Droga do Al. Karak była długa bo ponad 2,5 godziny – razem z dzieciakami przespałam większość. Do hotelu, a raczej guesthousa dotarliśmy po 16. Mimo opinii, że taki rodzinny, że sympatyczny, że miła atmosfera jakoś tego nie poczuliśmy. Był to też jedyny hotel, który naliczył prowizję od płatności kartą. Zwróciliśmy uwagę, że zdarza się to w knajpach czy w sklepach jednak tutaj cena była gwarantowana przez Booking i nigdzie podczas rezerwacji nie było informacji, że możemy spodziewać się dodatkowej opłaty. Poprosiliśmy o pranie – dostaliśmy koszyk i niezależnie ile byśmy do niego załadowali koszt prania to 5JOD. Chyba jednak wolę rozwiązanie ceny za kilogram. W hotelu jest też możliwość zamówienia płatnego śniadania czy innego posiłku oraz zrobienia sobie kawy czy herbaty również za opłatą. Stosowny cennik i skrzyneczka stoją zaraz przy kubkach.
Resztę dnia spędziliśmy na leniuchowaniu – dopiero pod wieczór Adam z Krzysiem pojechali na zakupy i shackować bankomat – Adam korzystał z Kuweit Bank i wypłacał Revoultem – całkowity koszt operacji to 3,42zł
Dzień 6
Nie skorzystaliśmy ze śniadania proponowanego przez hotel bo jak pomyślę, że mam zapłacić za dziecko 4JOD, które zje trochę płatków lub kanapkę to wąż w kieszeni zaczyna mi syczeć.
Zebraliśmy się dosyć późno jak na temperaturowe standardy i pojechaliśmy obejrzeć Wadi Numeira. Po drodze zatrzymaliśmy się kupić wodę i za trzy 1,5l butelki zapłaciłam 1,5JOD. I chyba jak to zwykle bywa im dalej od szlaków turystycznych ceny robią się bardziej przystępne.
Co do Wadi Numeira to miejsce jest rewelacyjne gdyby nie jedno duże ALE.. śmieci. Wadi Numeira to bardzo klimatyczny wąwóz, o którym przeczytaliśmy TUTAJ (link). Całą trasę pokonuje się brodząc w niewielkim strumieniu, czasem głębszym, czasem płytszym a cała trasa kończy się niewielkim wodospadem. Podobno można przejść jeszcze kawałek – my zatrzymaliśmy się przy kaskadzie. Wg opisu brudno było tylko na początku trasy – podczas naszej przechadzki śmieci skończyły się z 15m przed wodospadem. Butelki, kawałki arbuzów, pomidorów, opakowania po chipsach, ciastkach, stare buty… masakra.. Dodatkowo w wielu miejsca śmierdziało po prostu toaletą – gdyby nie to przechadzka byłaby czystą przyjemnością zarówno ze względu na sporo cienia, chodzenie po wodzie jak i świetny klimat tworzony przez otaczające wysokie skały. Dzieciaki miały niesamowitą frajdę, gdy okazało się, że wolno a wręcz trzeba brodzić w strumieniu. Wszyscy mieliśmy na sobie sandały trekkingowe i to był doskonały wybór bo w klapkach ślizgałby się nogi a na boso trochę strach i trochę nieprzyjemnie bo wszędzie kamienie.
Pierwotny plan zakładał, że prosto z Wadi pojedziemy na obiad ale oprócz tego, że Adama bolała głowa to dzieci były kompletnie mokre – nie spodziewałam się takiej ilości wody i nie zabraliśmy nic na zmianę dlatego też oprócz dodatkowych ciuchów polecam zabrać ze sobą jakiś ręcznik i suche buty. Dlatego też wróciliśmy do hotelu na krótki odpoczynek. Dużego wyboru knajp w Al. Karak nie ma, my byliśmy w Miało być lokalne jedzenie w przystępnej cenie. I o ile to pierwsze było w jak największej rozciągłości to za cztery dania (w tym dwa małe) oraz picie zapłaciliśmy 24JOD. Atmosfera była mega miła, dowiedzieliśmy się, że punkt istnieje od 1938r. I prowadzi go cały czas ta sama rodzina przekazując kolejnym pokoleniom. Zostaliśmy poproszeni o wystawienie opinii na fb oraz zaproszeni do znajomych. Niemniej nie podobało nam się, że mimo iż mówiliśmy, że nie chcemy więcej ryżu został on doniesiony tak, że sporo go zostało. Mamy tez poczucie, że do ceny obiadu został doliczony „podatek od białej skóry” jeśli wiecie o co nam chodzi.
Ostatni punkt programu to zwiedzanie zamku Karak. Czy szukaliśmy śladów Lorenza? Oczywiście!