Dziś się prawie wyspaliśmy. Pod biurem mieliśmy być na 9-9:30 więc szaleństwo snu. Poprosiliśmy panią o zamówienie nam dużej taksówki na 5 osób i bagaże. Jednak zobaczyliśmy dokładnie tą samą taksówkę, co wczoraj wieczorem. Na bank to jakiś pociotek właścicielki. Znów zapakowaliśmy się do taksy i znów jedna osoba jechała z właścicielką na skuterze. I wcale nie było zaskoczeniem, że Lipek na skuterze był dużo wcześniej niż samochód. W biurze odczekaliśmy grzecznie na autobus. Załapaliśmy się na drugi

A w tzw. międzyczasie zamówiliśmy bilety na samolot powrotny z Denpasar do Jakarty.

Lipek

Na rejs płynie razem 31 osób. Zapakowani w busiki pojechaliśmy do pierwszego miejsca zwiedzania – wioski garncarskiej. Nie ma co się rozpisywać – pani pokazała jak robi miskę czy coś podobnego, jeden uczestnik wycieczki wykonał prawie popielniczkę – jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia.

W autobusie dostaliśmy tradycyjne ciastko ryżowe, chyba z bananem. Dało się zjeść.

Następnie „wioska rybacka” gdzie pokazano nam budowany od 3 lat trójkadłubowiec. Ponoć za 2 miesiące ma być skończony. Jak dla mnie wyglądało, jakby za 2 miesiące to mógł ulec biodegradacji. Nie ma takiej siły, która zmusiłaby ten statek do wypłynięcia. No chyba, że jako łódź podwodna, to możliwe.

Dostaliśmy kawę/herbatę/ciastko bananowe i pojechaliśmy na nabrzeże. W momencie, kiedy chcieliśmy zabrać na pokład swoje plecaki, powiedziano nam, że nie, że zajmie się tym załoga. AAaaaaaa! Jesteśmy na wycieczce zorganizowanej, ratunku! Nina, Iwona i Lipek dostali kajutę zaraz za kuchnią. Chyba ktoś słyszał o tym, że żona moja co 3 godziny zwykła przyjmować pokarmy, a przy zaburzeniu tego rytmu robi się zła, tupie, gryzie i pluje. Michał i ja dostaliśmy swoją miejscówkę na dolnym pokładzie – wszak wybraliśmy wersje ekonomiczną, bez kajuty. Gdy nasza kabinowa grupa się rozpakowywała, wparował do kajuty jeden z członków załogi i powiedział, że ta kajuta jest za mała na 3 osoby i 2 mogą iść do drugiej, większej, która akurat jest wolna. Super, bo kajuty są małe i gorące, więc tym lepiej. Później Nina się dogadała i ściągnęła mnie do swojej kajuty – ta to ma gadane. Mieliśmy tylko nie mówić reszcie pasażerów.

L: pierwsze wrażenie na statku (łodzi? Kutrze? Nie wiem, nie rozróżniam pierwszy raz tu jestem) dość pozytywne. Plecaki zanieśli nam do samej kajuty, prowadzący przedstawił krótko zasady tutaj panujące, przedstawił ośmioosobową załogę. Sam obiekt pływający jako taki, raczej nie przecieka ;p , warunki mniej więcej takie, jakie w hostelach. Tyle tylko, że sama kajuta faktycznie malutka (spodziewałem się) i strasznie gorąca (nie spodziewałem się). Może dlatego, że byliśmy na dolnym pokładzie chyba w pobliżu sinika, a maluteńki wiatraczek raczej nic tu nie mógł wskórać. Trzy ubikacje z prysznicami i tu o dziwo wszystko ładnie zaplanowane i miejsca jest wystarczająca. Główne miejsce spotkań, a zarazem dolny „deck” do spania to stołówka z barem.

Lipek

Zostaw po sobie ślad