2016 Tajlandia2023-10-21T21:04:52+01:00
Countries
2511, 2016

Tajlandia Wodospady Erawan

W drodze na wodospady Erawan
Plan na dziś to Erawan Waterfalls. Ponieważ nasz nocleg nie przewidywał śniadania więc po spakowaniu się ruszamy samochodem w stronę
dworca. Niestety okazuje się, że na miejscu gdzie wczoraj było mnóstwo straganów z jedzeniem dzisiaj stoją busiki. Krążymy po uliczkach
rozglądając się za czymś do jedzenia. Decydujemy się na pizzę – niby nie tajskie jedzenie ale biorąc pod uwagę klimat całości jest to stanowczo
street food. Nasz wybór podyktowany jest też nadzieją, że może Krzyś skusi się na cos wyglądającego znajomo ponieważ nasze dziecko zaczyna
z dnia na dzień jeść coraz mniej. Na szczęście dużo pije więc jeszcze nie martwimy się.
Adam: No szału z jedzeniem to rano nie było. Obeszliśmy okolice dworca i jedyne sensowne co znaleźliśmy to właśnie wózek z
pizzą, która jakoś za bardzo na lokalne danie nie wyglądała… Ale w smaku już byo bliżej smakom Azji – choćby ketchup – który
był zdecydowanie inny niż jesteśmy przyzwyczajeni. I trochę może jak konfitury smakował?

Kanchanaburi do Erawan Waterfall
Kanchanaburi znane jest głównie z mostu na rzece Kwai. Tą atrakcje postanowiliśmy sobie odpuścić a w zamian za to podjechać pod wodospady Erawan. Z miasta to ok. 50 km i prawie godzina jazdy samochodem. Wjazd nateren parku kosztuje 300thb za osobe dorosłą, 200thb za dziecko i 30 za samochód. Krzyś zostaje uznany za malucha i nie płaci biletu. Parkujemy i nauczeni doświadczeniem od razu decydujemy się na podwózkę wózkiemgolfowym. Koszt to 30thb za dorosłego i 15thb za dziecko. Po ok. 10min wózek zostawia nas niedaleko 1 poziomu wodospadów.
Wodospady Erawan
Praktycznie od razu dochodzimy do 2 poziomu. Aby wejść wyżej należy zostawić całe jedzenie a za każdą butelkę z piciem zostawić kaucje 20thb. Bierzemy 1 butelkę, wpisuję swoje imię i nazwisko do zeszytu, zostawiampieniądze i idziemy górę. Na 3 poziomie decydujemy się na dłuższy postój. Chłopaki rozbierają się i wchodzą do rzeki. Ponieważ ryby lekko szczypią w nogi zapewniając darmowy peeling Krzyś chce na ręce ale nie chcewychodzić z wody. Pstrykam im kilka zdjęć. Kiedy zaczyna padać wychodzą z wody. Zastanawiamy się, czy wracać czy iść jeszcze wyżej ale Krzysio decyduje za nas i biegnie w stronę 4 poziomu. Schody nie zniechęcają go awręcz przeciwnie powodują, że koniecznie musi wejść na górę. Niestety wejście do wody jest mało wygodne. Potomek przekonuje nas, że idziemy dalej do góry. Jednak w połowie drogi następuje zmęczenie materiału izaliczamy klastyczny odwrót na z góry upatrzone pozycje, czyli na 2 poziom.

Po drodze odbieramy jeszcze jedzenie i 20thb za przyniesioną z powrotem butelkę.Adam podpuszcza mnie, żebym weszła do wody. Niby ryby dużych pyszczków nie mają, niby jak nawet trochę mnie zjedzą to mam czym siędzielić ale tchórzę i wchodzę do rzeki tam, gdzie płynie woda a więc nie ma ryb. Po chwili dołącza do mnie Krzyś i przez 20min chlapie tajskie dziewczyny, skacze z niedużej kaskady i wdrapuje się na nią z powrotem.Wyjście nie należy do najprzyjemniejszych ale dajemy radę.Na drogę powrotną również kupujemy bilety na melexa. Przy parkingu wybieramy na chybił-trafił knajpę i zjadamy obiad.

