Wyraźnie już widać że zbliża się czas powrotu do domu. Coraz bliżej Tbilisi, coraz bliżej daty wylotu. Dziś w planie Gori oraz Uplistsikhe – coś jak Wardzia, ale płaskie. To, że płaskie spowodowało, ze się tym bardziej zainteresowałem. Jakby Bóg chciał, żebyśmy łazili po górach, to by nam racice zamontował, albo macji jak ośmiornicy. Góry są fajne, ale jak już się jest na górze. A takie Uplistsikhe można uznać jako fajna rzecz na górze, która jest na dole. Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało. W każdym razie Zebraliśmy się z Kutaisi i ruszyliśmy w stronę Gori. Ruszyliśmy z godzinnym opóźnieniem, gdyż Lipek “miał awarię”, czymkolwiek by to nie było. Myślę, że wdarł się do kuchni i zajadał się placuszkami. Droga minęła spokojnie, poza małym epizodem, gdzie część drogi była zasypana kamienną lawiną… W Gori skierowaliśmy się na Uplistsikhe i nawet odpowiednio udało nam się skręcić. W sumie tylko raz pytaliśmy o drogę, nasz pilot się wyrabia.
Uplistsikhe jest jedną z najstarszych osad w Gruzji. Budynki, które widać, powstawały na początku Chrześcijaństwa w tym rejonie – w okolicach V wieku… Wczesniej było to miejsce pogańskich kultów. Nawet są ołtarze, gdzie podobno zabijani byli mężczyźni. Dobrze, ze te czasy minęły, bo ze mnie i Michała sporo krwi dałoby się utoczyć. Z Lipka mniej, ponadto gorszej jakości zapewne.
Na wejściu pokazaliśmy legitymacje studenckie i zaoszczędziliśmy 2 lari ( normalni po 3, zdegenerowani studenci wchodzą za 1 lari) W sumie to uznaliśmy, że skoro tyle zaoszczędziliśmy, to zaszalejemy i weźmiemy przewodnika. Gdzieś wyczytałem, że “odpowiedzialny turysta daje zarobić przedstawicielom lokalnej społeczności bla bla bla”. Prawda jest taka – przewodnik jest dobry, pokazuje ciekawe miejsca, sporo opowiada – ale trzeba w pewien sposób się do niego dopasowywać, to prędkości, do kolejności itp… W każdym razie nasz przewodnik, za bodaj 15 lari oprowadził nas w okamgnieniu po całym kompleksie. Przewodnicy mieli chyba konkurs, kto szybciej danego dnia oprowadzi swoją grupę. Żeby nie to, że w sumie nam też się śpieszyło, bylibyśmy niezadowoleni, a tak to nam wyraźnie odpowiadało.
Genialne było tylne wyjście z miasta – tunel wydrążony w skale, około 50 metrów długości, kończący się poniżej poziomu rzeki. Można było uciec z miasta bez zwracania na siebie uwagi. Teraz poziom rzeki jest niski i wyjście znajduje się przy rzece, ale wychodzi się suchą nogą.

Zostaw po sobie ślad