Wstaliśmy skoro świt koło 7.Wciągneliśmy śniadanko. Helga na uprzejme pytanie Lipka, gdzie podział się jej mąż, namamrotała się pod nosem o polakach i poszła w cholerę. Coś jej gdzieś. Zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę. Prowadziła Iwona z gruzińską fantazją, ale niestety używała kierunkowskazów, i nie wyprzedzała jak nie było nic widać. Ale jeszcze się wyrobi… jechała 120km/h.. i to sporo czasu, zwolniła, ale tylko delikatnie, jak skończył się asfalt. Dopiero zareagowałą na głośne krzyki z tyłu, że nie wiezie pyr czy innych kartofli, a ludzi, bo lataliśmy po całym aucie. Dojechaliśmy do Dawit Gareji bez problemów. Krajobraz, który nam się ukazał był przepiękny. Bardzo surowy, niemal księżycowy, ale kolory ziemi, lekkiej czerwieni,  gdzieniegdzie błękitu – rewelacja. Michał, ze względu na nogę, zrezygnował ze wspinaczki, wszedł z nami tylko do do Lawro, zespołu klasztornego. My zaś podreptaliśmy w kierunku grot, czyli  Udabno ze względu na brak koncepcji kierunku, gdyż oznakowanie było kiepskie, rozdzieliliśmy się. Lipki z Niną poszli niższą ścieżką, a ja jak jakiś kretyn polazłem drogą dla orłów… Nadyszałęm się jak świnia, ale dotarłem do szczytu. Ukazał się widok na Azerbejdzan. Kompletnie inny widok – płaskie stepy – szok po prostu. Znalazłem drogę w stronę, w którą poszli LIpkoNIny Jak ranna kozica pomknąłem w tą stronę. Dysząc jak lokomotywa… Gruzin pokazał mi wejście do największej jaskini, której sam bym raczej nie znalazł. Wysłałem SMS, że jak za 15minut ich nie spotkam, to zawracam, Chwilę później z góry słyszę głos Iwony – „OOOO Adam tam jest!” Okazało się, że poszli przez jakieś krzaczory i długo im zajęło. Zaprowadziłem ich do jaskiń, zobaczyliśmy freski, fresk ostatniej wieczerzy,  i dalej podreptaliśmy drogą, którą ja przyszedłem. Zeszliśmy na dół, gdzie czekał już lekko wściekły, bo daleka droga przed nami była.

Pojechaliśmy na Kabzegi. Dojechaliśmy do Tbilisi, skręciliśmy na obwodnicę. Na mapie gruba czerwona linia. Momentami przypominało to drogę, a momentami jechaliśmy 10 na godzinę po tłuczonych kamieniach. Michał wyprowadził nad bezbłędnie na kolejną drogę, już za Tbilisi, na Kabzegi i pojechaliśmy żwawo. Droga była naprawdę niezła. Do pewnego momentu. Gdy zaczęła piąć się ostro w górę, asfalt się skończył. Dookoła majestatyczny Kaukaz, wysokie góry… a w pewnym momencie dojechaliśmy na wysokość niektórych szczytów. Przełęcz była na ponad 2000 metrów. Następnie zjechaliśmy w dół. Zaczęło się ściemniać. Okazało się, że jak tylko zjechaliśmy z przełęczy, droga poprawiła się. Około 19 dojechaliśmy na kwaterę….

Zostaw po sobie ślad