Poranek
W końcu Sonu wrócił i pojechaliśmy. Cały czas żałowaliśmy, że nie poszliśmy zobaczyć płonących stosów od strony lądu, ale cóż poradzić, czasu się nie rozciągnie. Może następnym razem.
Droga była długa. I jakby ktoś chciał wiedzieć, nie była dobra. Była wąska, kręta i strasznie kiepsko oznakowana. Zaszło słońce i nastąpiły kompletne ciemności. Wsie i miasteczka przez które przejeżdżaliśmy w większości nie były oświetlone. Gdzieniegdzie paliły się małe ogienki. bardzo dziwne uczucie patrzeć, jak normalne życie, handel, toczą się w światłach reflektorów.
Trochę po 23 przejechaliśmy Satnę, najbliższe miejsce gdziem można dojechać pociągiem. Jakbyśmy pociągami jechali, to właśnie z tego miejsca kombinowalibyśmy transport dalej. Ostatnie 80km zajęło nam około 1,5 godziny. Wjechaliśmy do kompletnie martwego miasteczka. Brak samochodów, brak ludzi, brak świateł w oknach, jedynie latarnie co jakiś czas pokazywały, że to żywe miasto. Hotel, w którym Sonu chciał nas zakwaterować był już zamknięty na 4 spusty więc Sonu udał się na poszukiwania. Kilka bram obok, znalazł się hotel, całkiem ładnie wyglądający, gdzie otworzyli nam i zaproponowali pokoje. Wstępna cena jaką chcieli, to 500rs.
Khajuraho – hotel
Prawdę powiedziawszy dość drogo, ale hotel wyglądał naprawdę przyzwoicie. Wejścia do pokoi były z dużego, ładnego patio, z małym stawkiem ze złotymi rybkami. Wiedzieliśmy, że za wielkiego wyboru nie mamy, byliśmy zmęczeni, było późno i mieliśmy wszystkiego dość. Stargowaliśmy do 400Rs i wybraliśmy pokoje. W jednym był ogromny karaluch, ale miał jakieś inne plusy, dlatego dostał się Lipkom. Karalucha nie znaleźli, za to w chwili nieuwagi wkroczyła do ich pokoju ropucha. Przegnali ją do łazienki, zamknęli tam ją i poszli spać.
Ja przyznam się, ze padałem na twarz. Uznałem, że robię sobie dzień brudasa i nie myje się. Padłem na łóżko i zasypiałem. Nina poszła pod prysznic. Z objęć morfeusza wyrwał mnie krzyk. Okazało się, że ogromny karaluch łazi po saszetce z kosmetykami i natychmiast mam go zabrać, bo mi żonę połknie w całości, i nawet nie beknie. Nieprzytomny wstałem by ratować moje kochanie. Podły robal jednak się schował. Dostałem nakaz wyciągnięcia wszystkiego z saszetki i sprawdzenia, czy nie ma go w środku. Wyciągałem rzeczy i podawałem Ninie gdy nagle dotarło do mnie, że robię głupotę. Oczyma wyobraźni zobaczyłem, że nie zauważony przeze mnie robak schowany za pastę do zębów trafia do rąk Niny i co dzieje się później. Nie! tak być nie może. Odebrałem Jej rzeczy i kładłem na umywalkę.
Nie znalazłem robaka. Nina zarządziła, że trzeba wytrzepać saszetkę. Uczyniłem to i oczom mym okazał się robal w całej swojej okazałości. Ogromny był. No miał prawie centymetr… Myślę, że mógłby Ją połknąć, ale beknąć by jednak musiał…
Tego było dla mnie za wiele. Musiałem wejść pod prysznic i po tak traumatycznych przeżyciach się oczyścić. Potem, czując ulgę padłem na łóżko czując przyjemne zimne powiewy z wentylatora pod sufitem. jest to bardzo przyjemne, ale trzeba uważać – łatwo można się przeziębić!
