Rankiem ustaliliśmy, że jednak Michał jedzie z nami do ruin w Coba. Rodzynkiem w torcie, która przeważyła (poza poparzeniem słonecznym?) była możliwość kąpieli w cenotach. Wstaliśmy rano, zjedliśmy standardowe śniadanie + pankejki. Olaboga. Zjedliśmy to przesada – ja tyko dziubnąłem i zrezygnowałem ze swojej porcji. Jakaś taka mąka mi nie podeszła, ponadto byłem już napasiony.
Pojechaliśmy zwykłym autobusem do Coba, za 40 pesos od tyłka, ale też kupiliśmy bilety na powrotny ADO – za 44pesos. Autobus był normalny, fotele rozkładane, muzyczka trulululu. W Cobe wysiedliśmy spokojnie, zapytaliśmy się, czy autobus tu staje, ta, staje i poszliśmy w stronę jeziora. Ponoć ma w sobie krokodyle, acz moim zdaniem jedynie plastikowe. Albo gotowane, bo powyżej iluś stopni zdaje się białko się ścina. A żółtko nie wiem. Z busopostoju do wejścia do ruin Cobe jest jakieś 500m. Wejściówka 57peso, za aparat nie chcieli kasy, więc nie protestowaliśmy. Za to zakupiliśmy Michałowi kapelusz, bo wyglądał mało amerykańsko. Michał, nie kapelusz. Teraz stanowią dobraną parę. Na prawo od wejścia jest pierwsza piramidka. Fajnie, bo wystaje ponad drzewa parę metrów, a będąc od niej ze 30 metrów nawet jej nie widać… Następnie podreptaliśmy w skwarze dnia jakieś 2 kilometry w stronę największej atrakcji – piramidy Nohoch Mul. Zdaje się ma 42 metry i jakoś na razie nie wzbudzała w nas respektu, mimo iż jest bodaj drugą co do wysokości piramidą Meksyku.I to nas właśnie uśpiło. 42 metry to jakieś 15 pięter budynku, w 35 stopniach, pod stromą górę… Nieee my ledwo doszliśmy do podnóża jej. Jak mówią Lipki, jesteśmy podróżnicy po płaskim i najlepiej blisko. Uważam, że przesadzają, bo ja mogę równie dobrze i w górę i w dół, byle w lektyce…Wdrapaliśmy się. Pot spływał z czoła po łydkach, w głowie się kręciło, ale weszliśmy. Żeby nam potem Lipki nie wygadywały, że nie włazimy nigdzie. Pewnie Lipki w tym czasie jeszcze ze 3 piramidy zwiedziły, ale na szczęście zostali w domu i nie psuli nam humorów swoją nadnaturalną kondycją i nieodłącznym ADHD. Widok z góry – trochę średni, spodziewałem się czegoś OOoaaaaoOOOoooaaaaa pac, bęc. Oczywiście, widok był fajny, daleki, ale zabrakło tego „czegoś” – ale może marudzę.

Podejrzewam, że widok jest lepszy porą mokrą, kiedy dżungla, która powinna nas otaczać, nie była taka wysuszona. Myślę, że wtedy kolory zachwycają

Nina, Wyjazdowo.com

W każdym razie zeszliśmy, napiliśmy się

Michała nastawił się na sok z kokosa ale niestety już nie było więc wypiliśmy sok ze świeżo wyciskanych słodkich pomarańczy

Nina, Wyjazdowo.com

i wróciliśmy do Cobe.

Uwaliliśmy się w okolicach miejsca gdzie wysiedliśmy, za chwilę jeszcze 4 osoby się dosiadły. I czekamy.

Nagle mija nas autobus ADO i jedzie dalej. POOOOOoooszedł w cholerę, nie zatrzymując się mimo machania. Dowiedzieliśmy się, że autobus ten staje na przystanku, który jest jakieś 300m dalej, ale jak na przystanku niema nikogo, to jedzie dalej. Bo to pierwsza KLASA

W związku z tym na byle ulicy, dla byle kogo nie zatrzymuje się, ażeby mu oponki pękły na którymś hopku…
Nina, Wyjazdowo.com

Dupa, po 40 peso w plecy…

Pytamy kiedy następny autobus – za 2,5h – ale oczywiście możemy jechać taksówką. Tylko 500 peso

Nie chciał 500, tylko zaczął od ile dacie i ile dacie – jakby się zaciął.

