Zostało mi zarzucone, zupełnie niesłusznie, że Lipek jest bardziej radosny niż ja. Nic bardziej mylnego. To ponuractwo Grzesia tak działa na moją grafomanię. Ponadto on sprawdza po mnie i zapewne dodaje smutne akcenty, żeby wyszło, że on jest zabawny, a ja nie. Na takiego mi wygląda.
Poprawiłem On na on – nie urosłem (jeszcze) do roli bóstwa, nawet lokalnego ;) . Zresztą jak chcesz, mogę nie sprawdzać, będzie zabawnie. Ludziom dupy poodpadają ze śmiechu, jak się dowiedzą, jakie błędy robisz :P .
Wracając do Yogyakarty, na dworcu byliśmy o rześkiej godzinie 5. Godzina 5 jest świetną godziną do wszystkiego, na przykład do kupowania biletów i szukania hotelu. No dobra, to była ironia, Grześ poprawiając mnie zapewne zechce mnie czymś oczernić.
Proszę bardzo – nie dość, ze Adam obudził nas w pociągu, to jeszcze wysiadł z niego z bezczelnym uśmiechem przyklejonym do twarzoszczęki. Jakby tego było mało, podczas gdy my zastanawialiśmy się co robić oraz próbowaliśmy lokalnych ciasteczek, on wyłożył się jak gdyby nigdy nic na ławce i udawał, że śpi. Podobno nie spał w ogóle w pociągu, ale przecież nikt go nie widział jak nie spał!
Poczekaliśmy do 6 aż otworzą kasę i… okazało się, że biletów do Surabaya na za trzy dni nie ma. Pani nam powiedziała, że na drugim dworcu, na pociąg z kurami i inwentarzem, czyli pewnie biznis+, można jeszcze kupić. Podziękowaliśmy i poszliśmy szukać noclegu. Patrząc na mapę poszliśmy… i 200 metrów do pierwszego hotelu zmieniło się w kilometr. I nic. Postanowiliśmy zapytać o drogę, co było genialnym pomysłem. Poszliśmy w zupełnie inną stronę. Oczywiście okazuje się, że główne wyjście jest w inną stronę na mapie – po co sobie takimi pierdołami zawracać głowę. Trafiliśmy na dzielnicę z wąskimi uliczkami, bez skuterów i szumu ulicy – po lekkim zamieszaniu z naganiaczem, udało nam się zdecydować o miejscu zamieszkania. Koszt to 100000 za pokój. Czyli jakieś 30PLN. Rewelacji nie ma, ale jest internet. Co prawda z restauracji obok, ale oni tu wszyscy żyją jak jedna rodzina.
Wzięliśmy prysznic w rewelacyjnie zimnej wodzie i postanowiliśmy odwiedzić restaurację (i dostać hasło do wifi). Z Michałem zamówiliśmy sobie po śniadaniu indonezyjskim za 30000 rupieci (10pln), na które składała się kopa świetnie smakującego, smażonego ryżu, na to omlecik, do tego herbata jaśminowa i duży sok z owoców albo sałatka owocowa. Super! Nina zamówiła sobie bodaj potrójny omlet z pieczarkami i smaczne też było. Co jadły Lipki niech ten promienny i radosny Lipek napisze. A co, niech ma coś z życia.
Iwona wzięła omlet z salami, pieczarkami i czymś czerwonym, ja zaś, jako iż nie byłem specjalnie głodny zamówiłem naleśnik z owocami (smaczny) oraz za radą koleżanki z pracy milk shake bananowy. Wszyscy popatrzyli na mnie z politowaniem – takie rzeczy to nie dla nas, Europejczyków… Brzuch Cię będzie bolał i nie wiadomo co potem… Miny im zrzedły, jak sami dostali soki ze świeżych owoców o podobnej konsystencji, natomiast bananowy milk shake był rewelacyjny. Podjąłem decyzje, że od dziś dzień bez shake’a dniem straconym!