Otworzyłem oczy. kolejny dzień i dalej żyjemy. Co ciekawsze, jest pogańska godzina a w sumie nawet przytomni jesteśmy. W sumie nawet się wyspaliśmy, co nas lekko zdziwiło. Do rzeczy. Znaczy się wstaliśmy, umyliśmy się i zapłaciliśmy za hotel. Check out był o 10 więc spakowaliśmy się i zaciągnęliśmy bagaże do jeepa. Coś okołozołądkowego zaczęło nam doskwierać więc postanowiliśmy zwiedzić lokalną jadłodajnię. Była blisko i pewnie nazywała sie Ganesha, ale to Nina się dogrzebie do rachunków i znajdzie. Może. Ja tu jestem od poezji, prozy wina i śpiewu, a ona od szarej rzeczywistości. ktoś musi, prawda?
Śniadanie
Wciągnęliśmy się ochoczo na 1 pięterko restauracji, dość obskurnymi schodami i ukazał nam się widok jadłodajni z lat 70. No ciut a nie taka z misia, tylko misek nie było, znaczy cywilizacja.
Cośmy tam nabrali nie pomnę – to znów Niny zadanie wygrzebać i naklikać – zdaje się tosty różnorakie, na przykład z pomidorem i serem – wyśmienite.
Mam ścieśniać, bo coś przydługa się relacja robi a i przydługo powstaje, więc przenieśmy akcję w niedaleką przyszłość.
Khajuraho
Tup Tup tup poczłapaliśmy w stronę pierwszych świątyń. Znaczy właśnie nie poczłapaliśmy tylko nasz kierownik nas zawiózł, na wyraźne nasze życzenie a wbrew jego wyraźnej chęci. Przełamaliśmy jednak jego opory i udaliśmy się pod bramę. No… ładnie ładnie, z daleka widać że całkiem ślicznie tu. Wybiegliśmy z jeepa świńskim truchtem w stronę bramy, aby zakupić bileciki. czynność ta została dokonana i zostaliśmy zaczepieni przez „jedynego koncesjonowanego przewodnika rządowego”. Czy jakoś tak. Jeszcze kilku takich się kręciło, ale że mu z oczu dobrze patrzyło, przeszliśmy do targów. 500. Nie, no co ty, za 500 to my możemy ho ho ho! Ale to rządowa cena wyskoczył przewodnik. rządowa trądowa, nie kłam nam tu, bo w Looney Planet pisze, że to 250. Nie no poszły ceny w górę, inflacja, kryzys, dzieci płaczą i takie tam. jasne. 400 albo spadaj, Nie będziemy się dalej targować, szkoda czasu. Oczywiście zgodził się bez namysłu. Weszliśmy przez bramę do innego świata. Za wejściem stoi napis, że to światowe dziedzictwo UNESCO i że dbają o to, i że my też mamy dbać coby kolejne pokolenia tez miały co oglądać. Ok, w sumie nie przeszkadzają mi kolejne pokolenia, pod warunkiem, że nie kopia mnie w kostkę albo portfela nie wyrywają, mogę dbać.
Zostaliśmy zaciągnięci do pierwszej kapliczki. Świetny pomysł, bo słońce już było wysoko i dawało o sobie znać, a pod kamiennym dachem jakoś człek się czuł lepiej.
Okazało się, że byliśmy w świątyni poświęconej Wisznu. A konkretnie Jego trzeciemu awatarowi – dzikowi.
Z tego co pamiętam, pierwszym awatarem Wisznu była ryba – Matsja która uratowała przodka rasy ludzkiej. Kolejnym awatarem był żółw – Kurma. następnie dzik Waraha. Czwartym zaś był człowiek lew – Narasimha, który zabił straszliwego demona. Podobnie kolejny awatar – karzeł Wamana który znów ratował świat przed demoniszczami paskudnymi. Szósty był Rama – Paraszurama. Kolejnym zaś znów Rama – tym razem jako wojownik. Potem Kryszna i Budda. Jeszcze ma nadejść Kalikin ale kiedy tego nie wie nikt, jednak jak nadejdzie będzie to koniec naszej ery i początek nowej. Ma położyć kres zepsuciu, aczkolwiek chyba nie chciałbym tego oglądać. Jeszcze mam kilka rzeczy do zrobienia przedtem.
