W drodze na wodospady Erawan
Plan na dziś to Erawan Waterfalls. Ponieważ nasz nocleg nie przewidywał śniadania więc po spakowaniu się ruszamy samochodem w stronę
dworca. Niestety okazuje się, że na miejscu gdzie wczoraj było mnóstwo straganów z jedzeniem dzisiaj stoją busiki. Krążymy po uliczkach
rozglądając się za czymś do jedzenia. Decydujemy się na pizzę – niby nie tajskie jedzenie ale biorąc pod uwagę klimat całości jest to stanowczo
street food. Nasz wybór podyktowany jest też nadzieją, że może Krzyś skusi się na cos wyglądającego znajomo ponieważ nasze dziecko zaczyna
z dnia na dzień jeść coraz mniej. Na szczęście dużo pije więc jeszcze nie martwimy się.
Adam: No szału z jedzeniem to rano nie było. Obeszliśmy okolice dworca i jedyne sensowne co znaleźliśmy to właśnie wózek z
pizzą, która jakoś za bardzo na lokalne danie nie wyglądała… Ale w smaku już byo bliżej smakom Azji – choćby ketchup – który
był zdecydowanie inny niż jesteśmy przyzwyczajeni. I trochę może jak konfitury smakował?
Kanchanaburi do Erawan Waterfall
Kanchanaburi znane jest głównie z mostu na rzece Kwai. Tą atrakcje postanowiliśmy sobie odpuścić a w zamian za to podjechać pod wodospady Erawan. Z miasta to ok. 50 km i prawie godzina jazdy samochodem. Wjazd nateren parku kosztuje 300thb za osobe dorosłą, 200thb za dziecko i 30 za samochód. Krzyś zostaje uznany za malucha i nie płaci biletu. Parkujemy i nauczeni doświadczeniem od razu decydujemy się na podwózkę wózkiemgolfowym. Koszt to 30thb za dorosłego i 15thb za dziecko. Po ok. 10min wózek zostawia nas niedaleko 1 poziomu wodospadów.
Wodospady Erawan
Praktycznie od razu dochodzimy do 2 poziomu. Aby wejść wyżej należy zostawić całe jedzenie a za każdą butelkę z piciem zostawić kaucje 20thb. Bierzemy 1 butelkę, wpisuję swoje imię i nazwisko do zeszytu, zostawiampieniądze i idziemy górę. Na 3 poziomie decydujemy się na dłuższy postój. Chłopaki rozbierają się i wchodzą do rzeki. Ponieważ ryby lekko szczypią w nogi zapewniając darmowy peeling Krzyś chce na ręce ale nie chcewychodzić z wody. Pstrykam im kilka zdjęć. Kiedy zaczyna padać wychodzą z wody. Zastanawiamy się, czy wracać czy iść jeszcze wyżej ale Krzysio decyduje za nas i biegnie w stronę 4 poziomu. Schody nie zniechęcają go awręcz przeciwnie powodują, że koniecznie musi wejść na górę. Niestety wejście do wody jest mało wygodne. Potomek przekonuje nas, że idziemy dalej do góry. Jednak w połowie drogi następuje zmęczenie materiału izaliczamy klastyczny odwrót na z góry upatrzone pozycje, czyli na 2 poziom.
Po drodze odbieramy jeszcze jedzenie i 20thb za przyniesioną z powrotem butelkę.Adam podpuszcza mnie, żebym weszła do wody. Niby ryby dużych pyszczków nie mają, niby jak nawet trochę mnie zjedzą to mam czym siędzielić ale tchórzę i wchodzę do rzeki tam, gdzie płynie woda a więc nie ma ryb. Po chwili dołącza do mnie Krzyś i przez 20min chlapie tajskie dziewczyny, skacze z niedużej kaskady i wdrapuje się na nią z powrotem.Wyjście nie należy do najprzyjemniejszych ale dajemy radę.Na drogę powrotną również kupujemy bilety na melexa. Przy parkingu wybieramy na chybił-trafił knajpę i zjadamy obiad.
Adam: Niestety nie dane nam było wdrapać się na 7 poziom wodospadów. Krzyś mimo wielkich chęci zmęczył się wdrapywaniem się po stromych schodach. Dodatkowo pogoda nie nastrajała optymistycznie. Byćmoże, gdyby nie deszcz, zrobilibyśmy sobie jeszcze kawałek drogi w górę, by zaliczyć atrakcję do końca – ale mamy alternatywę – albo zobaczymy wszystko, albo potem nie będzie czasu pochlapać się w wodzie ido kolejnego noclegu znów dojedziemy o pogańskiej godzinie. Więc wziąłem Krzysia na barana i powoli podreptaliśmy w dół. Kręgosłup nie był szczęśliwy, ale dotarliśmy na dół bez większych tragedii. I nawetudało mi się Ninę wysłać z Krzysiem do wody…