Dzień 3

Tym razem na śniadanie kanapki z dżemem były dla wszystkich. Przed wylotem zarezerwowaliśmy całodniową wycieczkę wraz z nocowaniem na pustyni. Po przejrzeniu kilku ofert ujął nas https://www.wadirumjeeptours.com/ Dodatkowo zaproponowana cena była bardzo korzystna – po 70JOD za osobę dorosłą, 15JOD za posiłki dla Krzysia (7 lat) i Tomek (3lata) gratis. W sumie 155JOD w tym lunch, kolacja oraz śniadanie oraz nocowanie w campie. Z hotelu na car parking w Wadi Rum jechaliśmy trochę ponad godzinę.

Po drodze najpierw musieliśmy pokazać Jordanpass (szybkie spojrzenie, bez sprawdzania paszportów) a następnie chwilę użeraliśmy się z jakimiś ludźmi, którzy nie chcieli nas przepuścić do wioski, gdzie na parkingu miał czekać na nas Odeh. Na szczęście Adam był uprzedzony i tyle razy powiedział, że mamy rezerwację, że wreszcie machnęli ręką i nas puścili. Odeh przyjechał jak kończyłam pokrywać wszystkich pierwszą warstwą kremu przeciwsłonecznego. Nasze rzeczy trafiły do samochodu a my na pakę jeepa.

ADAM: dokładny opis wycieczki jeepem: https://www.wadirumjeeptours.com/wadirum-jeep-tour

Pierwszy punkt programu to źródło Lawrenca. I to właśnie „Lorenzo” zdominował całą naszą wycieczkę przez Wadi Rum. Do źródła wspiął się tylko Adam, ja i dzieci zaliczyliśmy 1/4 trasy ze względu na wysokie kamienie. Przy źródle rośnie figowiec, który podobno pięknie pachnie. Jak to stwierdził Adam – no pachnie ale nie na tyle rewelacyjnie, żeby opłacało się tam wspinać. Natomiast my czekając na Adama odkryliśmy martwego jeżyka (pełne zaangażowanie dzieci – czemu umarł, kiedy umarł oraz czy możemy wykopać mu grób) oraz ochlapaliśmy się wodą, która spływała ze źródła. Atrakcja bez szału ale od czegoś trzeba było zacząć.

Kolejnym punktem była czerwona wydma i tam poczuliśmy się jak na prawdziwej pustyni. Na górę weszliśmy po skale otaczającej wydmę, bo nie czuliśmy się na siłach popylać po piachu. Szczerze mówiąc, gdy wdrapaliśmy się na sam szczyt byłam bardzo zaskoczona, że dałam radę. Okazało się też, że Tomek wcale nie ma lęku wysokości. Widoki i klimat były niesamowite i nie mam słów, by to oddać. Mam nadzieję, że zdjęcia Adama oddadzą piękno tego miejsca. Z wydmy schodziliśmy już po gorącym piasku. Piach był tak gorący, że Krzyś z żalem musiał zrezygnować z turlania się a Adam wracał po skałach ponieważ jako jedyny założył sandały trekkingowe. Po zejściu z wydmy czekała na nas w namiocie herbata z szałwią, przepyszna. My w zamian za to poczęstowaliśmy wszystkich słodkim arbuzem. Sam namiot to raczej sklepik, w którym można było kupić jakieś drobiazgi typu miseczki, czy też chusty.

Kolejna miejscówka to Siq. Zatrzymaliśmy się przy niewielkim ni to budynku, ni to namiocie, koło którego przywiązany był wielbłąd. Został poczęstowany przez nas skórkami arbuza i nazwany wielbłądzikiem. Siq to krótki wąwóz, który pozostawił po sobie lekki niedosyt. Dzieci właziły, gdzie się da i poszukiwały przejścia do kryjówki Lorenzo, snuły historie gdzie on może być, o jego skarbach itp. Przed wąwozem można było skorzystać z bardzo krótkiej przejażdżki wielbłądem – my nie byliśmy zainteresowani więc nie wiem, ile to kosztowało. Słońce już grzało porządnie i krótka ścieżka z wąwozu pod cień namiotu bardzo nam się dłużyła. Po powrocie okazało się, że zostajemy tutaj na lunch, który Odeh wraz z kolegami całkiem szybko i sprawnie przygotował. Zarówno my jak i dzieci byliśmy już lekko głodni więc prawie wszystko zniknęło z talerzy. Po obiedzie jeden z Beduinów zawiązał Tomkowi chustę na głowie, w której wyglądał prześlicznie – niestety praktycznie od razu ją zdjął. W związku z tym chusta została zawiązana Krzysiowi na głowie i tak już zostało. Zapłaciłam za nią 5JOD.