Adam: Niestety nie dane nam było wdrapać się na 7 poziom wodospadów. Krzyś mimo wielkich chęci zmęczył się wdrapywaniem się po stromych schodach. Dodatkowo pogoda nie nastrajała optymistycznie. Byćmoże, gdyby nie deszcz, zrobilibyśmy sobie jeszcze kawałek drogi w górę, by zaliczyć atrakcję do końca – ale mamy alternatywę – albo zobaczymy wszystko, albo potem nie będzie czasu pochlapać się w wodzie ido kolejnego noclegu znów dojedziemy o pogańskiej godzinie. Więc wziąłem Krzysia na barana i powoli podreptaliśmy w dół. Kręgosłup nie był szczęśliwy, ale dotarliśmy na dół bez większych tragedii. I nawetudało mi się Ninę wysłać z Krzysiem do wody…

2511, 2016

Tajlandia – Z Kanhanamburi do Sam Roi Yot

Do Sam Roi Yot
Do Sam Roi Yot mamy 323km i około 5h drogi. Zwiedzanie wodospadów zajęło nam tyle czasu, że po raz kolejny do noclegu dotrzemy po ciemku ale Adam jest już wytrawnym pożeraczem szos i nie straszna nam żadnapogoda. Szybko mamy się okazję o tym przekonać ponieważ praktycznie zaraz po wyjechaniu z parku łapie nas ulewa. Mimo ustawionych co kilka kilometrów znaków ostrzegających przed wolnochodzącymi słoniamitrafiamy na przechodzącego przez ulicę warana. Chłopak nic sobie nie robi z tego, że mógłby się stać torebką czy portfelem i spokojnie znika między drzewami. Teraz jeszcze tylko tankowanie i standardowo Krzyś zasypia a jawyciągam laptopa.

Adam: Jedzie mi się już naprawdę fajnie. Mimo ulewnego deszczu który momentami zalewanam szybę, jedziemy do celu. Pod sam koniec jestem już zmęczony, ale Nina dzielnie mniepilotuje. Jest to potrzebne, bo nawigacja prowadzi nas w las w coraz węższe ścieżki. Asfaltdawno się kończy, jedziemy drogą o szerokości auta – krzaki drapią nam boki auta. Wpewnym momencie dojechaliśmy do trochę lepszej drogi, do jakichś ludzkich siedzib.Dotarliśmy na miejsce, ale… nie ma tu nazwy naszego noclegu. Zawracamy i szukamy zdrugiej strony. Udało się znaleźć, przejeżdżając przez gęstwiny krzaków. Oczywiścieokazuje się, że można było dojechać tam prostą drogą od głównej ulicy… (co nie znaczy, żes zeroką i wygodną)

Blue Beach Resort Sam Roi Yot
Do Blue Beach Resort docieramy od tyłu co początkowo budzi w nas obawę, czy dobrze trafiliśmy. Na szczęście dwie Niemki siedzące w recepcji informują nas, że gospodarze maja również bar przy plaży i tam należy ichszukać. Zostawiamy samochód na najbliższym placu i spacerkiem docieramy do baru. Okazuje się, że właściciele resortu to para słowacko-tajska. Dostajemy klucze do domku nr 2. Przed domkiem jest na tyle sporo miejsca, żeprzestawiamy samochód, który okazało się, że zaparkowaliśmy koło basenu.
Kolacja

Basen
Wracamy do pokoju, przebieramy się w stroje kąpielowe i pomimo później pory postanawiamy zaliczyć kąpiel w basenie. Woda jest ciepła aż trochę zanadto jak na moje potrzeby. Do dyspozycji mamy materac i dwa małekółka. Młody dosyć szybko opanowuje pływanie w kółku co napawa nas prawdziwą, rodzicielska dumą.
Nocleg
Wreszcie wracamy do pokoju i przygotowujemy się do spania. Niestety bungalow na pierwszy rzut oka robił lepsze wrażenie. O ile do części sypialnej nie można się przyczepić to w łazience deska klozetowa jest częściowowyrwana, kran w umywalce przekręcony tak, że ciężko umyć ręce a sama woda cieknie na podłogę to dodatkowo zepsuta jest terma i nie ma ciepłej wody. W porównaniu z poprzednimi noclegami tutaj stosunek jakości doceny mocno kuleje.
Co robić będziemy jutro? Będziemy zwiedzać
Park!

