Paryż 2012
Przed siebie, byle dalej! | Paryż – Dzień 1 (1 sierpień 2012r) Lotnisko Modlin – Paryż
Nieopatrznie zobowiązałam się, że relację z wypadu do Paryża napiszę ja. Słowo się rzekło więc obietnicy trzeba dotrzymać. Niestety gadułą jestem lepszą niż powieściopisarzem więc relacja będzie bardziej merytoryczna niż zabawna. Co prawda komentarze obiecał Adam więc jest szansa, że trochę Was rozbawi.1 sierpnia 2012r Warszawa Modlin – Paryż Beauvais 16.50 – 19.10
5 sierpnia 2012r Paryż Beauvais – Warszawa Modlin 19.40 – 21.55Dzień 1 (1 sierpień 2012r) Lotnisko Modlin – Paryż
Na lotnisko odwiózł nas mój brat, więc o innych środkach transportu nie mogę nic napisać. Odprawiliśmy się wcześniej przez internet więc od razu skierowana nas na kontrolę – miłe zaskoczenie – nikt nie sprawdzał wielkości i zawartości bagażu. Czasu mieliśmy aż nadto więc chcieliśmy pozwiedzać. Niestety okazało się, że poza toaletami i automatami z napojami jeszcze nic nie jest czynne. Zdziwił mnie brak ustalonych miejsc – siadaliśmy kto pierwszy ten lepszy. Sam lot przebiegł bez zakłóceń – oczywiście większą cześć przespałam. Dojazd z lotniska Paryż Beauvais do centrum Paryża zaplanowaliśmy autobusem Wizzair(Adam: Sama jesteś autobus Wizzair – to oddzielna firma jest, zapewniająca dojazd do i z miasta) – koszt 15€ w jedną stronę, 30€ w dwie. Zaraz po wyjściu z terminala stoi automat, w którym można kupić bilety – płatność tylko kartą, komunikaty również po angielsku. Kawałek dalej jest informacja, w której za te same bilety można zapłacić gotówką. Po wyjściu z lotniska skierowaliśmy się w lewo – za strzałkami i tłumem, w kierunku autobusu. Załadunek na autobus poszedł bardzo sprawnie, praktycznie autobusy były podstawiane jeden za drugim z kilkunastominutowym poślizgiem. Torby wylądowały w bagażniku, a my przypięci pasami ruszyliśmy w stronę centrum.
Wyświetl większą mapę
Wyświetl większą mapęKolejka RER to zwykła kolejka podmiejska, na którą bilety kupuje się w zależności od strefy – 1<3 są takie same jak na metro – koszt 1,70€, poza strefę 3 są droższe – koszt 2,5€. Metro jest bezstrefowe. Za zakup 10 biletów po 1,7€ płaci się 12€ z czego skorzystaliśmy. Kolejką dojechaliśmy w pobliże hotelu i po krótkiej konsultacji wewnętrznej i zewnętrznej ruszyliśmy w prawo i bez większych problemów trafiliśmy do hotelu – Formule 1, Avenue Laurent Cély 92230 GENNEVILLIERS (http://www.hotelformule1.com). (Adam: Bartosz prowadził. Najpierw zapytał tuchtona, w którą stronę iść. tuchton pokazał w lewo. Bartosz zaproponował w prawo – tuchton ponownie się zgodził. Koniec końców losowo wybraliśmy drogę w prawo i był to strzał w dziesiątkę)
Wyświetl większą mapę
W recepcji wystarczył Adama paszport – zamiast kluczy otrzymaliśmy wydrukowane numery pokoi wraz z kodami do nich. Pokoje nie za duże, czyste, z umywalką i piętrowym łóżkiem – podwójnym na dole i pojedynczym na górze. 4 toalety i 4 prysznice na korytarzu, w miarę niedaleko pokoju (Adam: toalety takie „camperowe” niewielkie ale czyste i ładnie pachnące. Miłe zaskoczenie w bodaj najtańszym hotelu). Po rozpakowaniu się i ogarnięciu wyruszyliśmy na poszukiwanie wina i posiłku. Niestety było już po 22 i nie znając okolicy nie chcieliśmy zabłąkać się w nieodpowiednie rewiry więc wina nie znaleźliśmy. Za to trafiliśmy na otwartą pizzerię, gdzie zjedliśmy całkiem smaczną dużą pizzę za 9€. Za oranginę 1,5l i liptona 1l zapłaciliśmy 7,5€. Z braku wina grzecznie wróciliśmy do hotelu i poszliśmy spać. (Adam: pizzeria jest dość blisko – wystarczy wyjść na główną ulicę i iść w prawo, po przejściu ze 400 metrów po prawej widać ją – a polecam tą pizze, bo robią bardzo smaczną i sytą. Dodatkowo hotel jest w dzielnicy zamieszkałej przez muzułmanów – a że trwa ramadan – wieczorem dzielnica tętniła życiem, wszyscy ubrani w galabije…)
Przed siebie, byle dalej! | Paryż – Dzień 2 (2 sierpień 2012r)
Wyświetl większą mapę
Poruszanie się metrem jest bardzo łatwe i intuicyjne. Wszędzie są mapki z pokazanymi trasami i opisanymi przystankami. Wysiedliśmy przy Polach Elizejskich (Champs Élysées) i podziwiając architekturę dotarliśmy do Łuku Triumfalnego.
