2016 Tajlandia2023-10-21T21:04:52+01:00
Countries
2211, 2016

Tajlandia – Słonie

Słonie!
Dziś dzień słonia! Pobudka ok. 6 i gdy ja nas pakuję Adam idzie do 7/11 kupić jakieś banany i bułki dla Krzysia. Zamawiamy śniadanie i o 7.30 budzimy Krzysia. Po 13 godzinach snu nie specjalnie ma ochotę wstać. Naszczęście myśl o słoniach podnosi go dosyć szybko. Zjada też połowę mojej jajecznicy z kukurydzą, groszkiem i marchewką. Wycieczkę do słoni kupiliśmy wcześniej, bezpośrednio na stronie:
www.elephantnaturepark.org/
Zależało nam na tym, żeby było to miejsce, gdzie nie męczą słoni, gdzie nasza wizyta przyniesie jak najmniejszą szkodę. Park zajmuje się ratowaniem słoni z ulic, cyrków i plantacji, gdzie słoniewykorzystywane są ponad swoje siły, zmuszane do żebrania na ulicach czy zabawiania ludzi w cyrkach. Słonie te często są już wiekowe, ślepe, z przetrąconymi kręgosłupami. Park zapewnia im opiekę i emeryturę.
Plan naszej wycieczki miał obejmować karmienie słoni, oglądanie ich i kąpiel w rzece. Pełen program naszej wycieczki dostępny jest tutaj –
https://www.elephantnaturepark.org/enp/visit-volunteer/projects/elephant-nature-park-single-day-42/view
Koszt to 2500thb za osobę dorosłą i 1250thb za dziecko w wieku od 2 do 11 lat.
W drogę!
Wygodny, klimatyzowany busik przyjeżdża po nas ok. 8.15 – jesteśmy pierwsi więc siadamy z tyłu. Następnie zabiera dwójkę Anglików, potem parę angielsko-belgijską a na koniec Amerykanina. Po ponad godzinnej podróży,w trakcie której nasz opiekun Zaa przedstawił siebie, opowiedział pokrótce czym zajmują się w parku i puścił nam film, docieramy na miejsce. W trakcie smarowania się kremem przeciwsłonecznym i preparatem przeciwkokomarom okazuje się, że jednak nasze rodzicielstwo nie jest tak doskonałe jak myśleliśmy – zapomnieliśmy czapeczki dla Krzysia. Na szczęście nasz przewodnik stanął na wysokości zadania i zorganizował nam czapeczkę…w kolorze różowym. Krzyś początkowo nie chciał jej założyć, ale gdy tylko wyszliśmy na słońce protest znikł. Po dłuższej przerwie przeznaczonej na zapoznanie się z miejscem i ogarnięciem się przyniesiono 3 duże kosze zkawałkami arbuzów i bananami. Zaa pokazał jak trzymać jedzenie, żeby słoń w łatwy sposób mógł je zabrać sobie trąbą, szczególnie, że słonica, którą karmiliśmy była ślepa.
Śniadanie!

Po kilku namowach Krzyś postanowił dać słoniowi arbuza jednak gruby włos słonia ukuł go w rączkę, co go przestraszyło i zniechęciło do dalszego karmienia. Nie przeszkodziło mu to jednak w wyjmowaniu kolejnychowoców i podawaniu mi, żebym karmiła słonia. Samo karmienie szło mi nadspodziewanie dobrze i doszliśmy do wniosku, że to efekt posiadania dziecka, które również trzeba karmić. Zarówno na nasz gust jak i słonia owoceskończyły się za szybko. Szybkie mycie rąk i poszliśmy oglądać słonie, które w 2-3 słoniowych grupkach posilały się w pobliżu. Nasz opiekun opowiadał o każdym słoniu ile ma lat, czym się zajmował przed uwolnieniem iprzywiezieniem go do parku oraz inne ciekawostki. Pokazywał też jak podchodzić do słonia i jak go dotykać, aby go nie wystraszyć. Wymieniamy się z Adamem opieką nad Krzysiem starając się jak najwięcej usłyszeć zopowiadania przewodnika.

