Chichen Itza

Do Chichen Itza postanowiliśmy pojechać z dużymi plecakami. Leży ono na drodze do Meridy, która jest naszym kolejnym etapem, więc rozsądne wydało się je zwiedzić a następnie na nocleg pojechać do Meridy. Szczególnie, że w Chichen Itza można przy wejściu zostawić plecaki, za free.
Zjedliśmy śniadanie w ogrodzie hostelowym, spakowaliśmy się i podreptaliśmy na autobus. Podróż porannym autobusem była bezproblemowa. Wysiedliśmy na miejscu, oddaliśmy bagaże, kupiliśmy wejściówki (177 pestek) i poszliśmy. W środku spotkaliśmy polską wycieczkę z rainbow tours. Włazili w kadr bardziej niż inni, czym o dziwo bardziej wnerwiali Michała niż mnie. Ja po Chinach chyba się uodporniłem na ludzi stających pół kroku przed moją skromną osobą i zasłaniających mi widok. Uznaliśmy, że jednak tu przyda się przewodnik – Nina zgarnęła jakiegoś sprzed wejścia, cena za anglojęzycznego przewodnika to 600. Było to dobrym pomysłem, zaserwował nam 2h wycieczki ze szczegółowym omówieniem każdej ruinki.Byliśmy z samego rana, co dało nam sporo możliwości. Przede wszystkim nie było tłumów. Minusem było to, że nie trafiliśmy w przesilenie wiosenne – ale z innej strony wtedy koczuje tu około 30-40 tysięcy ludzi.A dlaczego? Ha. Tu właśnie widać geniusz lub wiedzę starożytnych. Gówna piramida w Chichen Itza zbudowana jest w bardzo przemyślny sposób. Nie dość, że jest kalendarzem, właściwie na raz dwoma kalendarzami, to jeszcze jest tak zbudowana, że w dniu przesilenia wiosennego cień piramidy, na schodach powoduje, jakby wąż się poruszał. Dzieje się to też przez kilka dni przed i po przesileniu. By coś takiego wymyślić, trzeba było nieźle pokombinować. I na dodatek perfekcyjnie zbudować.

Merida.

Następnie pojechaliśmy do Meridy. Zaleźliśmy hostel niedaleko dworca, o średnich warunkach, ale przynajmniej daleko nie trzeba było z plecakami biegać. Aczkolwiek obsługa słowa po angielski nie mówi. Da się przeżyć…

Wieczorem poszliśmy na zwiedzanie. I zdziwienie, bo jest dość podobne do Valladolid. Tylko głośniejsze, bardziej tłoczne i brzydsze.

Na koniec Nina padła w hostelu, a ja z Michałem poszliśmy na koncert. Podobno koncert Majów, full wypas. Aha. Jak to Michał mówi, ubawiliśmy się na tym koncercie tak, jak On ostatnio zawiązując buty… Występy w stylu naszego Daukszewicza, poprzedzone wywołaniem osobnika na scenę. Pełnym nazwiskiem. Brzmiało to mniej więcej tak: A teraz wystąpi przed państwem Hose Marija Marta Santa De Labuda de domo Koste de Verde, la nocze, Ne habla ja komprendo vaskez domingez trzeci. A Babcia mówiła na niego dziubdziuś…. Ale nie nie, jeszcze nie wchodził. Najpierw trzeba było odczytać jego dorobek artystyczny, jakieś 15 minut. Przy 2 zawodniku zrezygnowaliśmy.

I dopadło nas fatum. Okazało się, że wracając nie można już kupić piwa. Jest po 22 i lodówki z piwem zamknięte. Prohibicja normalnie. Michał załkał gorzkimi łzami pod lodówka, ale nie skruszyły one serc sprzedawców. Chlipiąc pod nosem udał się spać…

Zostaw po sobie ślad