O 5 rano mieliśmy ruszyć w drogę. Jakoś tak koło 6 rozpoczęły się pierwsze próby odpalenia silników. Załoga jakaś taka wymęczona strasznie była. Kacyk, khe khe khe.

W związku z tym na Rincę dotarliśmy godzinę spóźnieni. To przełożyło się na to, że nie było rangersów i musieliśmy czekać. Za to już od samego początku było lepiej niż na Komodo. W drodze do obozu rangersów widzieliśmy młodego warana. I to chodzącego. To znaczy, że jednak warany żyją!

W obozie był kolejny, i to w miejscu, gdzie Nina chciała sobie usiąść przy stoliczku w chatce po schodkach.
Lipek

Poczekaliśmy na rangersów i znów w 2 grupach udaliśmy się na spotkanie waranów. Co ja się rozpisywać będę. Wyglądało to podobnie jak dnia poprzedniego. Aczkolwiek druga grupa spotkała 2 warany na żywo, w tym jednego na drzewie. I podobnie jak dnia poprzedniego zobaczyliśmy warany na sam koniec wędrówki, koło kuchni. Wnioski może sobie wyciągnąć każdy. Aczkolwiek na Rince to raczej wina naszego późnego przybycia – tu faktycznie były większe szanse na zobaczenie warana w naturalnym środowisku, ale o 7, a nie o 10.

Niestety, Adaś ma całkowitą rację. Dobrze, że pomogliśmy załodze z arakiem, bo oglądalibyśmy zwierzynę nie o dziesiątej tylko o trzynastej…
Lipek

Następnie popłynęliśmy na Gili Laba – kolejną plażę. Iwona mówi, że widziała tu mantę, ale nie ma świadków więc się nie liczy. Manta musi być widziana przez 3 świadków i musi mieć pieczątki inaczej nie wierzymy w takie rzeczy. Reszta dnia została spędzona w podróży…

(L: wiecie, jak wygląda podróż na statku? Można spać, opalać się, pić piwo, spać, rozmowy są utrudnione ze względu na głośny silnik, ale można też spać). W międzyczasie były kolejne skoki do wody ze statku, a ta plaża i dostęp do rafy były na żenująco niskim poziomie :-( . Wysypkę mam na całym ciele, a w telefonie brak zasięgu. Cały czas próbuję wysłać SMS i MMS do znajomego dermatologa ;-), co to może być.

Lipek

Zostaw po sobie ślad