Zrobiliśmy sobie parę zdjęć i spacerowym krokiem podążyliśmy w stronę wieży Eiffla.
Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce (Bartosz: to był całkiem konkretny spacerek), okazało się, że kolejka do windy wjeżdżającej na górę jest strasznie długa, w związku z tym postanowiliśmy najpierw posilić się i trochę odpocząć, a następnie podjąć wysiłek zdobycia wieży (Bartosz: raczej zdecydować, co robimy dalej. Na wysiłek zdobywania Wieży w tym momencie nie byliśmy zdecydowani – wręcz odwrotnie ;)). Do jedzenia kupiliśmy tosty z serem i szynką (4,5€) bagietki (5€) w budce za mostem. Bagietki w wersji z sałatą i pomidorem + tuńczyk/kurczak były na zimno, natomiast bagietki z serem i wędliną oraz tost były podgrzewane w tosterze. Następnie odbyło się “pół godzinki dla słoninki” czyli leżakowanie na trawie z widokiem na wieżę Eiffla na Polach Marsowych.
Zdobyć wieżę Eiffla można na 2 sposoby – wejść schodami na pierwszy i drugi poziom oraz wjechać na trzeci windą (10,5€) lub też całą trasę pokonać windą (13€). Zdecydowaliśmy się na wersję pierwszą. Do pierwszego poziomu jest 347 stopni a do drugiego kolejne 327 stopni (razem 674) ale muszę przyznać, że wchodzenie nie było takie złe, schody są całkiem wygodne. Widoki z każdego poziomu są rewelacyjne. Na samym szczycie można zafundować sobie lampkę szampana za 15€. Cieszę się, że mieliśmy dużo czasu na podziwianie widoków, bo są tego warte.
W poszukiwaniu obiadku skorzystaliśmy z aplikacji Trip Advisor Paris, która skierowała nas do Le Bosquet – 46 Avenue Bosquet, 75007 Paris. Zerknęlismy do kilku pobliskich restauracji, ale ponieważ ceny były na podobnym poziomie wrócilismy do Le Bosquet,
która miała bardzo dobre opinie – i faktycznie kelner mówił po angielsku, nie musieliśmy długo czekać ani na obsługę, ani na jedzenie, a zupa cebulowa była wręcz przepyszna. Cenowo – małe piwo 4,5€, zupa cebulowa 7€, tatar 14,5€, sałatka cesarska 11€, tost z ciemnego chleba z szynką i serem kozim 11€, butelka czerwonego, „house wine” z Saint Emmilion 15€ (Bartosz: Jako, że to było winko z Saint Emmilion to zdecydowanie nie należy go określać jako „House wine” i było przepyszne!). Po obiedzie zrobiliśmy drobne zakupy w Lider Price (nektar pomarańczowy 1,33€, ser żółty w plasterach 1,69€, woda mineralna gazowana 0,37€)
Ponieważ powoli zbliżał się zachód słońca przespacerowaliśmy się z powrotem pod Łuk Triumfalny (9,5€) i tym razem weszliśmy na górę popodziwiać widoki i zrobić przepiękne zdjęcia podświetlonej wieży Eiffla (Bartosz: Przed wejściem na Łuk pan sprawdzający plecaki wskazał na mój statyw i powiedział łamaną angielszczyzną: „This is not allowed. Please don’t use it. It’s forbidden”. Potwierdziło się to parokrotnie na tarasie widokowym. Przyznam się, że scenki z podchodzącą ochroną do turysty z tekstem „This is not allowed here. It’s forbidden” wywoływała u nas salwy śmiechu).
