Porankiem wczesnym zostałem zerwany z łóżka. Szanowna moja żona postanowiła, że koniec spania. Skoro umówiliśmy się, że jedziemy bodaj o 8:30 to przed 7 trzeba wstać. Jak zwykle panika …

Nie było żadnej paniki, po prostu mieli wstać i ogarnąć się, żeby nie było, że na nas trzeba czekać. Mimo dwóch i pół tygodnia tutaj jeszcze nie przyzwyczaiłam się do maniana

Nina, Wyjazdowo.com

… a potem człowiek siedzi niewyspany i patrzy tępy wzrokiem przed siebie czekając, aż coś dziać się zacznie. Na śniadanko wciągnęliśmy między innymi tamales zrobione przez ciocię Gabriela (bardzo smaczne). Następnie wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy. Przez grzeczność nie napiszę, z jakim opóźnieniem, gdyż Marta może to przeczytać, a jeszcze u Niej będziemy. W razie czego pragnę dodać, że to Marty sprawka. W ogólnie mieliśmy oglądać drogę krzyżową gdzieś tam, lecz ponoć miała być dopiero wieczorem i średnio miało się wracać – więc zostaliśmy zabrani do superpięknego miasteczka. Pożyjemy zobaczymy. Wyjechaliśmy i od razu podano informację, że droga na Acapulco jest zakorkowana jakoś strasznie makabrycznie. Wyjazd z miasta na 3h. Więc tym lepiej, że jedziemy gdzie indziej, w sensie w inną stronę. W tą też były lekkie korki, ale dało się przeżyć.

Jeszcze na terenie Ciudad de Mexico zobaczyliśmy ludzi z krzyżami idących wzdłuż drogi. Okazało się, że w Wielki Czwartek ludzie pielgrzymują do miasteczka Chalma, poświęcić krzyże. Idą nawet całe wioski, śpią przy drodze, idą dalej. Żeby nie było – poświęcić krzyże idą z krzyżami wielkości nawet 1,5m, zrobione z bali drewnianych, czasem proste, czasem ozdobne, ale zapewniam, że ciężkie

Nie to, że Adam próbował jakiś ponieść, ale faktycznie wyglądały na ciężkie
Nina, Wyjazdowo.com
Swój krzyż to ja ciągnę za sobą z Polski…
Adam, Wyjazdowo.com

Soma chodzę! Nie trzeba mnie ciągnąć!

Nina, Wyjazdowo.com

Jak się powie, że dostanie ciasteczko, to nawet biegnie…

Adam, Wyjazdowo.com

Tu pojawiła się kwestia religijności w Meksyku. Ludzie tu wierzą, ale nie bardzo chodzą do kościoła. Strasznie mi się to podoba, jak ludzie okazują swoją wiarę, radość, poświęcenie, nie na pokaz, ale dla siebie/dla Boga. Ponoć nawet jak chodzą na mszę, to posiedzą, wychodzą, pogadają. Widzą Boga w innym człowieku. Nie ma kółek różańcowych, które organizują pielgrzymki. Biedni ludzie w wiosce dogadują się – Idziemy do Chalmy poświęcić krzyż – kto idzie? I idą. Sami, bez jakiegokolwiek zaplecza. I idzie ich naprawdę spora ilość. Jak się zmęczą, to śpią przy drodze. Każdy niesie swój krzyż…

W samej Chalmie odpust, jak u nas w Częstochowie, tabuny ludzi, nawet nie wysiadaliśmy z auta (może dlatego, że najbliższe wolne miejsca parkingowe były pewnie z 5km od wioski…)

Pojechaliśmy dalej do Malinalco. Miasto leży jakieś 115km od Ciudad de Mexico i poza swoją malowniczością posiada także ruinki. Na moje nieszczęście, znów trzeba było iść pod górę, dobrze że choć mogłem komuś pomarudzić, że go nienawidzę (pozdrawiam Martę, która nie wiedzieć czemu chyba się usiłowała tym trochę przejmować). Przy kasie jeszcze Nina zestresowała pana sprzedającego bilety, bo zbulwersowała się, czemu nie powiedział Buenos Tardes (coś jak dzień dobry w po południu) skoro jest po południu. Pan się zawstydził, stwierdził, że fakt – jest już po południu więc Buenos Tardes się należy. Nina była usatysfakcjonowana

