Lot do Tajlandii z dzieckiem
Adam: Na swoje czterdzieste (nie wstydzę się wieku)urodziny, żona moja postanowiła zabrać rodzinę do ciepłych krajów. Mam pewne podejrzenia, że chciała nas tam zostawić, ale nie wyszło. Zupełnym przypadkiem Qatar Airways miał rewelacyjną promocję do Tajlandii… więc wybraliśmy się w tym kierunku. I wyszło, że wylot nastąpił w moje urodziny, a urodziny Krzysia spędzić mieliśmy na plaży. Dodatkowo – Nina uznała, że w pracy za bardzo używa języka urzędowego – i powoli zapomina jak pisze się w języku „popularnym” – postanowiła napisać relację. Sama, bez przymusu.
O Tajlandii będę pisać ja. Ja czyli Jarząbek, czyli Nina – ale raczej nie liczcie na poczucie humoru. Ono objawia się u mnie głównie końskim rżeniem a nie rzucaniem żartów.
Start – godz. 5. Mamy godzinę na ogarnięcie siebie, śniadanie, resztki pakowania itp. O 6 budzimy Krzysia – wstaje w lekkimi oporami, śniadania nie chce jeść więc zawijamy je w folię i zabieramy ze sobą
Adam: Zawijamy kanapkę, a nie Krzysia.
Wychodzimy zabierając ciepłe rzeczy, które przydadzą nam się po powrocie (część Adam wyniósł poprzedniego dnia wieczorem). Ruszamy 6.43 – czyli na wejściu 3 min opóźnienia. Modlińska pocieszenia nie daje, dużo samochodów, gdzieniegdzie stoimy. Staram się „nieczarnomyśleć” i cały czas powtarzam sobie w duchu: nie spóźnimy się, przecież mamy jeszcze dużo czasu, nie spóźnimy się… Na lotnisko przyjeżdżamy jednak o czasie – 7.30. Owijam Krzysia w koc i wynoszę go do hali, za chwilę zjawia się Adam z bagażami i biletami. Plan zakłada, że razem z Krzysiem oddajemy bagaże a Adam jedzie zostawić samochód na parkingu i dobija do nas.
Adam: Z parkingiem to też było fajnie. Wrzuciłem w wyszukiwarkę parkingi, wyszukałem od 7:30 17.11 i zarezerwowałem. Przy wpisywaniu w kalendarz patrzę – parking mamy od 12:00 dnia 18.11. Tak to jest jak się płaci zamiast patrzeć najpierw za co się płaci. Na szczęście szybki telefon na Parking Holiday Lotnisko Okęcie i zmieniłem datę przyjazdu. Swoją drogą, polecam ten parking – tanio i dość szybko – a obsługa super.
Lotnisko Chopina
Ponieważ okazało się, że odlatujemy z terminalu A musimy przejechać całe lotnisko. Krzysiowi podoba się to bardzo bo jedzie na wózku i wszystko dokładanie widzi. Tradycyjnie spinam wszystkie latające paski naszychplecaków i bez problemu nadajemy bagaże. Waga – mój 10,2 kg, Adama 15,2 kg. Przy wstępnym pakowaniu wydawało się, że miał mało więc trochę mu dorzuciłam ale nie myślałam, że tak przesadzę. Następuje lekka konsternacja ponieważ Krzyś stanowczo nalega, żeby jego plecak też pojechał taśmą.
Na szczęście udaje się go przekonać, że jednak każdy ma swój mały plecak przy sobie. Dowiaduję się też, że mimo, że Adam nie będzie nadawał bagażu rejestrowanego to ułatwi sobie życie jeśli jeszcze raz odprawi się (dzień wcześniej odprawiałam nas on-line). Dostajemy „nalepki” na plecaki i idziemy zwiedzać lotnisko w oczekiwaniu na tatę. Po 12 przejeździe ruchomymi schodami i zakupie gazetki na drogę pojawia się tata. Krótki pobyt przy stanowisku odprawy, obklejenie plecaka i udajemy się w stronę bramek bezpieczeństwa. I tu pierwsza z niespodzianek – pani puszcza nas bramką, która wg nas zarezerwowana jest dla niemowlaków i osób niepełnosprawnych. Dodatkowo na widok naszej skonsternowanej miny każe się stanąć tuż przytaśmie, bo z dziećmi jest pierwszeństwo. Niby tacy oblatani, niby tacy podróżnicy a takich myków nie znają! Krzyś uprzedzony o procedurze sprawdzania bagażu najbardziej zafascynowany jest rolkami i skrzynkami na bagaż podręczny. Jego plecak to był dobry pomysł – pół roku temu podczas podróży do Mediolanu zaliczyliśmy aferę ponieważ trzeba było oddać na chwilę Mu, jego nieodłączoną przytulankę do zasypiania – teraz Mu i druga przytulanka Sio schowane są w plecaku i bez problemu ze strony właściciela przechodzą kontrolę. Adama plecak zostaje wybrany do losowej kontroli –na szczęście sumienie mieliśmy czyste więc kontrolę znieśliśmy ze spokojem.
