Po porannym wietrznym boju, fiordzie, który urzekł wszystkich, i drobnych perypetiach walutowo-zakupowych, kolejny dzień w Patagonii zapowiadał się… Cóż, po prostu patagońsko. Czyli pewnie wietrznie, z epickimi widokami i z jakimś elementem niespodzianki. I oczywiście, BACZNOŚĆ! z moją kochaną rodziną, SPOCZNIJ.

🏔️ Prosta Droga do Serca Gór – Patagoński Kręgosłup

Po szybkiej przerwie na oglądanie jeziora, ruszyliśmy dalej. Samochód mruczał zadowolony, pokonując kolejne kilometry z Puerto Natales.

Droga przed nami to jeden z tych widoków, które wrzynają się w pamięć i zostają tam na długo. Nie ma tu zakrętów, skomplikowanych skrzyżowań czy zawiłych objazdów. Jest za to prosta droga, ciągnąca się w nieskończoność przez bezkresną pampę, jakby ktoś gigantyczną linijką narysował kreskę na mapie, a potem zapomniał ją usunąć. Ale to, co sprawia, że ta „prosta” droga jest absolutnie spektakularna, to to, co jawi się na jej końcu.

Na horyzoncie, coraz bliżej i wyraźniej, piętrzyły się szczyty gór. To nie były zwykłe wzgórza, jakie widuje się za miastem w Polsce; to były majestatyczne, potężne granie, ośnieżone wierzchołki, które wyglądały, jakby czekały na nas, by pochłonąć nas w swojej dzikiej, pierwotnej chwale. Wyglądały jak gigantyczne zęby wyrastające z ziemi. Mówię wam, mega widok! To było tak, jakby natura postanowiła zagrać symfonię, a te góry były jej kulminacją.

„No, w końcu jakieś prawdziwe góry, a nie tylko pagórki!” – Krzysiek, co zdarzało mu się rzadko, zerknął przez szybę (ale trzeba oddać mu sprawiedliwość, że ostatnio coraz więcej zerka). Chyba nawet lekko się uśmiechnął, a to już było coś! Jego mina mówiła: „Dobra, może ten wyjazd nie jest totalną klapą”. Nina, która zwykle woli trzymać się rzeczywistości i nie narzekać na niedogodności, tym razem też zaniemówiła, wpatrując się w majestatyczne szczyty. „Wow… Aż chce się oddychać głęboko. Tylko szkoda, że tak wieje.” Tomek za to, jak zwykle, po prostu klaskał i wykrzykiwał „GÓRY! DUŻE GÓRY! Wchodzimy tam?”.

Samochód pochłaniał kolejne kilometry, a góry rosły przed nami, stając się coraz bardziej szczegółowe, coraz bardziej monumentalne. Widziałem rysy skalne, szczeliny, a nawet plamy śniegu i lodu, które mimo słońca nie chciały topnieć. Ten widok sprawiał, że czułem się mały, ale jednocześnie częścią czegoś wielkiego. I to jest właśnie Patagonia w pigułce – nieokiełznana, dzika i potężna, zmuszająca do pokory.

I wtedy skręciliśmy w lewo…

🦖 Jaskinia Mylodona – Gdzie Prehistoria Mówi „Buenos Días!”

Po tej wizualnej uczcie dotarliśmy do kolejnego punktu naszej podróży – Jaskini Mylodona (Cueva del Milodón). Od razu powiem: to miejsce ma w sobie coś z tajemnicy i dzikiej historii. To nie jest po prostu „jaskinia”, to miejsce, które przenosi cię w czasie, prosto do epoki lodowcowej, gdzie gigantyczne leniwce spotykały ludzi. Pewnie kojarzycie film „Epoka Lodowcowa”? To macie to na żywo.