Fakt!
Nina, Wyjazdowo.com

Ruinki w sumie nie są wielkie, więc można je szybko obejść (jak już się wlezie po jakimś ćwierć milionie schodów, w wielkim upale) i nie przypominają za bardzo poprzednich ruinek. To mile. Innym fajnym akcentem był tuchton, Indianin, ubrany mniej więcej po swojemu, opowiadający turystom historię Malinalco, panteonu bogów itp. Co godzinę zaś oddawał hołd bogom grą na muszli. Z ruinek był bardzo łady widok na miasteczko oraz okoliczne wzgórza. Następnie stoczyliśmy się w dół tocząc dyskusje o cenach mieszkań oraz ziemi w naszych krajach. I zapewne o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkiej Nocy. Podreptaliśmy do Malinalco. Malownicze, miłe. Nudne. Znaczy nie to, że nudne, bo nudne, tylko kolejne miasteczko. Aczkolwiek bardzo ładne detale, wszystko utrzymane w odpowiednim starym stylu – to było miłe. Ale chyba zaczyna mnie coś trafiać odnośnie ilości ludzi wokół, podobnie jak w Chinach. Co za dużo ludzi, to i Adaś nie zdzierży. A że Samanta Santa (czyli wielki tydzień) to najczęściej wolne dla wszystkich, to i wszędzie ludzi było pełno. No może poza ulicami w stolicy, które były dość luźne

A ja dostałam ciasteczko!
Nina, Wyjazdowo.com

Następnie poszliśmy do restauracji na obiadek oraz piwo. Niestety sam nie pomnę wszystkich nazw potraw, więc będzie mi tu potrzebna Marta, którą o pomoc ładnie proszę:

Gorditas de frijoles

Sopes con chicharon con papas y tinga de pollo

Crema de aguacate fria

Zupa Michała, z avocado. Jak dla mnie przerost formy nad treścią, siorbnąłem sobie, ale na szczęście nie musiałem jeść. Podawana na zimno. Zapewne orzeźwiająca, ale nie w moim typie.

Michelada

Piwo, w sumie nic nadzwyczajnego, piwo z limonką

Bardzo fajny kraj, tu naprawdę NIE oszczędzają na limonkach) (nie to co Pawlak!)
Nina, Wyjazdowo.com

pite ze szklanki pokrytej solą. To było dziwne. No i kwaśne piwo? Jakoś tak chyba wolę normalne. Nasz lokalny spec od piwa, Michał chyba sądzi podobnie

Sopa azteca (de tortilla)

Zupa z tortilli – zamówiona przez Ninę, smaczna, aczkolwiek hmn… trochę smakowała jak pomidorowa z tacosami. Ale smaczna

Pycha!
Nina, Wyjazdowo.com

Chicharon

Ha! Czad i wypasior. Skóra bodaj ze świni. Smakuje jak hmn… skórka od chleba, chips ziemniaczany czy coś podobnego – fajny patent na to, by jak najmniej ze zwierzęcia się zmarnowało. I naprawdę smaczne, w życiu nikt, kto by spróbował to a nie wiedział z czego to jest, nie zgadłby chyba raczej na pewno…

Fu!
Nina, Wyjazdowo.com

Aha. Fu dopiero było, jak się dowiedziała co, wcześniej ciamkała jak mały kociak.

Adam, Wyjazdowo.com

Queso fundido

Następnie wróciliśmy do domu, spać. Znaczy ja spać a Nina z Gabrielem toczyli ponoć jakieś długie dyskusje, nocne Polaków i Meksykan rozmowy. I bez napojów wzmacniających…

Zostaw po sobie ślad