Krzyś zadowolony skacze w pobliżu, rysuje patykiem po ziemi i od czasu do czasu podchodzi obejrzeć słonie. Prawdopodobnie ich wielkość trochę go przeraża a powolność powoduje szybki spadek zainteresowania. Dolunchu zaliczamy też wizytę w przychodni, gdzie słonie w trakcie leczenia pozamykane są w dużych boksach. Lunch to szwedzki stół z naprawdę dużym wyborem potraw. Do tego kawa, herbata i woda. Jest też możliwośćkupienia innych napoi. W trakcie lunchu dopłacam resztę pieniędzy za wycieczkę i kupuję Krzysiowi podkoszulkę. Będzie idealna na przyszłe wakacje.
Myjemy słonie!

Po lunchu udajemy się nad rzekę, gdzie powoli docierają słonie przeznaczone do mycia. Dostajemy wiaderka do polewania wodą i z pewną nieśmiałością rozpoczynamy polewanie przydzielonego słonia. Do rzeki wchodzimyw butach, które otrzymaliśmy od firmy Keen do testów i które w dniu dzisiejszym miały przejść generalną próbę. Przyznam się, że i bez niej buty zasługują na 6 ponieważ początkowo zakładaliśmy, że będą one naszymi„backupowymi” butami a skończyło się na tym, że cały wyjazd przechodziliśmy tylko w nich. Z naszej trójki ja mam najbardziej wymagające stopy i ten dzień kiedy moje keeny wysychały po kąpieli w rzece byłnajniewygodniejszy obuwniczo. Podczas polewania słonik jadł sobie arbuzy i przymykał z przyjemnością oczy. Krzyś coraz pewniej podchodził do słonia, aż wreszcie udało mu się ochlapać mu nogę do wysokości kolana. Wsumie to nie wiadomo co sprawiło mu większą przyjemność oblewanie słonia czy taplanie się w butach w rzece.

Karmimy słonie!
Szybkie przebranie się w suche rzeczy i idziemy na platformy pooglądać lunch dużej, zdrowej słoniowej rodziny, w skład której wchodzi 6 m-czny słonik i 3 letnia słoniczka. Wszyscy rozpływają się z zachwytu i pstrykajązdjęcia. Na koniec kilka słoni udaje się w stronę kuchni i usiłuje trąbami wyciągnąć dodatkowe owoce. Prawie 1,5 metrowe, kamienne słupy blokują je ale opiekunowie przynoszą kilka dodatkowych dyń, które sprytne słonikizdejmują im z głów.

Krótka przerwa na ryżowe ciastka i słodki kompot, o smaku hibiskuopodobnym. Następnie idziemy pooglądać wspomnianą wcześniej rodzinę słoni, która kończy swój lunch. Krzyś przyglądając się słoniom kopie niedużąkłodę, która leży na ziemi. Najmłodsze słoniątko chyba dochodzi do wniosku, że to musi być super zabawa i rusza raźnym krokiem w nasza stronę. Cofamy się w szybkim tempie a słonik najpierw przednimi nóżkami i trąbą apotem tylnymi kopie sobie kłodę. Cała sytuacja po pierwszej chwili grozy, gdy ruszył na nas niby mały ale jednak spory słoń, jest całkiem zabawna

Na koniec szybkie siku i ruszamy w drogę powrotną. Krzyś zasypia po pierwszych 15min jazdy.
Adam: Zostawiłem sobie miejsce na komentarz na koniec. Nie do końca jestem przekonany do tego typu miejsc. Z jednej strony owszem, w porównaniu do innych miejsc, gdzie można spotkać się „oko w oko”ze słoniem dbają o słonie… ale… Moim osobistym, gdzieś tam głęboko zakopywanym zdaniem, dbanie o te słonie jest niezłym interesem. Płaci się 4 razy więcej niż za inne tego typu atrakcje, za możliwośćwolontariatu, za wszystko – więc jest to typowy biznes, moim zdaniem tylko zrobiony w otoczce proekologicznej. Oczywiście, zdecydowanie wolę oglądać słonie w takich warunkach, niż zmuszane do pracy, bite itp…

