06-10-2010

Przy śniadaniu zdecydowaliśmy jednak, że wykupujemy wycieczkę (180 Y/osobę), chyba juz trochę zmęczeni jesteśmy i idziemy na łatwiznę. Pomysł z nocowaniem na murze i tak już upadł, bo po pierwsze Adam chory, po drugie – po ujrzeniu w rzeczywistości ile tu jest wszędzie ludzi, jakoś trudno mi wierzyć w znalezienie zacisznego zakamarka, gdzie można by się przespać.
Ruszyliśmy metrem do Pałacu Letniego (Yihe Yuan) nad jeziorem Kunming. Pałac był główną rezydencją cesarzowej Cixi, stanowił cesarski plac rozrywek. Tradycyjnie składa się z pawilonów, mostków itp. Z ciekawych rzeczy zawiera scenę, na której my też mieliśmy okazję zobaczyć przedstawienie muzyczne, taneczne i akrobatyczno-klaunowskie. Przez dużą część parku ciągnie się Długa Galeria, zadaszona promenada pomalowana w różne sceny inspirowane historią, mitologią, geografią i literaturą Chin. Łatwiej jednak iść równolegle do niej, bo środkiem ciągną tłumy Chińczyków. Mimo wszystko tłumy tu były mniejsze niż wczoraj, a park i atrakcje bardziej rozłożone, więc szło się o wiele przyjemniej niż po Zakazanym Mieście i przez to Pałac Letni zrobił lepsze wrażenie. Ubolewaliśmy jedynie nad tym, że strasznie dziś było nieprzejrzyste powietrze, brak wiatru być może spowodował większe nagromadzenie smogu. Czas jakoś szybko leciał, początkowo chcieliśmy jeszcze iść na łódko-rowerki wodne, ale idea padła, bo równocześnie chcieliśmy też zobaczyć stadion olimpijski. Poprzemieszczaliśmy się znowu metrem (świetna sprawa, całe miasto za złotówkę można zjechać przesiadając się tylko na różne linie) i wysiedliśmy w pobliżu olimpijskich budowli. Zabawnie znowu było znaleźć się w miejscu kojarzonym z TV, jako coś co jest na drugim końcu świata. Stadion ciekawy jest z zewnątrz juz za dnia, ale trzeba przyznać, że zyskuje po podświetleniu go wieczorem. Weszliśmy też do środka (50 Y), jest ogromny. Ilości siedzonek nie liczyliśmy, bo jeszcze tam długo byśmy musieli siedzieć (sprawdzi się na necie – sprawdziłam – 91.000 pierwotnie, zredukowana ilość po Igrzyskach olimpijskich – 80.000). Na telebimach lecą fragmenty z olimpiady. Po zmroku oświetlili czałe wnętrze stadionu. Na przeciwko jest też water cube, ale tu byłam trochę rozczarowana, bo jakoś (nie wiem dlaczego) kojarzyłam, że po zewnętrznej powłoce ma się lać woda. A to tym czasem są takie wypukłe, niebieskie bańki tylko. Stadion Ptasie Gniazdo prezentuje się okazalej.
Chcieliśmy podjąć próbę zjedzenia czegoś w namiotach zwanych chyba Olimpic Food Plaza, ale po pierwsze śmierdziało zniechęcająco (głównie jakimiś ośmiornicami, ale chyba nie tylko), po drugie, jak już zwalczyliśmy odruch obrzydzenia, okazało się, że nie można normalnie płacić, tylko trzeba kupić jakieś karty. Nie chciało nam się cyrkować, więc głodni poszliśmy dalej. Nieopodal była budka, gdzie sprzedawali zupki chińskie, takie w opakowaniach, jak nam już nie raz po głowie chodziły. co prawda zdarli z nas strasznie, bo za 3 zapłaciliśmy 50 Y (nie dzieli się w dodatku, więc ściema), ale nie chciało nam się juz dalej na głodnego szukać. Plusem było to, że znów rozumieli, że nie chcemy ostrych. Moja była całkiem smaczna, miała kawałki kurczaka, grzybki, kapustę pekińską (!) i oczywiście makaron. Pozostałe też były ok. No nie jest to zupka w rozumieniu Vifonu, ale też i miseczka, w której jest sprzedawana jest 4 razy większa, a z torebek w środku wysypują się wspomniane wyżej składniki w miarę przyzwoitych kawałkach. Aa, w środku jest też … widelec plastikowy do zupki. Tzn. do jej zawartości, bo płyn się siorbie z miseczki. Wysiorbaliśmy więc i podróżując 4 liniami metra wróciliśmy do hotelu. Miała być jeszcze partyjka w piłkarzyki stojące w barze, ale Grześ wymiękł i ogląda jakieś chińskie programy w TV.
A mi udało się w kiblu wywarzyć drzwi niechcący. Weszłam, a one nie chciały się domknąć. Podważyłam więc je lekko nogą, żeby zaskoczyły w futrynę, a one … pierdut z zawiasów! Lekko skonsternowana próbowałam się wydostać na zewnątrz, gdy w międzyczasie z sąsiedniego klopa wyszła jakaś Europejka, zrobiła duże oczy, powiedziała „Chinese quality”, po czym wspólnie podniosłyśmy drzwi i usadowiły z powrotem na zawiasach. Aż się boję iść kąpać ;)

Iwona

Zostaw po sobie ślad