Do Palenque dotarliśmy po całonocnej drodze. W miarę wyspani, więc po pozostawieniu bagażu w hotelu, poszliśmy zjeść śniadanie (Nina: przepyszne, gorące quesadille m. in. z grzybami oraz mnóstwo do picia jamajki, która smakuje jak sok porzeczkowy. Przy okazji ja obejrzałam sobie jak się robi placki do quesadilli za pomocą maszynki – no więc najpierw na spodnią część maszynki kładzie się woreczek foliowy, potem specjalnie odmierzoną ilość ciasta, pani chyba ze trzy razy odkładała po kawalątku, potem z tego ciasta ułożyła wałeczek na folijce, na to drugą folijkę i nagle JEB! zamknęła z hukiem maszynkę a jak otworzyła to był piękny równy, okrągły placuszek. Następnym razem zrobię zdjęcia, albo filmik. O!)) oraz poszukać pralni. Od razu z brudami. Przedefilowaliśmy przez pół miasta, aż znaleźliśmy. No, żebrało nam się 4,5 kilo brudów. Do zapłaty 45 pestek. Następnie colectivo udaliśmy się do odległych o 7 km ruin. Ruiny pochodzą z VII-VIII wieku. Resztę można sobie poczytać w wikipedii – http://pl.wikipedia.org/wiki/Palenque 🙂 (Nina: poszedł po łatwiźnie, nie? A tak w ogóle to chyba ruiny w Palenqe były do tej pory najładniejsze)

 

Zostaw po sobie ślad

Podobne wpisy