2211, 2016

Tajlandia – Chiang Mai – jedzenie

Jedzenie w Chiang Mai

Na wejściu do hotelu spotykamy Iwonę i Monikę wracające z lekcji gotowania, Grześka, którego zadaniem była konsumpcja przygotowanych przez dziewczyny potraw oraz Bartka, który zaliczył 3 godzinny kurs tajskiegomasażu. W tym miejscu bardzo chciałabym podziękować Grześkowi, który mimo iż nie był uczestnikiem kursu gotowania to dostał fajną książeczkę z przepisami i oddał mi ją. Wielkie dzięki! Umawiamy się za 2 godziny wpolecanej przez nich knajpce Cooking Love. Odbieramy pranie, którego uzbierało się aż 3kg (40thb/1kg). Lipki idą nadrobić zwiedzanie Chiang Mai a my i Monika z Bartkiem idziemy poleżakować na godzinę za następnie wdrodze do restauracji zahaczyć o targ i kupić przyprawy.
Wybieranie przypraw trwa na tyle długo, że Bartek kupuje sobie podkoszulkę a Krzyś prawie demoluje słupki drogowe.

Kolacja
Po dotarciu do knajpy okazuje się, że jest chwilowo zamknięta ponieważ mają problem z toaletą. Siadamy na krawężniku. Prawdopodobnie na widok dziecka miękną i zapraszają nas do środka. Mimo naszego 15 minutowegospóźnienia Lipki docierają po kolejnych 15 min. Zamawiamy shake’i i dania, które pojawiają się w losowej kolejności. Niestety pad thai jest za ostry dla Krzysia więc zamawiamy peanut cashoew, który niestety mu niesmakuje. Ponieważ czekanie na rachunek przedłuża się Adam z Krzysiem ruszają w stronę hotelu. Ida na tyle szybko, ze byłam przekonana, że wzięli tuk tuka. W drodze powrotnej dziewczyny zostają dokupić przypraw a ja zGrześkiem i Bartkiem wracamy do hotelu.

Podczas usypiania Krzysia zasypiam już nie chce mi wstać. Adam schodzi na dół pogadać z towarzystwem i zgrać zdjęcia. Wraca do pokoju około północy.

2311, 2016

Tajlandia – autem z Chiang Mai do Sukhothai

Mimo braku budzika Krzyś budzi nas ok. 8. Pakujemy się i schodzimy na śniadanie. Tym razem jajecznica nie wzbudza w Krzysiu takiego entuzjazmu ale coś tam zjada. Płacimy za pranie i dotychczasowe śniadania. Ponieważw nocy dotarły instrukcje brata jakie przyprawy kupić na targu zostawiamy plecaki i i po burzliwej wymianie zdań z Krzysztofem idziemy na zakupy. Mimo iż przechowanie plecaka kosztuje 50thb pani nie bierze od nas anibatha. Po powrocie z zakupów Adam zamawia Graba – orientacyjny koszt dojazdu do lotniska to 100-150thb. Taksówka przyjeżdża po 10min i zostawia nas pod wejściem nr 5 lotów krajowych (domestic flights). Ku mojemuzaskoczeniu płacimy 22thb dzięki skorzystaniu z kodu rabatowego i promocji na Chiang Mai. Kierowca pomaga nam zorganizować wózek i wypakować bagaże. Stanowczo lubię tą sieć. Przechodzimy przez bramkibezpieczeństwa i kierujemy się całkiem w prawo. Okazuje się, że to dobry kierunek ponieważ na końcu znajdujemy sieć Hertza, w której wypożyczyliśmy samochód. Korzystaliśmy z wyszukiwarki
rentalcars
, z którejkorzystaliśmy również podczas wyjazdu do Szkocji 3 lata temu. Pani kseruje nasze paszporty, prawo jazdy (zarówno te polskie jak i międzynarodowe) oraz kartę kredytową Adama. Obciąża ją kaucją 10.000thb za samochódoraz kwotą 1.605thb za fotelik samochodowy. Dostajemy hondę city zamiast toyoty altis. Szybkie obejrzenie samochodu podczas którego pracownik wypożyczalni sumiennie zaznacza wszelkie zadrapania samochodu(wszystkie koła oraz z tyłu na bagażniku). Pan montuje nam fotelik i po chwili niepewności ruszamy w drogę. Przed nami około 308 km oraz 4 godziny 20 minut jazdy a cel podróży to miasto Sukothai. Adam uparcie odsuwasię od prawej strony więc co i rusz lewymi kołami zbliżamy się do pobocza albo jedziemy po sąsiednim pasie. Ponieważ ruszyliśmy na głodniaka rozglądamy się za miejscem, gdzie moglibyśmy coś zjeść. Niestety nic niebudzi naszego zaufania a w jednym z miejsc, do którego zajeżdżamy nie ma nikogo. Wreszcie decydujemy się na zajechanie do naszego odpowiednika MOPa na autostradzie. Pomysł wyglądał na dobry dopóki nie weszliśmydo środka. Pierwsze wrażenie – PRL pełną gębą, miejsce opuszczone przez Boga. No nic. Zatrzymaliśmy się więc tu zjemy. Czujemy się jak pierwsi klienci w tym roku. Decydujemy się na 2 pad thai’e i wodę sodową z sokiemkiwi i chyba jagodową bez lodu. Pad thai jest z tofu ale szybko rozprawiamy się w trójkę dwoma talerzami. Jeszcze siku i ruszamy w dalszą drogę. Sprawdzam, o której zachodzi słońce – 17.46 i wiemy już, że dojedziemy jakbędzie zupełnie ciemno czyli tuż przed 19. Po pewnym czasie Krzyś zasypia, ja wyciągam laptopa, żeby trochę popisać a Adam czuje się coraz pewniej za kierownicą. Dzięki kombinacji internetu, gpsu i google maps do AtHome Sukothai docieramy bez problemu.
Nocleg w At Home Sukothai

