Droga do campu nie szczęście nie była długa. Czekał na nas otwarty namiot, czysta łazienka oraz kucharz, który miał przygotować kolację. Tomek obudził się natomiast ja padłam i przespałam zachód słońca. Dzieci bawiły się piaskiem i kamieniami. Sporo po zachodzie słońca zostaliśmy zaproszeni na odkopywanie z piasku grilla a następnie na pyszną kolację. Jedzenie było nie tylko bardzo smaczne ale spokojnie mogłoby wykarmić jeszcze ze 3 razy tyle osób. I jeszcze herbata.. Żałowałam, że nie miałam któregokolwiek ze swoich kubków bo ile można nalewać do naparstka. ..
Po kolacji Odeh pożegnał się a Adam wyciągnął materace na dwór. Mimo drzemki byłam na tyle padnięta, że zarządziłam dzień brudasa – nikt nie protestował. Gwiazd było milion milionów i mimo zmęczenia nikomu nie chciały się zamknąć oczu. Pierwszy padł Krzyś, potem Tomek.. Adam oczywiście zrobił kilka pamiątkowych fotek. W nocy budziłam się kilka razy za każdym zachwycając się gwiazdami.
Dzień 4
Ranek rozpoczął się od zaskoczenia dzieci, że przespały całą noc na dworze. Po krótkie leżakowanie, pakowanie i śniadanie. Równie pyszne jak poprzednie posiłki. Przyjechał Odeh, zabrał nas i kucharza i obóz został pusty, nie licząc dwóch kiciusiów. Do parking czekała nas dłuższa przejażdżka, takie pożegnanie z pustynią.