Nina, Wyjazdowo.com

A wypchajcie się swoją taksówką, poziom mojej irytacji osiągnął margines i czajniczek wykipiał. Nasi współziomale pojechali za 350peso

Początkowo brali nas za grupę7 osobową i można byłoby pewnie jeszcze trochę utargować, bo ruch był żaden, ale sąsiedzi z za zachodniej granicy szybciutko dogadali się, że jadą w czwórkę i zostaliśmy sami

Nina, Wyjazdowo.com

Podchodzi do nas lisooki Meksykanin i zaczepia, że u niego tylko 350. I to jeszcze do Grand Cenote, które są 5 km bliżej. No zaraz wytnę w kły farbowanemu lisowi. Szczególnie, że był przy rozmowie 20 sec wcześniej. Zabrakło mi słów w języku który mógł zrozumieć, ale moja gestykulacja i namiętne KURWA NIE, oraz WRACAMY AUTOBUSEM wywarło odpowiednie wrażenie. I jeszcze mnie parówa pyta, ile bym dał. Po mordzie bym dał… Ustaliliśmy ze sobą, że 250 i grosza więcej. Na to koleś wyciąga nam rozpiskę i pokazuje – Tulum 390 – na to dostał odpowiedź, że w takim razie idziemy kupić bilety, pa, CU, pocałuj mnie w trąbkę!

Z pespektywy całego dnia targowanie było jak w Chinach czy Indiach – Adam gra twardziela, że tylko 250 i koniec, ja spokojnie zrezygnowana tłumaczę: że wiemy, że 2,5h do kolejnego autobusu, że albo bierze 250 albo idziemy coś zjeść i zmiękł. Być może udało by się urwać jeszcze jakieś 10-20 pesos ale sądzę, że byli już na granicy możliwości. W nagrodę dostał 120 papierkami i 30 bilonem, którego mi się już nazbierało i tworzył spory ciężar – przynajmniej zaoszczędziliśmy mu pracy z wydawaniem reszty.

Nina, Wyjazdowo.com

Na to zmiękł i nagle kwota była akceptowalna. Wsiedliśmy do taksówki i pomknęliśmy w dal.

Aha. Jak mi ktoś nadmiernie egzaltowany wyjedzie z odpowiedzialną turystyką, że trzeba dorabiać lokalnych itp. To niech sobie swoje argumenty wsadzi w buty w tym przypadku. Popyt i podaż kształtują rynek – nie dogadalibyśmy się – to nie. Finał. A dymać się to ja nie lubię dawać, przynajmniej jak widzę, że ktoś się do mnie dobiera – a w tym przypadku to byłoby nawet bez lubrykantów zbliżenie… ;)

Dobrze jednak, że były otwarte cenoty… bo wynagrodziły nam wszystko. Cenota, to lej krasowy w którym jest woda. Czysta woda, słodka, eh…

Wejście 100 pesos. Ale naprawdę warto. Nie jest duże, ale… po całym dniu upału podziałało na nas jak zastrzyk energii. W środku pływały małe rybki, żółwie… i głupi ja. Zachciało mi się, staremu waflowi z nadzieniem, przepłynąć pomiędzy skałami, gdzieś na jakichś 3-4 metrach. Jak pomyślał, tak zrobił. Acz z tym pomyślał, to zbytnia przesada. Wszystko szło dobrze do wynurzania, kiedy okazało się, że jeszcze jakiś kawałek drogi do powierzchni jest, powietrze powoli się kończy. I jeszcze się idiocie majtki zaczepiają o skały zatrzymując. Dobrze, że kursu nurkowania zostało coś we łbie, to człek nie spanikował odczepił się, i wypłynął na końcówce oddechu. Ale w łep to mi się od żony należało, a Ona bezczelnie nie krzyczała tylko po głowie się popukała. Lepiej jak krzyczy, bo wtedy wiem, że w domu lanie będzie, a tak to kto wie?

Grzecznie czekałam co z tego wyniknie nastawiona, że trzeba będzie jednak zanurkować tak głęboko i CI pomóc, Ty Boża krówko

Nina, Wyjazdowo.com

 

Wróciliśmy również taksówką – taksówkarz chciał 60, pojechaliśmy za 50 nawet za mocno się nie targując, wystarczyło powtórzyć dwa razy zdecydowanym tonem fifty i pan otwierał drzwi taksówki

Nina, Wyjazdowo.com

A na kolację… kupiliśmy w hostelu kuraka i dwójka dzielnych kucharzy uczyniła kolację (nie chciałaby jakaś wytwórnia nas wynająć do robienia programu kulinarnego? Gotując w tropikach, lub z kamerą wśród talerzy? Nie weźmiemy dużo :)

A tak właśnie, w takich warunkach powstaje ta relacja…

Zostaw po sobie ślad