Zaraz po śniadaniu, które składało się z trzech kromek chleba i jednego sera, wrzuciliśmy nasze walizki do bagażnika i ruszyliśmy na podbój Turcji. Ale nie tak od razu! Przecież nie mogliśmy opuścić Alanyi bez zobaczenia jej największej atrakcji – Zamku w Alanii. To seldżucka twierdza z XIII wieku, która leży na skalistym cyplu otoczonym z trzech stron przez morze. Nie wiem, jak oni to zbudowali, ale musieli mieć niezłą kondycję. Nie chciałbym tam wchodzić piechotą. A tym bardziej atakować twierdzy z wody czy lądu. Droga była kręta i wąska. Na szczyt dotarliśmy cało i zdrowo. A może nawet lepiej niż zdrowo, bo okazało się, że byliśmy pierwsi na miejscu. Nie było ani żywej duszy, tylko my i ten olbrzymi zamek. Zaparkowaliśmy nasze auto tak blisko bramy, że prawie ją zahaczyliśmy. Wysiedliśmy i poczuliśmy się jak królowie. Widok był niesamowity. Z góry widzieliśmy całą Alanyę, jej plaże, port i i całe miasto. A do tego morze błyszczało się w słońcu. Nie mogliśmy się napatrzeć. Postanowiliśmy zwiedzić każdy zakątek zamku, zanim przyjdą tłumy turystów. Wchodziliśmy do meczetu, kaplicy, stoczni i Czerwonej Wieży – symbolu miasta. Dowiedzieliśmy się też trochę o historii zamku i jego budowniczym – sułtanie Alaeddinie Keykubadzie. Zamek ma 6,5 km długości murów obronnych i jest jednym z najlepiej zachowanych zabytków seldżuckich w Turcji. Na terenie zamku znajdują się też inne ciekawe budowle, takie jak Tophane (arsenał), Grobowiec Akşebe (meczet i mauzoleum) i Łaźnia Seldżucka (hamam). Zamek był nie tylko fortecą militarną, ale też centrum kulturalnym i handlowym dla całego regionu.

Zostaw po sobie ślad