Poszukując wejścia do metra koło Łuku Triumfalnego spotkała nas zabawna sytuacja – nie mogliśmy znaleźć wejścia więc zaczepiłam młodych chłopaków na rolkach prostym słowem “metro?”, nastąpiła chwila konsternacji, a następnie zapytanie czy mówię po hiszpańsku. W tym momencie nastąpiła moja konsternacja, czy ja mówię po hiszpańsku?? jednak po chwili doszłam do wniosku, że 30 słów plus kilkanaście liczebników ciężko określić, że mówię po hiszpańsku więc z wielkim żalem odparłam, że nie, a czy oni mówią po angielsku? No nie, nie mówią po angielsku. W związku z tym starym sposobem spróbowaliśmy na migi. W tym momencie podchodzi Adam z Bartkiem i pytają się po polsku, czy czegoś się dowiedziałyśmy i tu następuje radosny okrzyk chłopaków – trzeba mówić, że mówicie po polsku! Na to ja – no przecież powiedziałam – metro! Chłopaki skierowały nas na drugą stronę Łuku jednak okazało się, że 50m dalej było wejście do metra. Z jedną przesiadką dotarliśmy w okolice hotelu, do którego powlekliśmy się noga za nogą (Bartosz – a w duchu przesyłaliśmy do swoich współtowarzyszy wyprawy fale nienawiści, za kolejną „trasę adaptacyjną” :)
Przed siebie, byle dalej! | Paryż – Dzień 3 (3 sierpień 2012r)
Znów podpłynęliśmy 1 przystanek i błądząc trochę dotarliśmy pod kościół St-Germain-des-Prés. (Adam: Ty no weź się ogarnij kobieto. Pomijasz tyle szczegółów – jak choćby robienie sobie zdjęć na moście:
następnie szukanie tego kościoła na azymut, a także zwiedzanie tego kościoła – który ogólnie nie robił jakiegokolwiek wrażenia – ale żeby nie było, zamieszczę zdjęcie ze środka choć)
Kolejnym punktem programu był Mc Donald’s i jego McFlurrry (2,50€) oraz zakup kilku drobiazgów dla rodziny i pocztówek (0,20€). Spacerkiem podeszliśmy pod Panteon – z wejścia zrezygnowaliśmy ponieważ było płatne (Adam: Tak czytam tą relację i mam wrażenie, że oszczędzaliśmy na wszystkim! Z innej strony wejście nie było płatne – to był rozbój z w biały dzień – bodaj 10 albo 13 euro za wejście – to ja, w swoim skąpstwie podziękuję).
Niedaleko jest Sorbona i chciałam ją zobaczyć z bliska, ale chyba za mało było w nas zaparcia, żeby dostać się do środka, więc obeszliśmy tylko budynek z dwóch czy trzech stron i posiedzieliśmy na ławce, na placu wypisując pocztówki. Kolejnym punktem programu naszej wycieczki była katedra Notre-Dame, do której była całkiem spora, a w środku mnóstwo ludzi. Niemniej sama katedra robi odpowiednie wrażenie (Beata – to była moja druga wizyta w katedrze i muszę powiedzieć, że tym razem mnie trochę zawiodła, gdyż w remoncie były kaplice znajdujące się na tyłach ołtarza głównego, a właśnie one mi się ostatnio bardzo podobały. Nie można też było obejrzeć makiety katedry, która tam była poprzednio wystawiona).