2611, 2016

Tajlandia – Park Sam Roi Yot

Pobudka
Budzimy się po 9 i zamiast słodkiego leniuchowania zrywamy się ponieważ śniadanie wydawane jest tylko do godz. 10. Miejsce nad którym się dziś zastanawiamy, to jaskinia
Phraya Nakhon
. Informacje wyczytane winternecie dotyczące dotarcia do jaskini nie zachęcają ale Jai, właścicielka resortu, mówi, że była z Sonią tylko, że momentami musiała ja nieść ponieważ dziewczynka bała się. Wciąż nieprzekonani dajemy się zaciągnąćKrzysiowi na basen. Krzyś ćwiczy swoje nowe umiejętności pływackie.
Po powrocie do domku robię małą przepierkę ponieważ nie ufam zapewnieniom gospodarza, że rano oddane pranie będzie gotowe wieczorem. Tym bardziej, że na pytanie ile będzie to kosztowało słyszę, że w zależności odwielkości a nie od kilograma, do jakiej wyceny jestem przyzwyczajona w trakcie dotychczasowych podróży.

Rejs w stronę Phraya Nakhon

Postanawiamy jednak spróbowaćzwiedzić jaskinię. Wybieramytrasę składającą się z dopłynięciałódką a następnie wejścia nagórę. Droga do miejsca gdzieprzybijają łódki to 8,5km odnaszego bungalowu. Na miejscuzostawiamy samochód a uczynnaTajka pokazuje nam miejscegdzie kupuje się bilety wstępu doparku i tłumaczy, że kosztwynajęcia łódki to 400thb, copotwierdza informacje od Jai.Bilety kosztują 200thb/dorosły i100thb dziecko. W trakcierozmowy dotyczącej łódkidostajemy propozycjępopłynięcia pobliskim kanałem iopłynięcia wysp po powrocie zjaskini za cenę 1200thb. Pokrótki namyśle zgadzamy się.Dostaję numerek 12, który mampokazać łódkowemuodbierającemu nas z plaży.

Do łódki wsiada się bezpośrednio z morza więc zdejmujemy buty a Krzysia przenosimy. Sama przeprawa trwa max 15min. Wysiadamy na pięknej plaży, gdzie sympatyczna pani kasuje nam bilety i proponuje przewodnika wcenie 300thb. Ponieważ nie wiemy, czy uda nam się w ogóle gdziekolwiek wejść dziękujemy i idziemy w stronę podejścia. Po drodze zaczepiam pana z ok. 5 letnią córką i podpytuję się jak wygląda wejście. Pan w odpowiedzipyta o wiek Krzysia i po chwili namysłu mówi, że może nie jest łatwo, ale są punkty widokowe, można robić postoje a sama jaskinia warta jest tego by wejść na samą górę. Upewnia się jeszcze, że mamy wodę. O ile ścieżkaprzez las wymaga zachęcania Krzysia tak schody powodują, że startuje pierwszy.

W górę, do jaskini Phraya Nakhon
Niestety po kilku pierwszych zwalnia a po kilku następnych chce wracać. Postanawiamy jeszcze nie włączać tajnego, rodzicielskiego systemu motywującego i po 15 min osiągamy punkt widokowy. Decydujemy, że Adamidzie w górę a ja z Krzysiem zostaję i jeśli nie będzie nas w miejscu, gdzie rozstaliśmy się to będziemy na plaży. W międzyczasie Krzyś zaczyna bawić się czerwonym autkiem i nawet nie zauważa kiedy Adam nas opuszcza.Jednak po kilku minutach zaczyna dopytywać się o tatę. Kiedy dowiaduje się, że Adam poszedł w górę zaczyna marudzić, że chce iść do taty. Licząc na to, że daleko nie zajdziemy zgadzam się i ruszamy. Mimo mojegosceptycyzmu i kilku postojów docieramy całkiem wysoko. Zaczepiam starszego pana pytaniem, czy jesteśmy w połowie. Okazuje się, że jesteśmy praktycznie przy jaskini i teraz czeka nas łagodne podejście a potem zejście wdół.
Jaskinia Phraya Nakhon

Gdy dochodzimy do zejścia w dół spotykamy Adama a Krzyś radośnie oznajmia „tata jest!”. Adam proponuje, żeby zeszła na dół i obejrzała jaskinię a on zajmie się Krzysiem. Jednak młody nie daje się zbyć i powoli schodząna dół. Jaskinia faktycznie jest piękna a dodatkowe wrażenie tworzą rosnące drzewa i świątynia wybudowana na jej dni. Wysoko w górze widać dziury w skałach. Warunki do robienia zdjęć są ciężkie ale udaje się zrobić kilkaładnych. W celu poszukiwania potworów Krzyś zakłada latarkę czołówkę i eksploruje co ciemniejsze miejsca. Niestety wyjście z jaskini wymaga już motywacji więc najpierw w nagrodę robimy piknik z tajskich batonikówbang. Później jest coraz gorzej więc koniec końców Krzysio ląduje Adamowi na barana. Końcówkę schodzi sam.