My tu gadu gadu, przewodnik opowiada, ja tu streszczam opowiadania, a tu czas ruszać dalej.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie przy posągu Wisznu i można iść dalej. Przewodnik zabrał mi aparat i poinformował, że mu zaraz ptaszek wyleci. Chyba jego. W moim aparacie nie ma ptaszków. Potem odczekał aż już nie miałem siły wciągać brzucha i zrobił zdjęcie. Ech życie…
Następnie Udaliśmy się do kolejnej świątyni, oddalonej od poprzedniej o jakieś 100m i zasiedliśmy przed wejściem. Tu nastąpiły kolejne tłumaczenia historii tego miejsca. Z ciekawostek które mi się zapamiętały, była opowieść o odnalezieniu świątyń przez brytyjskiego oficera, który określił je jako piękne, acz z nadmierną śmiałością erotyczną. Dlatego też część rzeźb jest zniszczona w ramach cenzury.
Nawet ktoś się zlitował i mi zdjęcie zrobił:
Ok, wiem wiem, oglądacie ten wpis i czekacie, kiedy pojawią się zdjęcia z ciekawymi pozycjami, nagimi kobietami i innymi takimi. Umieszczę je tu i teraz, bo stracicie zapał albo przewiniecie w dół, a nie o to przecież chyba chodzi.
Na razie musi wystarczyć, teraz musicie się skupić bo będzie trudno. Mianowicie świątynie te powstawały mniej więcej od 950 do 1050 roku. To wtedy, gdy w Polsce był chrzest trochę wcześniej myszy zjadły Popiela, ale już mniej więcej Mieszko I był. Dla przypomnienia grody nasze wspaniałe były budowane z drewna i tak jakby cywilizacyjnie byliśmy kilkaset lat za Indiami. teraz odnośnie rzeźb. Istnieje kilka teorii ( spiskowych? ) przedstawiających przyczynę powstania tak śmiałych nawet jak na dzisiejsze czasy dzieł. jedna z nich głosi, że było to coś w rodzaju sporej wielkości podręcznika Kamasutry. Inna teoria głosi, że zaspokojenie potrzeb cielesnych zapobiega złym duchom oraz zapewnia zbawienie ( Nina – jak to będziesz czytała, to to jest ważne – zapamiętaj to sobie! :} ). Ostatnia z przedstawionych nam teorii, najmniej mnie przekonująca była teoria, że był to obraz świata widziany oczyma artystów. Jakoś nie przekonuje mnie to.
Jakoś dziwnie świątynie te przypominały nam budowle Majów – inny koniec świata czas podobny… zastanawiające prawda?
Ok, było trochę historii, to teraz będzie kilka zdjęć, by zawiesić oko
Prawdę powiedziawszy robi wrażenie. Obeszliśmy kilka świątyń dokoła, zostaliśmy poinformowani ze szczegółami co kto z kim i jak. Na przykład w przekładzie dowolnym – „Pan nie chciał pani więc pani znalazła konia i ten koń okazał się znacznie większy od pana i pani była zadowolona” i temu podobne kwiatki.
Posiłek
Następnie udaliśmy się do baru znajdującego się pośrodku i w cieniu drzew piliśmy colę i inne napoje ( 50 rs za puszkę, ale była wspaniale zimna )
Nasz przewodnik siedział z nami zabawiał nas różnymi historyjkami, dowcipami z długą brodą i opowieściami o swym życiu. Z ciekawszych rzeczy na które zwróciliśmy uwagę:
– Nie, w Indiach nie ma już kast, już nie istnieją
– A co oznacza ta czerwona kropka na Twoim czole?
– A, bo ja jestem braminem, pochodzę z najwyższej kasty, codziennie jak zakończę modły to maluje sobie taka na czole, to oznaka bramina.
No to zaraz – nie ma kast a bramini to co? Na to odpowiedzi nie usłyszeliśmy.
Przewodnik podziękował nam, powiedział żebyśmy sobie sami resztę świątyń zwiedzili i ulotnił się, zanim ktokolwiek zdołał zaprotestować. Pluliśmy sobie trochę w brodę, ale i tak byliśmy zadowoleni. 400 rs nie majątek, a naprawdę ciekawie opowiadał i warto było zapłacić. Polecamy.