Co to jest Mylodon? No właśnie! Przyznam szczerze, że przed wyjazdem też nie byłem pewien, czy Mylodon to jakaś nowa aplikacja do zarządzania czasem, czy może danie kuchni lokalnej. Otóż, Mylodon (a dokładnie Mylodon darwini) to wymarły olbrzymi leniwiec naziemny(Nie mylić z Ninuś Leniwuś)! Tak, dobrze czytacie. Wyobraźcie sobie leniwca, tego wolno poruszającego się stwora, ale w wersji gigantycznej – wielkości niedźwiedzia grizzly, z potężnymi pazurami i futrem, które pewnie mogłoby służyć za kołdrę dla całej rodziny. Żył sobie w Patagonii tysiące lat temu i był prawdziwym kolosem. I to właśnie tutaj, w tej jaskini, odkryto jego doskonale zachowane szczątki, a nawet kawałki skóry i futra. To było jedno z najważniejszych odkryć paleontologicznych w historii Ameryki Południowej. I nagle z mojego „przewodnickiego” trybu, przełączyłem się na „dziecięcy” – znowu poczułem się jak Indiana Jones, tylko z plecakiem pełnym kanapek i z mapą skarbów.

Przy wejściu do kompleksu znajduje się małe muzeum. Typowo chilijskie – skromne, ale z sercem i pasją. Można tam zobaczyć rekonstrukcje, zdjęcia, trochę kości i fragmenty futra. Krzysiek udawał, że go to nie interesuje, ale widziałem, jak jego oczy śledziły każdy eksponat, a pod nosem mruczał coś o „ciekawych faktach na TikToku”. Tomek za to biegał od gabloty do gabloty, zadając milion pytań: „A czy on jadł liście? A czy gryzł? A czy był miły? A czy go bolało, jak wymarł?”. Nina, z kolei, próbowała zrozumieć, jak to możliwe, że taki gigantyczny leniwiec mógł sobie biegać po Patagonii. „Wyobrażasz sobie, żeby taki stwór wlazł do naszego namiotu, gdybyśmy tu spali?” – zapytała. „Raczej nie miałby szans, by się zmieścić, kochanie, prędzej by nam namiot zwinął ze sobą” – odparłem z uśmiechem.

🚶‍♂️ Ścieżka do Jaskini i Gigantyczne Wrota

Po dawce teorii i prehistorycznej nauki, ruszyliśmy ścieżką do jaskini. Wiatr, który wciąż był naszym stałym towarzyszem, próbował nam wyrwać włosy z głowy/pleców i zepchnąć nas ze ścieżki, jakby chciał sprawdzić, czy umiemy latać. Krzysiek, zgodnie z przewidywaniami, zaczął narzekać, że „wieje, piasek w oczy leci i w ogóle nudy, bo tu nie ma McDonald’s”, ale już po kilku krokach, gdy zobaczył cel, zmienił zdanie.

„O rany, ale tu… olbrzymio!” – powiedział, widząc z daleka ogromne wejście do jaskini. To nie była zwykła dziura w skale, do której trzeba się przeciskać na czworakach. To były potężne wrota, wykute przez naturę, wysokie na kilkadziesiąt metrów i szerokie, jakby ktoś chciał wpuścić do środka cały prehistoryczny autokar z wycieczką Mylodonów. Czuło się od razu, że wchodzi się w coś naprawdę starego i ważnego, coś, co widziało eony i było świadkiem dawnych epok.

W środku Jaskini Mylodona wytyczona jest ścieżka w jedną stronę wzdłuż ścian, do końca i z powrotem. To nie jest labirynt, w którym można się zgubić i spędzić resztę życia, żywiąc się wilgocią i brakiem światła. Ale i tak czuje się tę przestrzeń, tę potęgę natury. Światło słoneczne ledwo wpadało przez ogromne wejście, oświetlając wnętrze, a im dalej się szło, tym bardziej czuło się chłód i wilgoć. Powietrze było ciężkie, przesycone zapachem ziemi i historii, jak stare księgi w bibliotece. Na ścianach widać było ślady tysięcy lat, a wyobraźnia podsuwała obrazy pradawnych zwierząt i ludzi, którzy szukali tu schronienia.