Przystanek Batobusa przy Notre-Dame jest po prawej stronie katedry stojąc twarzą do głównego wejścia. W międzyczasie już sporo ludzi zaczęło poruszać się tym środkiem transportu więc nie zmieściliśmy się na pierwszy tramwaj wodny – z drugiej strony następny, który przypłynął był praktycznie pusty. Pokonaliśmy kolejny odcinek trasy i wysiedliśmy niedaleko ogrodu Jardin des Plantes. Niestety po konsultacji z mapą okazało się, że wejście jest spory kawałek od rzeki a dodatkowo dużą część ogrodu zajmuje zoo, na zwiedzanie którego nie mieliśmy ochoty (Bartosz: Przepraszam, ale zoo mam w Warszawie :D). W związku z tym wróciliśmy się na przystanek Batobusa i po 5min byliśmy pod Luwrem. Do godziny 18, po której miało być tańsze wejście do muzeum, zostało nam ok. 1,5godz. więc rozdzieliliśmy się w poszukiwaniu sklepu w celu nabycia: sera, bagietki, winogron i szampana (Bartosz: Zakupy wyniosły całościowo 16,80€). Plan udało się zrealizować – na trawniku przed Luwrem zrobiliśmy sobie piknik świętując 10 rocznicę ślubu Beaty i Bartka.
Potem odwiedziliśmy Luwr – my tylko część dostępną dla wszystkich, a Beata i Bartek poszli przywitać się z Mona Lizą. Niestety okazało się, że żadnych zniżek nie było – bilet kosztował 10€ (Beata: potwierdziło się, że na dokładne zwiedzanie Luwru potrzeba najlepiej 3 dni – po jednym dniu na każde skrzydło. Oprócz Mony Lizy, zachwycił nas pomnik Nike z Samotraki, Wenus z Milo i mnóstwo eksponatów z czasów staroegipskich – szczególne wrażenie wywarła na mnie świetnie zachowana mumia. Zupełnie darowaliśmy sobie skrzydło „francuskie”, ale tylko z powodu małej ilości czasu i bólu kręgosłupa :)).
My za to czekając na B&B poleżakowaliśmy na krzesełkach niedaleko fontanny. Zmęczeni podpłynęliśmy pod wieżę Eiffla i udaliśmy się na zakupy – na kolację zaplanowany był również piknik z tym, że z dużą ilością wina i widokiem na podświetloną wieżę. Zakupy chcieliśmy zrobiliśmy w znajomym Lider Price, ale okazało się że jest już za późno więc wylądowaliśmy w Carefourze znajdującym się na końcu Pól Marsowych niedaleko przystanku metra (paragon wyrwać od Adama)(Adam: paragon wyrwało mi moje kochanie zaraz po wyjściu ze sklepu, ale już zapomniało i usiłuje oczerniać) (Nina: zgadza się paragon odnalazł się, ale zrezygnowałam z wypisania, co ile kosztowało, bo 1. podstawowe ceny już są a 2. relacja zacznie przypominać relację księgowego, a to będzie oznaczało, że towarzystwo z pracy ma na mnie zbyt duży wpływ) a następnie zajęliśmy wygodną miejscówkę na końcu Pól Marsowych z widokiem na podświetloną wieżę.
Niestety nie było nam dane cieszyć się długim piknikiem ponieważ zaczął padać deszcz. Zebraliśmy nasze manele i ponieważ postanowiliśmy, że wino należy wypić a piknik dokończyć to przenieśliśmy się na ławeczkę pod drzewem. Zrobiliśmy całe mnóstwo zdjęć z wieżą Eiffla w tle (Beata: Gdybyśmy nie kupili nigdzie wina, to nic straconego, ponieważ z częstotliwością co 5 minut zaczepiali nas tambylcy z ofertą sprzedaży piwa, wina i szampana prosto z reklamówki :)). Na koniec pikniku okazało się, że ostał nam się jeden ser, a co za ser… No cóż, mimo iż był w opakowaniu i podwójnie zawinięty w reklamówce i tak dawał znać o swojej obecności zapachem zdechłego gołębia. Zapewne nasuwa się pytanie, skąd wiem jak pachnie zdechły gołąb? Otóż wiem! Dzień wcześniej dochodząc do wieży Eiffla przechodziliśmy przez skwerek, a na ścieżce leżał martwy gołąb i wydawał zapach. Ser miał właśnie taki zapach.
Droga powrotna do hotelu była już opanowana więc mimo pewnych ilości wina we krwi trafiliśmy bezbłędnie. Ser wrócił z nami do hotelu, a konkretnie do naszego pokoju.