Budowa
Słonko prażyło niemiłosiernie. Po pewnym czasie wszystkie rzeźby wydawały sie takie same. W dalszym ciągu byliśmy pod ogromnym wrażeniem całości. Nie tylko kunsztu budowniczych czy artystów, ale też inżynierii, która pozwoliła tym budowlom dotrwać do dnia dzisiejszego. I nagle oczom naszym ukazał się obraz pracy zespołowej. Mianowicie ekipa naprawiała elementy świątyni. Polegało to na tym, że:
• człowiek sztuk jeden, nakładał piach do miski
• kobieta sztuk dwa niosła na głowie miskę do betoniarki oddalonej o jakieś 10 metrów
• mężczyzna sztuk jeden pilnował betoniarki
• mężczyzna sztuk jeden odbierał od kobiet miski i wrzucał do betoniarki
• z drugiej strony betoniarki czekał kolejny człowiek sztuk jeden, by to co się wykręci w betoniarce nasypać do misek
• kobiety sztuk dwie niosły miski na głowie 5 metrów do ściany wysokiej na 2 metry.
• mężczyźni sztuk 3 podawali sobie miski na górę.
• kobiety sztuk dwie niosły miski na głowach kolejne 10 metrów gdzie wyrzucały zawartość w odpowiednie miejsca …
• … wskazywane przez mężczyznę w ilości sztuk dwie
• mężczyźni sztuk trzy rozprowadzali materiał w odpowiednich miejscach.
Wspaniała praca zespołowa – 17 osób wykonywało pracę przeznaczoną dla 3? może czterech osób. Ale fakt, idealny sposób na walke z bezrobociem.
Tak sobie tuptamy tuptamy i nagle jakaś myśl zrodziła się w głowie. Przecież to miejsce jest niepodobne do reszty Indii. czyste, zielone, zadbane. Zupełnie, jakby ktoś wyciął z jakiegoś innego miejsca na ziemi kawałek terenu i umiejscowił Tu. Za płotem widać śmieci, ale tu zielona trawa, kwiaty, miejsce na śmieci… UNESCO dając pieniądze stworzyło swoista enklawę, inny świat.
Kolejna rzecz która nas zdziwiła. Koszenie trawy. Kuca sobie na trawniku kilka takich kosiarek ( kosiarzy? ) i takim trójzębem wycina trawę. Jedną ręką łapie za to zielone co wystaje i ciap ciap. jeden obok drugiego ciapia trawę od rana do nocy. Ekologiczne kosiarki, nie ma spalin, tanie w utrzymaniu…
Późno już było… pewnie z jakaś 14. Padaliśmy na twarz, na zielona trawkę czy inne rzeczy, staraliśmy sie iść tylko w cieniu. Nieliczni Hindusi oglądający z rodzinami świątynię przyglądali nam się badawczo.
Następnie przegrupowaliśmy się do kolejnej grupy świątyń. Dość podobne aczkolwiek nowsze. I tam natknęliśmy się na zakaz wejścia w ubiorach ze skóry. Lipek miał dokumenty w takim kangurzym brzuszku ze skóry więc postanowiliśmy rozbić się na 2 grupy. najpierw jedna siedzi i pilnuje a następnie druga. najpierw z Niną weszliśmy do środka… znaczy ja usiłowałem,a le zostałem pogoniony, coby pozbyć się skarpet. W sumie pisało, że bez butów, ale wcześniej tez tak pisało i można było w skarpetach wchodzić. Zaufajcie… kamień po kilku godzinach na słońcu nie jest najprzyjemniejsza rzeczą do chodzenia…
Posykując i podskakując wesoło ( by mieć najmniejszy kontakt z ziemią ) weszliśmy do środka. Zwiedziliśmy zrobiliśmy zdjęcia i wyszliśmy. Gdy zmienialiśmy się z Lipkami, okazało się, że saszetka ze skóry nie jest problemem. A moje skarpety tak? No ale nie będę się przecież awanturował, jeśli tego wymagają ich obyczaje to stosować się będę bez gadania i marudzenia. Co najwyżej z lekkim posykiwaniem.
Po tym wszystkim zwiedziliśmy jeszcze jedną świątynie i postanowiliśmy jechać w stronę Orchy.
Ale to już w kolejnym odcinku naszej niekończącej się opowieści.