Z rozpędu Adam parkuje pod wiatą. Sympatyczni gospodarze częstują nas wodą z lodem, dają mapkę z zaznaczonym miejscem, gdzie zjeść i którędy dojechać do kompleksu, który zamierzamy zwiedzić oraz pokazują pokójna pierwszym piętrze. Pokój przestronny z czyściutką łazienką w japońskim klimacie.

Kolacja w Night Market Sukothai
Szybkie ogarnięcie się i idziemy na Night Market coś zjeść. PO drodze Adam pstryka kilka zdjęć, m. In. Wieży zegarowej stojącej po środku miasta.

Dzięki mapce docieramy bez problemu ale mimo iż jest ok. 20 miasto wygląda jak wymarłe a stragany zaczynają się zwijać. Do kolacji zamawiamy 2 duże piwa. Trzeba jakoś uczcić pierwsze 300 km lewostronnego ruchu.Wracając na kwaterę drogę przebiega nam duży karaluch, a później kolejne. Adam z Krzysiem uważają to za wielką zabawę ja modlę się, żeby żaden nie przebieg mi po nodze bo swoim wrzaskiem postawię wszystkichmieszkańców na nogi. Zahaczamy o 7/11 i dostajemy kolejne punkciki – może jednak uzbieramy na jakiegoś świeżaka?. Chłopaki oczywiście są pierwsi pod prysznicem. Zasypiamy szybko.

2411, 2016

Tajlandia – zwiedzanie Sukhothai

Tajlandia – zwiedzanie Sukhothai
Rano budzą mnie głosy z sąsiedniego pokoju – okazuje się, że ściana łącząca nasz i sąsiedni pokój zakończona jest oknem bez szyby. Bardzo wpływa to na akustykę. Dzień zaczynamy od śniadania – mamy do wyboru 3 wersjezachodnie i 1 tajską, Krzyś dostaje szklankę mleka i 2 croissanty. Podczas pakowania chłopaki zwiedzają nasz guesthouse. Żegnamy się z naszymi gospodarzami i udajemy się w stronę Historical Park Sukothai.

Sukhothai – dawna stolica Tajlandii

Droga faktycznie jest prosta, ok. 13km od centrum miasta. Parkujemy bez problemu. Ze względu na śmierć króła do końca stycznia 2017r. wejście do kompleksu jest bezpłatne. Po przejściu ok. 50m widzimy, że będzie ciężkozwiedzić choć najbliższą świątynię więc postanawiamy wrócić się i wynająć tuk tuka. Większość ludzi wypożycza rowery i muszę przyznać, że to świetny pomysł ponieważ drogi są w większości asfaltowe i bardzo dobrzeutrzymane. Kierowca chce od nas 300thb i wiedząc, że tutaj nasze pole do negocjacji jest również marne zgadzamy się. Przy wjeździe czeka nas niespodzianka – bilet za tuk tuka w wysokości 50thb. Z przeczytanych wcześniejinformacji wiedzieliśmy, że płaci się za wstęp również za pojazdu ale przy ustalaniu ceny za 2 godzinną przejażdżkę nie było o tym mowy. Zbulwersowana zarządzam, że wysiadamy. Kierowca poddaje się i w sumie nikt niepłaci za bilet.

