🍳 Poranne śniadanie na pustyni – własnymi rękami
Dzień zaczął się bez pośpiechu. Bez budzików, bez sprintu. W hostelu cisza, tylko gdzieś w tle słychać było ptaki i cichy wiatr za oknem. Krzyś i Tomek obudzili się oczywiście przed nami, bo jak wiadomo – dzieci nie potrzebują snu tak jak dorośli. Dobra, akurat tu żartowałem. Spali jak zabici.
Przygotowaliśmy śniadanie własnymi siłami. Kanapki z tym, co było: ser, salami, trochę czekoczegoś. Krzyś z zapałem smarował kanapki, oczywiście robiąc przy tym bałagan na stole i podłodze. Tomek upierał się, że jemu trzeba nałożyć dokładnie dwa plasterki i ani jednego więcej. Nina kroiła, ja nosilem i robiłem herbatę. No i pilnowałem, żeby nic się nie rozlało. Standardowo – śniadanie rodzinne jak malowane. A, Krzyś smarował sobie kanapki sosem tatarskim. Wygląda, że mu zasmakował.
Smakowało jak najlepszy hotelowy bufet. Może dlatego, że przed nami była wizja dnia, gdzie na wiele kilometrów wokół nie będzie niczego. Czysta pustynia. Zjedliśmy, posprzątaliśmy, dopakowaliśmy zapasy wody i trochę przekąsek – i ruszyliśmy w drogę.
Dziś celem był Magic Bus.
🚙 Jazda przez pustynię – pierwszy raz Krzyś za kierownicą
Zamiast wrócić na asfalt, jak pewnie większość turystów, skręciliśmy na pustynną drogę. Szutrowa, nierówna, ciągnąca się aż po horyzont. Zero znaków, zero ludzi.
W tamtej chwili Krzyś przystąpił do żebrania, aby mógł prowadzić auto. Stwierdziłem – to idealne miejsce, żeby Krzyś pierwszy raz usiadł za kierownicą.
Zatrzymaliśmy auto. Teren płaski jak stół, żadnych przeszkód w zasięgu wzroku. Idealnie bezpieczne miejsce. Krzyś najpierw się wahał – „Tata, a jak coś popsuję?”, „A jak nie dam rady?”.
Spokojnie mu wszystko wytłumaczyłem. Pokazałem gdzie hamulec, gaz, kierownica.
Powoli usiadł za kierownicą. Ręce lekko drżały, ale ruszył. Najpierw powoli, ostrożnie, z moją ręką gotową do interwencji. Ale nie trzeba było. Jechał. Sam.
Patrzyłem na niego i pękaliśmy z dumy.
Tomek z tyłu podpowiadał mu oczywiście „Szybciej! Szybciej!”, ale wszyscy wiedzieliśmy, że tu nie chodzi o prędkość. Krzyś zrobił swoją pierwszą pustynną przejażdżkę.
No dobra… tak naprawę Tomek krzyczał, że Krzyś nas wszystkich pozabija… ot braterska miłość i wiara w brata..
Krzyś wrócił na swoje miejsce obok kierowcy a uśmiech był wielki, od ucha do ucha. „Tata, fajne to było.” I ręcę dalej mu drżały.
I za to kocham takie miejsca – za możliwość takich chwil.
⛰️ Wspinaczka autem i droga pośród soli
Dalsza droga była równie ciekawa. Twarda nawierzchnia, ale co chwilę wąwozy, uskoki, pagórki.
W pewnym momencie podjazd był na tyle stromy, że pomyślałem: dobrze, że mamy 4×4. Zjazd był jeszcze bardziej stromy… Nie było widać drogi.
Droga wznosiła się i opadała, a z każdej strony rozciągały się niesamowite widoki. Skały pokryte solą wyglądały jakby ktoś je posypał mąką. Formacje przypominały nierzeczywiste budowle – ostre krawędzie, dziwne kształty, wyżłobienia jakby wymodelowane ręką giganta.
Auto radziło sobie świetnie. Momentami czułem jednak, jak podskakujemy na wybojach. Z tyłu dzieci śmiały się, gdy nagle podskoczyły na większym wyboju. „Tato, jeszcze raz tak mocno!” – śmiał się Tomek. Ja zaś pomyślałem, że jeszcze jedna taka górka i coś w aucie się urwie.
Ale było warto – jechaliśmy sami, w kompletnej ciszy pustyni. Znaczy na zewnątrz cisza, w środku auta zaś standardowo słychać było audiobooka.
🚌 Magic Bus – opuszczony autobus na końcu świata
Wreszcie, po minięciu kolejnych skał, pojawił się Magic Bus.
Samotny, opuszczony na tle wielkiej pustki.
Zatrzymaliśmy auto kilkadziesiąt metrów dalej. Przez chwilę po prostu staliśmy, patrząc. Żadnych wycieczek, żadnych ludzi. Tylko my i autobus. Idealnie. Takie chwile w podróży są warte każdych pieniędzy.
Autobus wyglądał jakby przyleciał tu z innej planety. Malunki, naklejki, graffiti – ludzie przez lata zostawili na nim swoje ślady.
Dzieci natychmiast ruszyły na eksplorację – zaglądanie do środka, wyobrażanie sobie, kto nim jechał, skąd przyjechał.
W środku trochę rdzy i pusto, siedzeń i szub wrak. Klimat niesamowity.
🧗 Wdrapka na dach i lot dronem
Patrzyłem na autobus i wiedziałem, że muszę się wdrapać na górę.
Nie było to łatwe. Z jednej strony wystające elementy, z drugiej moje kolana i brzuch, które niekoniecznie były stworzone do wspinaczki. Znaczy stworzone są do turlania się z góry a nie wspinaczki pod nią.
Ale wdrapałem się.
Stanąłem na dachu i poczułem się, jakbym był panem pustyni.
Widok – nie do opisania. Pustynia po horyzont, cichy wiatr, całkowita cisza.
Nie pozwoliłem nikomu innemu wejść na dach – oficjalnie dla bezpieczeństwa („ostre kawałki metalu”), a tak naprawdę – żeby mieć swoje własne zdjęcie na dachu, bez towarzystwa. Taki mały, egoistyczny moment.
Polatałem też dronem.
Zdjęcia wyszły obłędnie: autobus jak mała plamka w morzu pustki.
Kadry z drona tylko potwierdziły jedno – to miejsce jest naprawdę magiczne.
Nie spieszyliśmy się. Zrobiliśmy milion zdjęć, nakręciliśmy filmy, chłopcy biegali dookoła, Nina robiła zdjęcia.
Wciąż nikogo. Tylko my i pustynia.