„Tata, czy tu mieszkał Mylodon?” – zapytał Tomek, a jego głos odbijał się echem od skał. „Tak, Tomku. Tutaj znaleziono jego kości i kawałki futra” – odpowiedziałem, a Nina dodała: „Wyobrażasz sobie, żeby on tu chodził? Musiało być głośno! I śmierdząco, pewnie”. Krzysiek tym razem milczał, rozglądając się z wyraźnym zainteresowaniem, a nawet lekko otwartymi ustami. Chyba nawet on poczuł magię tego miejsca, pomimo braku Wi-Fi.

A zaraz przy wejściu do jaskini stała figura Mylodona naturalnej wielkości. I tu dopiero uświadomiliśmy sobie jego rozmiar! Duży był! Ogromny! Z potężnymi, zakrzywionymi pazurami i łapami, które wyglądały, jakby mogły zmiażdżyć auto. Uświadomiłem sobie, że dobrze, że to stworzenie już wymarło, bo spotkanie go na spacerze po parku byłoby… co najmniej zaskakujące, a może nawet wymagałoby biegu sprinterskiego. Tomek próbował go pogłaskać po łapie, pytając, czy jest „pluszowy”, a Krzysiek robił mu zdjęcia, ale z bezpiecznej odległości, jakby bał się, że Mylodon nagle ożyje i poprosi o pożyczenie telefonu.

✨ Powrót do Rzeczywistości, czyli Patagońskie Punkty

Po wyjściu z jaskini, wracając ścieżką do auta, wiatr znów nas ocucił, przypominając, że wróciliśmy do współczesności. Otrząsnęliśmy się z prehistorycznego transu i poszliśmy do samochodu. Chyba każdy przetwarzał to, co zobaczył, a może po prostu zbierał siły na kolejny etap podróży.

W końcu Krzysiek przerwał milczenie, co zawsze jest sygnałem do rozpoczęcia jakiejś nowej dyskusji. „No dobra, tato. Ranking dnia. Jak oceniamy Patagonię?” Nina od razu podchwyciła: „Ja daję trójkę. Za wiatr odejmuję punkt. Za jaskinię dwa, plus dwa za widoki, minus że trzeba było iść. Razem 10/10” Tomek, oczywiście: „Pięć gwiazdek! Za Mylodona i te wielkie ptaki! I za to, że było strasznie! ale minus za nie wiem co, Atacama lepsza. 5/10!” Ja, po krótkiej kontemplacji: „Ja dam cztery. Za góry, za Mylodona… ale ten wiatr i brak gorącej, prawdziwej kawy…” Krzysiek zaśmiał się z satysfakcją: „Kurcze – w rankingu najładniejszych miejsc Patagonii, Patagonia uzyskała 2 punkty na 4 możliwe (4 nas jest).” Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. „Co?! Jak to dwa? Przecież to był genialny dzień! Mylodon, te widoki…” „No wiesz, Tato. Ty minus, Mama plus, Tomek minus, to ja plus. Ale ten wiatr był irytujący, a kanapka w barze taka sobie, no i Mylodon nie miał zjeżdżalni” – odparł złośliwie, z miną zwycięzcy. Typowy Krzysiek. Czyli remis, ale ja pytałem, więc ja decyduję!

Westchnąłem. Tak to już jest z tymi rankingami w rodzinie. Zawsze ktoś musi zaniżyć średnią, żeby zachować równowagę we wszechświecie. Ale mimo wszystko, ten dzień był kolejnym dowodem na to, że Patagonia, nawet ze swoim wiatrem i prehistorycznymi leniwcami, potrafi zaskoczyć i zachwycić, a każda minuta jest pełna przygód.

Czekamy na więcej! Następnym razem może znajdziemy jakieś wymarłe gatunki dinozaurów, które nie będą miały pretensji o wiatr i brak Wi-Fi.

Droga do Puerto Natales – wiatr, strusie i Patagoński klimat [Chile 2025]
Torres del Paine - wodospad Salto Chico [Chile 2025]

Zostaw po sobie ślad