Ustaliliśmy pobudkę na 7:30
My zaś odebraliśmy dumne auto SG Aurora, płacąc 40$ za dobę. Nie wyjechaliśmy jeszcze z wypożyczalni, gdy okazało się, iż cały czas działają tylne wycieraczki. 5 chłopa pochyliło się nad autem i debatowało. Po wyłączeniu kluczyków, dalej działało… Na szczęście naprawa okazała się prosta. Odłączenie akumulatora i podłączenie z powrotem. Dzięki temu otrzymałem klucz 10do odkręcania klem. Stałem się dzięki temu najważniejszym członkiem wyprawy 😛
Zatankowaliśmy auto i pojechaliśmy po Ninę i Michała. Następnie udaliśmy się do Mtskhety. Niestety nie było nam dane dojechać. Blokada przy zjeździe do miasta. Pojechaliśmy dalej, wróciliśmy… i znów blokada. Zapytaliśmy policjantów, jak się dostać. Zawrócicie, staniecie przy drodze i przejdziecie się. 500m albo 5-6km. Nie był w stanie ustalić sam ze sobą. Zaparkowaliśmy i ruszyliśmy za tłumem. Za tłumem, gdyż trafiliśmy na święto narodowe Gruzji, Matki Boskiej Mtskhetskiej – tak to mniej więcej na nasze brzmiało.
Szło się ze 3km, między innymi po jakimś wysypisku śmieci… W każdym razie doszliśmy do festynu i znajdującego się obok festynu monastyru, cerkwi…
Przepychając się przez tłum ludzi i żebraków weszliśmy do środka
Chwilę wcześniej zapakowaliśmy się wszyscy na dzwonnicę. Dopiero na szczycie okazało się, że wstęp jest forbidden. Ok, już wszystko widzieliśmy, więc spokojnie mogliśmy zejść 🙂
Polansowaliśmy się po miasteczku, bardzo malowniczym, ładnie odnowionym, położonym w wąwozie… rewelacyjne miejsce do zamieszkania na starość…
Następnie przeszliśmy się przez festyn, oglądaliśmy świetny występ dzieci tańczących gruzińskie tańce…Widać w tych maluchach zacięcie, chęć walki – Typowo Gruzińskie. Oglądaliśmy wiejskie mordobicie, jeden z zawodników wyglądał na befsztyk – krwisty…
I wróciliśmy do Tbilisi.
Zaszliśmy na kolację, co już Michał opisał, a potem udaliśmy się do bani.
Bania, to terma. Woda termalna, gorąca i mocno siarkowodorowa, o zapachu zgniłych jajek była jednym z powodów przeniesienia stolicy z Mtskhety do Tbilisi. Weszliśmy do środka, za godzinę zapłaciliśmy 30lari. Płaci się nie od osoby, ale od pomieszczenia. Ile osób przyjdzie płaci się tyle samo. Woda była ciepła i aż śliska od minerałów pływających w niej. Zamówiliśmy sobie jeszcze masaż, a Michał piwo. Masaż to bardziej peeling czy tam skrub ciała nie wiem jak to się po metroseksualnemu nazywa, a dziewczyny i Lipek już śpią) Gruzin strasznie szorstką gąbką zmywał wszelki brud…albo zdrapywał, bo było to na pograniczu bólu. Następnie miękką namydloną szmatką mył dokładnie ciało. Michał i ja załapaliśmy się jeszcze na mycie głowy. Jakbym miał jakieś insekty, to zostałyby wydrapane, wraz z resztkami mózgu. Po mnie na masaż trafiła Iwona i mogliśmy oglądać Jej piersi, które też były masowane. W sumie nie wiedzieć czemu, najbardziej z tego ucieszył się Lipek, ale może Oni mają za mały staż małżeński jeszcze (2 lata?) i zawsze pod kołdrą i przy zgaszonym świetle? Było to fajne i przyjemne doświadczenie. Bania, a nie oglądanie Iwony, aczkolwiek mam wrażenie, że Lipek zaraz się przyczepi do mnie, że sugeruje, że patrzenie na Iwonę nie jest przyjemne…Oczywiście, jest bardzo przyjemne, ale mam swoją żonę i nie mogę przezież oficjalnie pisać, że podobało mi się oglądanie czyjejś półnagiej żony. Można wtedy po pysiu oberwać z obu stron…
Wróciliśmy na spoczynek bez większych problemów. a teraz jest 1 w nocy, więc idę spać, bo ponoć o 7 wstajemy. Nie wiem jaki morderca to wymyślił, przecież to jest urlop podobno, a nie obóz pracy…