Załadowaliśmy się na pakę i pojechaliśmy obejrzeć a raczej wdrapać się na kolejną atrakcję. Tu już nie było tak łatwo, bo Odeh zawiózł nas pod mały łuk. O ile wspięcie się na szczyt skały było umiarkowanie łatwe to na przejście na drugą stronę, po wąziutkim łuku, zdecydował się tylko Adam. Tomek oczywiście też miał ochotę na szczęście Krzyś wykazał się zdrowym rozsądkiem i w ostatniej chwili zawrócił.

Następny punkt programu to ruiny domu Lawrence’a – i tu Tomasz rozkręcił się na całego. Historia Lorenza nabrała swojego własnego życia. Historie o skarbach, złodziejach, tajemnych przejściach i wrogach nabrały takiego tempa, że nie byliśmy w stanie nadążyć za wątkami, które snuł Tomek. Sama atrakcja może i miała coś w sobie ale żar lejący się z nieba nie zachęcił nas do większych eksploracji tego terenu.

Potem była skała w kształcie grzyba. Po obowiązkowej fotce z rękami w górze obeszliśmy całą skałę szukając.. No tak kryjówki Lorenza…

Kolejna atrakcja była najmniej męcząca ze wszystkich w programie – był to na szczęście tylko widok na najwyższy łuk. Adam pstrykał zdjęcia, dzieci grzebały w ziemi szukając ponownie kryjówki Lorenza i jego tajemniczych skarbów. Istnieje możliwość wdrapania się na ten łuk, trwa to ok. 4 godzin a przy silnym wietrze idzie się prawie czołgając.

Jadąc przez pustynię trafiliśmy na stado wielbłądów. Odeh zatrzymał się a ja wygrzebałam z reklamówki resztkę skórek od arbuza. Był to bardzo miły przystanek w podróży, wielbłądy prawie wsadziły głowy do samochodu licząc na dokładkę. Zresztą niech zdjęcia mówią same za siebie.

Jeśli sądzicie, że to koniec wycieczki to jesteście w błędzie. Było coraz bardziej gorąco a my coraz bardziej zmęczeni. Dlatego kiedy dojechaliśmy do Wąwozu Khazali to z jednej strony pomyślałam „o nie, znowu łażenie” a z drugiej strony wejście zachęcało przyjemnym cieniem. Odeh zostawił nas przed wejściem i zapowiedział, że będzie czekał na nas po drugiej stronie kanionu. Po środku miało być trudniejsze przejście po skałach ale jak pomożemy dzieciom to przejdziemy. Pomożecie? Pomożemy! Toteż daliśmy radę. Sam kanion był przepiękny i w moim własnym rankingu atrakcji Wadi Rum stoi na pierwszy miejscu. Oprócz niesamowitego klimatu dzieci miały okazję poturlać się z wydmy, która była w cieniu (o dziwo, nie udało im się zjechać w dół na pupie jak na sankach czym były bardzo rozczarowane).

Byliśmy już wszyscy bardzo zmęczeni ale plan podróży to plan podróży i dlatego podjechaliśmy pod duży łuk. Na wejściu odpuściłam sobie próby wejścia na górę, nie puściłam również Tomka jak po kilkunastu metrach w górę zrezygnował Krzyś. Dzieci zostały ze mną bawiąc się przy niskich skałach natomiast Adam dzierżąc wysoko sztandar Wrońskich wspiął się na sam szczyt. W ramach nagrody uzyskał uznanie lokalnych Beduinów oraz fotkę zrobioną przeze mnie z dołu. Sam uczciwie przyznaje się, że był to największy hardcore dzisiejszego dnia.

Wszystkie te atrakcje do tego stopnia zmęczyły Tomka, że jadąc w stronę skały o kształcie kury po prostu zasnął. Słońce, wiatr, przejażdżka jeepem, która wytrząsła go porządnie spowodowały, że nasz najmłodszy podróżnik padł. W związku z tym z paki wyszedł tylko Krzyś, któremu Adam pstryknął kilka zdjęć. Ogólnie program wycieczki zakładał, że zostajemy tutaj do zachodu słońca. Miejsce miało naprawdę fajny potencjał ale biorąc pod uwagę dzieci zdecydowaliśmy się na powrót do campu.

 

Akaba [JORDANIA 2021]
Noc na pustyni Wadi Rum [JORDANIA 2021]

Zostaw po sobie ślad