To była zemsta za Indie, kiedy Grześ krzywo patrzył jak ja brałem sobie szejka i pytał, czy miewam problemy żołądkowe
Następnie udaliśmy się do pokoi na pół godzinki dla słoninki. Pół godzinki skończyło się po jakichś 4 czy 5 godzinkach, ale słoninka poczuła się dopieszczona. Dlatego też z Niną i Michałem udaliśmy się dopieścić ją znów, ale nie będę tego opisywał, bo wyjdzie, ze to blog kulinarny…
Gdy wstaliśmy, zalogowaliśmy się na znany już nam portal z biletami kolejowymi i okazało się, że biletów jest full. Uznałem, że może nasi poligloci nie dogadali się z panią i pani mówiąc, że jest full, miała na myśli, że full miejsc. Dobra, żartowałem, głupie to było. Nie zmienia to jednak faktu, że na dworcu twierdzili, że biletów nie ma, a my mieliśmy do wyboru 70% miejsc. Poszliśmy na dworzec odebrać bilety i udało się to bez problemu. O co chodziło – zielonego pojęcia nie mamy. Następnie pojechaliśmy zawieźć Piotrowi, którego poznałem przez goldenline, czekolady i wafelki – to Polak mieszkający na stałe w Yogyakarcie. Zapakowaliśmy się w jedną taksówkę, zostaliśmy zawiezieni pod sam dom. Piotr załatwił nam na kolejny dzień kierowcę z autem – będziemy zwiedzać miliony świątyń. Wracając, zaproponował, żeby zajechać jeszcze na główny plac, którego nazwę zapewne napisze Lipek, który do tego może się przydać
Plac alun-alun.
(przynajmniej do tego. Choć nie, w sumie jeszcze wieczorem przyniósł kieliszek na odrobaczanie, więc do 2 rzeczy się nadaje). Pojechaliśmy rikszami – Piotr powiedział ile mają kosztować – panowie szczęśliwi nie byli, ale targowanie się jak się zna cenę jest o wiele łatwiejsze. Nie żeby ogólnie było jakieś trudne. Nawet Nina i Iwona zaczęły przejawiać skłonności do targowania się – moje uznanie. Już nie ma śmiania się ze mnie tylko ktoś sam się za to zabiera.
Na około placu jeżdżą riksze z kolorowymi diodami, przyczepionymi na wszystkim co się da. Imitować ma to ryby, łabędzie i inne sprzęty domowe. Takie strasznie odpustowe dla mnie. Ale posmęciliśmy się po placyku i jakiś diabeł (diabeł, bo rudy i kobieta – Iwona) podkusił nas, aby iść piechotą. Jakoś nikt nie oprotestował, Iwona uparła się, że zwiedzać, zwiedzać, zwiedzać! Teraz natychmiast, trzeba nazwiedzać się za ten czas, kiedy zawiązywaliśmy sadełka.
Poszliśmy skazańcy. Znaczy skazańcy i PANtofel Lipek, który zaprotestować się bał. Burza na horyzoncie, ale idziemy twardo. I jak tu na nas nie chluśnie wanna wody. Lunęło jak głupie. Schowaliśmy się pod daszek. Potem skokami pod drzewo, jak przestało odrobinę. Potem pod kolejny daszek. Ściana deszczu. I jeszcze złośliwy komentarz Lipka, wygłoszony tak, by jego żona nie usłyszała – a wiecie, że tu może bez przerwy 3 miesiące padać?
Przestało padać i udaliśmy się w drogę. Kluczyliśmy wężykiem naprowadzani przez tuchtonów. Jeśli ktoś by się zapytał o mapę – to odpowiadam, że wedle mapy droga jest prosta i nie ma ani jednego zakrętu. Nie wiem kto takie mapy im rysuje.
Następnie kolacyjka, płyn na robaki, paciorek lulu i spać.
Znaczy spać cfaniaczki, a biedny ja klikać muszę.
Spać. Jutro oglądamy świątynie.
Wpis był pozytywny! Zapamiętać sobie!
Wydatki:
pancake 8-15.000Rp
śniadanie indonezyjskie 30.000Rp
omlety 10-20.000Rp
herbata 5.000Rp
zupy 12-17.000Rp
dania indonezyjskie ok.25-30.000Rp
soki 8,5-12.000Rp