Rejs łodzią
Na plaży wszyscy zdejmujemy buty i brodzimy w płytkiej wodzie. W oczekiwaniu na transport siadamy na plaży, Krzyś bawi się swoim czerwonym autkiem. Zabiera nas dopiero czwarta łódka ale kieruje się prosto w stronękanału. Musimy też założyć kapoki. Niestety chcąc opłukać ręce z malutkich kawałków muszelek, które tworzą nadbrzeżny piasek Krzyś wypuszcza z rąk swoje czerwone autko. Nie ma krzyków czy płaczu, po prostu jestbardzo smutny – obiecuję mu kupno nowego, oczywiście w kolorze blue.

Płyniemy sobie spokojnie rozglądając się w koło gdy naglę widzę dziwna kłodę. Okazuje się, że to nieduży krokodyl albo waran. Brzeg jest bardzo ładny ale niestety zaśmiecony. Biorąc pod uwagę ile zapłaciliśmy za wejście(Tajowie płacą 1/10 tego) wkurza mnie to ponieważ wystarczyłoby co jakiś czas przepłynąć się i pozbierać te śmieci, które prawdopodobnie są efektem mieszkających nieopodal rybaków. Wzdłuż kanałów stoją łódki służącedo połowu ryb, które wyglądają trochę jak chińskie dżonki. Gdy zawracamy zastanawiam się, czy płyniemy już do brzegu, jednak okazuje się, że zgodnie z umową płyniemy dookoła wysp.

Adam robi zdjęcia, Krzyś niestety znudził się przejażdżką więc gra na moim telefonie, który od czasu do czasu wypożyczam chcąc zrobić zdjęcie. Po drodze mijamy rybaków, zaplątujemy się też w linę od sieci ale szybkowyplątujemy. Słońce powoli zachodzi. Warto było wydać dodatkowe pieniądze na tą przejażdżkę. U naszemu zdziwieniu łódka zatrzymuje się daleko od brzegu a nasz sternik zamierza wysiąść. Czyżby byłoby tu aż tak płytko?Faktycznie w międzyczasie zrobił się odpływ, co oznacza, że do brzegu mamy spory kawałek. Z operatorem łódki rozstajemy się w uśmiechach.

Spacer o zachodzie słońca
Woda jest ciepła jak zupa, chyba cieplejsza od powietrza. Krzyś niesiony przez Adama szybko zaczyna pokazywać, że on też chce pobrodzić w wodzie. Postawiony na ziemi zaczyna biegać chlapiąc wodą naokoło. I naglestojąc w tej wodzie ogarnia mnie niesamowite uczucie, wypełnia mnie szczęście od stóp do głów i jeszcze trochę. Krzysio biega i śmieje się, Adam robi zdjęcia i kręci filmiki a ja mam ochotę krzyczeć z radości. Czuję się takabezgranicznie szczęśliwa. Na to uczucie składa się wiele rzeczy – mam świadomość, że mamy zarezerwowany nocleg a na parkingu czeka nasz samochód więc nie muszę martwić się o transport powrotny czy targowanie anam wcale nigdzie nam się nie śpieszy.

Na horyzoncie słońce już zaszło i powoli robi się zmierzch, stoimy w ciepłej wodzie, nadbrzeże jest prawie puste i ciemne. dogłębnie czuję, że jestem na wakacjach i nic nie muszę – mogę wszystko powoduje, że czuję sięszczęśliwa od stóp do ostatniego zakręconego loka. A tle brzmi muzyka, spokojna, sentymentalna muzyka, która już na zawsze będzie kojarzyła mi się z tą chwilą szczęścia. Gdy decydujemy się na kolację w knajpce na nadbrzeżu okazuje się, że muzyka dobiega z jednego z kilku samochodów Toyota Hilux, którymi przyjechała grupa Tajów świętujących coś przy jednym ze stolików.

