I już z daleka widać było na szczycie kolorową stonkę w ilości siedemmilionówtrzystapięć sztuk. Na metr kwadratowy. Nie zniechęciło nas to jednak, by jechać dalej. Zaparkowaliśmy w cieniu i udaliśmy się na zwiedzanie. I prosięta dopiero terami powiedziały, że na tą piramidę się wchodzi. Jak bym wiedział wcześniej, to też bym miał katar, przeziębienie i piwowstręt. Za późno jednak było i w pełnym słońcu ustawiliśmy się w kolejkę do wejścia na górę.
Kolejka nie była jakaś wielka. Może ze 100m do wejścia na piramidę, potem schody, potem kolejka robiła wężyka na 5 razy po jakieś 70 metrów, później w górę po schodach, potem wężyk (pojedynczy więc chyba młody) i na górę. I na samą górę. Tak ze 30 minut, może 45. Nawet się nie zdążyłem zmęczyć wchodzeniem, bo trzeba było stanąć, poczekać, przejść 5 metrów, stanąć, czynność powtarzać. Czas na szczycie zaś, to jakieś 10 sekund, bo już kolejni muszą iść i służby porządkowe pilnują, by kolejka szła sprawnie (Nina: dobrze, że byliśmy w miarę wcześniej ponieważ jak schodziliśmy kolejka była dwa razy taka czyli czternaściemilionówsześćsetdziesięć sztuk albo i trzy razy taka czyli… ).
O, tu widać wspinającą się stonkę.
Potem usiłowali wciągnąć mnie na piramidę księżyca, ale wchodziło się tylko do połowy, więc co to za wyzwanie dla mnie. I zostałem na ziemi. Nawet zrobiłem zdjęcie mojej żony w tłumie stonki. Królewna Stonka. Mi Amore normalnie (Nina: na piramidzie księżyca również było mnóstwo osób, które wchodziły, schodziły, jadły, piły, robiły sobie zdjęcia, zdjęcia żonie, zdjęcia żonie i synowi, oglądali już zrobione zdjęcia – generalnie przeszkadzali w związku z tym niestety prawie wszystkie zdjęcia zawierają pewną ilość Meksykan. O to poniżej nie zawiera) .
Wróciliśmy po Michała i udaliśmy się do knajpy serwującej typowo meksykańskie żarcie. Żarełko było bardzo smaczne, a oto dowody:
Po obiadku zostaliśmy zabrani gdzieś. Na jakąś dziwną dzielnicę, do jakiegoś muzeum jakiejś kobiety. Malowała nogami, rękoma i nie wiem czym jeszcze. I film o niej był, jakiś superwypas. Niestety, jako osobnik pozbawiony wszelkich oznak kultury osobistej, nie wiedziałem kim jest ta osoba. Drugi burak, Michał podobnie. Strasznie się tego wstydzimy i zapewniamy, że narobimy zaległości. Aha, Na pewno i naprawdę, Yhy, No. Ale z zewnątrz, gdzie pozostaliśmy muzeum wyglądało świetnie. Było niebieskie. Kształcąca wycieczka (Nina: bez komentarza. Adam każe mi napisać gdzie byliśmy – nie. Jak nadrobi braki kulturalne to sam napisze). Następnie poszliśmy na okoliczny parczek, na którym było kolejne sześćmilionówtrzytysiącedwanaście osób. Z ciekawszych rzeczy znaleźliśmy drzewo oklejone gumami do żucia. Artystyczne.
Na dziś koniec i bomba, kto nie czytał ten trąba.