23.10.2011

Spaliśmy do południa. Zjedliśmy śniadanko. W sumie Lipek dopadł się do racuchów. Wepchnął w siebie ile się dało, a dało się dużo. Mogło więcej, ale się skończyło. Potem uwaliliśmy się na balkonie i siedzieliśmy na słońcu. Michał spał. Później Iwona dostała ADHD i zaczęła domagać się chodzenia. Niestety chodzenie po balkonie nie wystarczało jej i wieczorkiem przeszliśmy się do Bagrati – XI wiecznej katedry, która była obstawiona rusztowaniami… UNESCO dało kasę, to zabrali się za renowację.

Później Lipki poszły szukać dzielnicy żydowskiej i synagog a my pojechaliśmy szukać jedzenia. Oni znaleźli dzielnicę i synagogi, ale z tego najciekawsze było obcinanie drzewa (siedział facet na drzewie i je piłował piłą elektryczną, Transit ciągnął sznur przyczepiony do wierzchołka, a pod spodem jeździły samochody…). My zaś przeszliśmy drugą stronę miasta nie znalazłszy miejsca na jedzenie. Znaczy jedno znaleźliśmy, ale jedyne menu było po Gruzińsku… więc zrezygnowaliśmy. Po spotkaniu z Lipkami, poszliśmy do polecanej przez LP knajpy Europa+. Znaleźć trudno… Schowane w głębi, wyglądające jak mordownia. Po wejściu do środka zderzyliśmy się z wyziewami… dymu papierosowego i czegoś jeszcze. Po przebiciu się do stolików zamówiliśmy jedzenie, co poszło o tyle łatwiej, że człek w miarę łapał angielski. Reszta jest kulinarnym cusiem, więc to sprawka dla Michała. Wyszliśmy tak napchani, że ledwo się ruszaliśmy.

Lipek: wieczorek grzecznie przy winku/piwku na tarasie zakończony w pokoju ;-).

24.10.2011 Kutaisi

Śniadanko – znów Grześ dopadł się do racuchów. Niestety wymiękł i jednego zostawił. Wciągnął 2 talerze bez jednej sztuki… Twardziel…

Lipek: Mmmmmmm… Racuszki palce lizać, choć bez jabłek, za to z jogurtem naturalnym i dżemorem. Ten ostatni naprawdę już nie miał się gdzie zmieścić :-(

Następnie pojechaliśmy do cerkwi Gelati. Bardzo przyjemne miejsce, aczkolwiek już chyba za dużo cerkwi oglądaliśmy :)

Lipek: A w ogóle to te cerkwie gruzińskie jakieś takie smętne. Narzekamy na nasze kościoły, że ociekają bogactwem, ale wtedy jest przynajmniej na czym oko oprzeć. A cerkwie smutne i biedne i wszystkie mocno podobne do siebie. Może to i lepiej? A może to kwestia kraju.

Potem wróciliśmy do jeszcze jednej cerkwi. Ładniej usytuowana, zadbana… ale przygotowywali baranka na ofiarę, więc sobie pojechaliśmy.

Pojechaliśmy do parku narodowego Sataplia. Były tam ślady dinozaurów. Dinozaury ruszające ogonami. Jaskinia 300-metrowa. Pierwsze miejsce w Gruzji, które było oznaczone, czyste, anglojęzyczni przewodnicy… szok!

Lipek: zdecydowanie polecam. Miejsce nie opisane w LP. Przez większość czasu w Sataplia National Reserve mieliśmy wrażenie, że znaleźliśmy się w jakimś innym kraju i nerwowo sprawdzaliśmy, czy mamy paszporty. To miejsce po prostu nie pasuje do gruzińskiego chaosu ;-)

No i coś, co nas zadziwiło – szklana platforma na szczycie, można było patrzeć pod nogi i widzieć szczyty drzew daleko w dole… Miłe.

Lipek: po powrocie z niemałym trudem znaleźliśmy pocztę. Otwartą. To znaczy prawie… Poczta czynna do 17, jest 16:40 a drzwi zamknięte. No ale zapukaliśmy grzecznie, uśmiechnęliśmy się i nas wpuścili. Znaczki chcieliśmy. Na adkrytki (kartki). Dokąd? Do Polszii. Aaa, do Polszii, to będzie 4 lari. 4 lari? Tak. Za wszystkie? Nie za jedną. Jedną?! To jakieś 8 PLN. OK, część ludzi dostanie kartki do łapki w Polsce :P

Po drodze jeszcze mała kolacyjka w kebabowni, do której się przymierzaliśmy od trzech dni. Miło i smacznie, choć lokal pusty. Chyba tutaj jest dawno po sezonie.

A teraz siedzimy i pijemy winko. Wasze zdrowie!

Zostaw po sobie ślad