2711, 2016

Tajlandia – Samochodem do Krabi

Droga samochodem do Krabi
Droga była nudna. Człowiek przywykł już do ruchu, nie przeszkadzał mi już ruch lewostronny, czułem się jakbym jeździł po Warszawie. W związku z tym, cały dzień jazdy jawił się mocno nudno. Pomysł, aby dojechaćsamochodem do Krabi był dobry, ale ostatni kawałek był za długi, lepiej byłoby rozbić go na 2 dni. Niestety, nie znalazłem nic po drodze, co warte byłoby „straty” jednego dnia plaży. Owszem, widokowo było całkiem całkiem– szczególnie, że google maps prowadziło nas czasem naprawdę drogami zapomnianymi przez Boga i ludzi… Dzięki temu oglądaliśmy, choć przez szybę samochodu, życie tajskich wsi i miasteczek.

Pod koniec drogi, przed oddaniem auta, trzeba było zatankować. Przy okazji w 7eleven kupiliśmy coś do jedzenia, a ja podratowałem się wściekle słodkim energetykiem. I ledwo ruszyliśmy gdy dopadł nas…
Deszcz

Na szczęście nie padał długo, może ze 30 minut. Gdy wjechaliśmy samochodem na lotnisko w Krabi, gdzie mieliśmy oddać auto, zaczynało znów przebijać słońce.
Zwrot auta
Oddając auto, spodziewałem się dokładnego sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku. dziewczyna, która odbierała auto obejrzała je dookoła, spisała licznik, zerknęła w środek i powiedziała, że OK. Trwało to może ze 2minuty. Zaskakujące. Do umówionego spotkania z naszym transportem na Ko Lantę mieliśmy jeszcze godzinę, więc spędziliśmy ją snując się po lotnisku i usiłując dostać kontakt do kierowcy. Trochę nerwów z tym było, bonie odbierał lub nie dawało się dogadać, ale koniec końców przyjechał.
Na Ko Lantę!
Podróż na Ko Lantę zajęła nam godzinę, może 1,5godziny. Do widoków z auta byłem już przyzwyczajony, więc nie było to coś ah-oh. Przepłynęliśmy promem i już w ciemnościach dotarliśmy do naszego hotelu na Ko Lanta –
Cha-ba bungalows & art gallery
.
Hotel

Szybko wykonaliśmy check-in, dostaliśmy naprawdę ładny bungalow, rozpakowaliśmy się i poszliśmy na kolację do baru na plaży. Spędziliśmy wieczór przy świecach (świeczce) kilkanaście metrów od morza. Jednak wartobyło tyle czasu jechać…

3011, 2016

Plaże Tajlandii -Ko Lanta

Ko Lanta
– dużo by pisać – jest fajnym miejscem. Niestety dla nas wszystkich zapamiętała się mocno średnio. Najpierw dopadł mnie ból ucha, który skończył się jazda karetką do punktu ambulatoryjnego (całość pokrywałaubezpieczalnia) a potem Krzysia dopadł bunt. Prawdopodobnie całość była zbyt męcząca dla 3 latka, szczególnie końcówka wyjazdu i w momencie, w którym można było odetchnąć – nastąpił bunt. Z tego właśnie powodu niezwiedziliśmy Ko Lanty prawie wcale, ograniczyliśmy się do pobliskich plaż, i okolicznych sklepików i barów. Tu też spędziliśmy 3 urodziny Krzysia.
Tak po prawdzie, pisząc te słowa jakiś czas po wyjeździe, przypominam sobie te gorsze chwile tylko patrząc na kilka zdjęć. Reszta zapamiętała się jako naprawdę ładne miejsce, gdzie mimo wszystko odpoczęliśmy poforsownej podróży. Szkoda tylko, że były to tylko 4 dni…

Jedzenie na Ko Lanta
Ko Lanta jest miejscem, gdzie poza odpoczynkiem można było dobrze zjeść. Oczywiście, do BKK jej daleko, ale to nie znaczy, że było źle – co to, to nie. Była po prostu mniejsza różnorodność, lecz wszystko smaczne iświeże. Stołowaliśmy się przede wszystkim w hotelowej restauracji, co jest rozwiązaniem tyleż wygodnym co mało ekonomicznym. I najczęściej jednak w takich miejscach jedzenie jest mniej smaczne. Tu jednak mieliśmy szczęście.

Przejdź do góry