Adam: Taaa. plecak kupiony ze 2 tygodnie wcześniej, nie wiadomo gdzie był i w jakich świństwach moczony… lekko się zdziwiłem jak celnik papierkiem do testów pocierał go. Na szczęście nic nie znalazł. Ale plecak jest super. Chyba znalazłem sobie idealny plecak na co dzień oraz jako podręczy do samolotu. Model to Caracal Special – produkt polski!
Czas do odlotu spędzamy zwiedzając lotnisko, oglądając samoloty przez szybę i kupując wodę w automacie. Przydaje się kanapka przezornie zabrana z domu.
Kolejne zaskoczenie (niby podobnie było ostatnim razem przy locie do Gruzji ale chyba odzwyczajeni jesteśmy od luksusów) – pasażerowie z dziećmi, osoby starsze i niepełnosprawne mają pierwszeństwo przy wejściu na pokład. Reszta będzie wchodzić sekcjami, po wyczytaniu.
Adam: Ma to swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że można szybko wejść, pozbyć się bagażu podręcznego i ma się pewność, że znajdzie się na niego miejsce. Minusem jest to, że czeeeeka się długo na odlot. A lecąc z dzieckiem każda chwila na wagę złota – żeby się nie zaczęło nudzić…
Lot do Ad‑Dauha (a kto wie, że to prawidłowa nazwa miasta Doha?)
Na wejściu na pokład Krzyś dostaje sporą saszetkę do rysowania, 3 kredki w jego ulubionych kolorach (blu, jet i giń), linijkę oraz bliżej nieokreśloną szmatkę a później maskotkę. Dzięki temu lot do Tajlandii z dzieckiem powinien być o wiele łatwiejszy. Praktycznie po wyrównaniu lotu dostaje też zgrabną, fioletową walizeczkę z jedzeniem – makaron w sosie pomidorowym, bułeczkę i do tego masło i serek, mus czekoladowy, milky way’a isok pomarańczowy.
Domowa kanapka zalega jeszcze w brzuchu więc wypija tylko sok. Nasze jedzenie dociera do nas trochę później i jest bardzo smaczne. Lot jak to lot z dzieckiem – przekazujemy go sobie na zmianę, chłopaki zaliczają siku i zostają chipsami przepędzeni z siedzenia na drzwiach awaryjnych. Wreszcie jednocześnie trafia nas drzemka, co przedkłada się też na sen Krzysia. Śpi do końca lotu (czyli jakieś 2h) i ewidentnie nie jest szczęśliwy, kiedy budzimy go, bo samolot ląduje w Doha. Z wyjściem nie śpieszymy się – na lotnisku czeka nas 3.15h oczekiwania na kolejny samolot, a biorąc pod uwagę fakt, że wylądowaliśmy 30min wcześniej to prawie 4 godziny. Podczas wysiadania okazuje się, że walizeczkę i maskotkę możemy zabrać ze sobą. Ponieważ czeka nas dalszy lot nie chcemy jej i oddajemy sympatycznemu panu, który chciałby zrobić córce prezent.
Czas na lotnisku spędzamy pilnując Krzysia na placu zabaw (zamiennie korzystając z darmowego wifi) oraz oglądając spory sklep z zabawkami. Chłopaki odnajdują też kolejkę i robią sobie kilka rundek pociągiem.