Wat Mahathat

Zwiedzanie zaczynamy od Wat Mahathat gdzie najbardziej podoba się Krzysiowi. Mimo napisów zakazujących wspinaczki młody wdrapuje się na niższe i wyższe postumenty i murki. Ludzi jest umiarkowanie dużo. Trochęganiamy się z tajską szkolną wycieczką między kolumnami. Następnie kierowca wiezie nas do kolejnej świątyni.

Wat Si Sawai
Spędzamy tu Sporo czasu. bardzo urokliwe miejsce. Krzyś biega dookoła i wchodzi w każdą dziurę. Trochę czujemy się jak w filmie Indiana Jones – Może nie jest to Angkor Wat, ale za to prawie nie ma tu ludzi. A to jednakdużo daje. Cieszymy się, gdyż jako alternatywę mieliśmy zwiedzenie Ayutthaya – lecz tam, podobno, ze względu na bliskość Bangkoku są tłumy.

Wat Sa Si

Wat Si Chum

W każdym miejscu spędzamy po ok. 20-30 min, oglądając, robiąc zdjęcia i nie śpiesząc się. Kiedy wydaje nam się, że powinniśmy już wracać tuk tuk zawozi nas pod pomnik wielkiego Buddy. Tu też nam się podoba. Wracającoglądamy pola ryżowe i inne przyjemne dla oka widoczki. Z kierowcą rozstajemy się z uśmiechem. Postanawiamy jeszcze coś zjeść – wybieramy jeden z barów zaraz obok kompleksu. Ceny nie najniższe ale jedzenie wporządku.

2411, 2016

Tajlandia – droga z Sukothai do Kanchanaburi

Droga z Sukhotai do Kanchanaburi

Nastawiamy mapę na kolejny punkt podrózy czyli Kanchanaburi i widzimy, że tego dnia również dotrzemy po zmroku. Przed nami około 430 kmi około 6h jazdy Już od pierwszego kilometra widać, że Adam czuje się dużo lepiej za kierownicą. Wyprzedzanie z prawej zaczyna być naporządku dziennym i zaczyna rozważać możliwość wyprzedzania również z lewej. Krzyś dosyć szybko zasypia zmęczony wspinaniem ibieganiem po świątyniach. Ja usiłuje nadrobić zaległości w pisaniu.
Mimo iż Adam nadrabia ok. 30min w Kanchanaburi jesteśmy jak jest już całkowicie ciemno. Dodatkowo położenie guesthouse nie ułatwiasprawy ponieważ jest on położony w gąszczu ciasnych uliczek. Na szczęście kilka kroków od wejścia udaje nam się zaparkować samochód.Dostajemy klucze do niedużego ale czystego pokoju z wiatrakiem i łazienką. Zostawiamy bagaże i udajemy się w stronę dworca autobusowego,który jest niedaleko, aby coś zjeść.
Adam: Tak. Z dniem dzisiejszym zdecydowanie spodobała mi się jazda po Tajlandii. Dowolność w stronach wyprzedzania,dowolność w używaniu kierunkowskazów, całkiem niezłe drogi… Jechaliśmy na nawigacji google, która miejscami prowadziłanas opłotkami, ale dzięki temu mieliśmy fajne widoki na zdecydowanie mniej turystyczne miejsca tego kraju. Co do jazdy autemw Tajlandii – zdecydowanie polecam, szczególnie wypożyczenie auta z automatyczną skrzynią biegów, by nie przejmować sięzmiana biegów. Mimo lewostronnego ruchu – całkiem fajna przygoda.
Kanhanaburi
Zaliczamy najbardziej street foodowy posiłek, który bardzo nam smakuje. Przechadzamy się jeszcze między straganami i kupujemy kawałek brązowego ciasta, które wygląda trochę jak pasztet ale jest smaczne i polane jakbysosem karmelowym, i kawałek czerwonego cista, która wygląda jak galaretka ale smakuje jak słodki makaron ryżowy. Po drodze do pokoju kusimy się jeszcze na naleśnika z dżemem jagodowym, bananami i czekoladą.Jeszcze tylko prysznic i kładziemy się spać bo jutro czeka nas wczesna pobudka.

Przejdź do góry