o czym poinformowaliśmy Lipka – miał tylko się pośpieszyć, żeby nie zaciągać Michała i Iwony na lata a także w związku z tym, że dziś się kończy rejs i później trzeba by dodatkowe koszty ponosić. Nie przejął się tym za bardzo. Leżał tylko bezczelnie na dolnym wyrku i patrzył w górę swymi wodnistymi oczkami.

W każdym razie gdzieś koło wieczora bezczelnie oznajmił, że chyba będzie żył. Pewnie świniak podłączył się gdzieś pod kroplówkę z araku. Ale co się odwlecze…

Indonezja - Dzień XV Na łodzi, Rinca
Indonezja – Dzień XVII i kolejne na wyspie Gili Meno

Zostaw po sobie ślad