Natomiast ja z Krzysiem udajemy się na zakup picia po czym najpierw okazuje się, że zapomniałam pieniędzy a potem, że nie potrafię trafić z powrotem na plac zabaw. Na szczęście dziecko jest wyrozumiałe i chodząc od wystawy do wystawy wreszcie namierzam odpowiedni kierunek i docieramy do Adama i naszych bagaży. Podejście nr 2 jest udane ponieważ bardzo skupiam się na tym którędy idziemy, a nie dokąd. Podczas płacenia zaliczam nieprzyjemną niespodziankę – jeśli daję kartę płatniczą w złotówkach to mogę wybrać pomiędzy płatnością w euro albo katarską walutą. Po zmianie na kartę, która jest w euro do wyboru mam złotówki lub oczywiście katarską walutę.
Przed udaniem się w stronę naszej bramki chcemy jeszcze zaliczyć przejażdżkę pociągiem a drogę powrotną ruchomym chodnikiem, który w opinii Krzysia jest tylko ciut gorszy od ruchomych schodów i windy. Krzyś biega po chodnikach jakbyśmy trzymali go tydzień w klatce.
Po mimo naszych wielokrotnych próśb kompletnie nie pilnuje się a na informację, że mógłby się zgubić pokazuje swoją rękę z opaską, na której jest numer telefonu do mnie i mówi: mam to! Opaskę założyliśmy mu profilaktycznie i poinformowaliśmy, że jest na niej napisane, że jest m amy i taty i jak się zgubi to jest numer telefonu do nas. Najwidoczniej Krzyś uznał, że jest to magiczny przedmiot, który załatwi sprawę jak się zgubi. Musimy pomyśleć, gdzie popełniliśmy błąd. Krzysio przebiega 4 zestawy ruchomych chodników i orientuje się, że nie ma rodziców. Nie przeszkadza mu to zbytnio, stoi sobie na końcu pasa, woła na zmianę: „nie ma mama!” i„nie ma tata!”, wskakuje i zeskakuje z chodników, wspina się na poręcz. Ochroniarze zastanawiają się nad interwencją ale na widok machającego Adama orientują się, że wszystko jest pod kontrolą. Znudzony Krzyś przebiega z powrotem wszystkie chodniki kierując się w stronę, gdzie widział nas po raz ostatni. Wreszcie wygląda na trochę zmartwionego. Nie chcemy doprowadzać go do płaczu więc podchodzimy, całość trwała chyba ze 20min.Bardzo się cieszy, tłumaczymy mu co zrobił nie tak. Niby przytakuje ale zaraz wskakuje z powrotem na ruchomy chodnik. Postęp polega na tym, że co chwilę się ogląda i sprawdza czy jesteśmy.
Do Bangkoku
W oczekiwaniu na wejście do samolotu zaliczamy jeszcze siedzenie na wykładzinie i zabawę autkami. Wchodzimy na pokład i najmilsza niespodzianka dzisiejszego dnia – miejsca, które wybrał nam Qatar Airways to rząd 10– pierwsze miejsca za biznes klasą z ogromną przestrzenią na nogi. Adam wybacza im zamianę miejsc – podczas odprawy on-line okazało się, że miejsca, które wybraliśmy ponad tydzień wcześniej zostały zmienione.
Adam: No jeśli muszę pomarudzić – to jedynym marudzeniem byłoby, że nie można się zaprzeć nogami z przodu – bo ścianka jest za daleko. No i dlatego też czasem ludzie przechodzą z jednego rzędu do drugiego, myśląc, że to korytarz…
Krzyś dostaje kolejną torebkę z zestawem do rysowania. Niestety na jego jedzenie musimy czekać dużo dłużej, co bardzo uszczupla nasze zapasy cierpliwości. Wreszcie dziecko poddaje się i zjada cały zapas jabłek, które mamy przygotowane. Gdy dociera jedzenie pochłania też makaron w sosie pomidorowym (dumny, że zjadł gorące), deser w postaci białego musu i sok jabłkowy. Planuje też zjedzenie bułki i pochłonięcie całego posiłku ale z obawy przed wymiotami spowodowanymi przejedzeniem zamykamy, tym razem, zieloną walizeczkę. Nasze jedzenie jest równie smaczne co poprzednio. Po wielu prośbach, groźbach i szantażach Krzyś zasypia traktując Adama rękę jako poduszkę. Ja również zasypiam i jestem tylko budzona przez Adama na roznoszone picie i jedzenie. Oczywiście pobudka = afera ale jakoś udaje nam się opanować potomka.
Adam: Lot do Tajlandii z dzieckiem zakończył się pełnym sukcesem!