Dziś wracamy do stolicy. Nina dostała ataku paniki, że nie zdążymy na samolot o 15:40
15.10
jakkolwiek
i zarządziła wymarsz z hotelu już o 11:30. Masakra. Wcześniej jeszcze zjedliśmy śniadanko, zaczynamy się przyzwyczajać do ostrego. Ale cebulki z papryczką, jaką nam zaserwowali, nawet Michał się nie spodziewał. Uszkami poszło. Ninuś jak zwykle nie wierzyła, wzięła tylko cebulkę, bez papryki, ale też wyciągała ze swojej quesadilli… paliło w ryjek.
Z hotelu zgodnie z rozkazem mojej żony wyszliśmy o 11:30, złapaliśmy od razu taksówkę, ustaliśmy stawkę na 250 pestek (w LP pisało, że 300) i pojechaliśmy. Trochę drogo myśleliśmy, ale okazało się, że lotnisko jest daaaaaleko. Michał zastanawiał się, czy szukali płaskiego miejsca na lotnisko i znaleźli dopiero następnym stanie.Dotarliśmy na lotnisko o 12:15. Świetnie. Ale się wynudzimy. Nina obiecała, że weźmie mnie do restauracji. Ale fajnie, ktoś mnie zabierze do restauracji. Niestety, dostaliśmy propozycje, by lecieć wcześniej. QL! Odlot był za paręnaście minut, więc ominęło nas czekanie. A mnie restauracja.
Lecieliśmy A320 :) Miejsca w nim tyle, że można biegać, ganiać się i szukać, ułożyć się nie mogłem, tyle miejsca, nie było się o co zaprzeć
To teraz już wiesz jak ja się czuję w naszej wannie!
Nie myśl, że będę do wanny donosił Ci chipsy i napoje.
Dolecieliśmy bez problemu. Odebrała nas Marta. I w drodze do Niej jak usłyszała, jak kaleczymy hiszpański, to się załamała. Nie będę tu cytował, bo wstyd
Oj wstyd! Ale na moją korzyść świadczy, że chociaż się staram ;p
Z Martą zaszliśmy na lokalne tacos. Martwiłem się, że zaciągnie nas do jakiejś restauracji, ale na szczęście wykazała się rozsądkiem i zaprowadziła nas do lokalnej knajpy. I chyba nawet sama tam chadza, bo wiedziała jak się obsługiwać
Pyszne tacos, chyba najlepsze jakie do tej pory jadłam.
Następnie wróciliśmy do Marty, gdzie nakarmiła nas słodyczami. Część słodyczy była słona. Meksyk…
Następnie wybraliśmy się na tańce. Ale dopiero jak zaczęło się pranie, powiedzieli, że idziemy do odpowiednika naszego teatru narodowego. A w praniu moje długie spodnie. Tak więc wygrałem konkurs na najgorzej ubraną osobę
E taaam. Michał, mimo iż miał koszulę wygrał konkurs na najbardziej wygniecioną osobę, a ja konkurs na najbardziej sportowo ubraną osobę – dobrze, że chociaż polarek był z „wilczą łapką”
A nie, w sumie koleś w dresie wygrał z moimi krótkimi spodniami. I pani w długich jeansach, z dziurami pod pośladkami.
Do teatru pojechaliśmy metrem (na nasze życzenie, bo chcieliśmy metro zobaczyć).
Tańce były fajne. Niby w Polsce Mazowsze jakoś nam nie pasuje, ale w Meksyku tańce ludowe były ciekawe. W sumie może Mazowsze by się z raz fajnie oglądało?
Marta na kolację zrobiła sałatkę z kaktusa. Bardzo smaczną. Następnego dnia wyjazd zaplanowany mamy na godzinę 6. Nie wiem gdzie, w razie czego jakby Marta z Gabrielem nas porwali, to Marta tu umieści numer swojego konta. Obiecała się podzielić.