Meksyk2023-10-29T19:23:04+01:00
204, 2012

Meksyk – Wodospad Misol-Ha i kaskady Agua Azul

By |2012-04-02|

Jak grzeczne niuńki wstaliśmy skoro świt, około 7, spakowaliśmy plecaczki i poszliśmy do Mr Taco na śniadanie. Michał zakupił tacos pastor, a my z Niną quesadille z grzybkami. Niebo w gębie. Dla takiego pokarmu mogę być wegetarianinem. Przynajmniej przez jakiś czas. O 9 byliśmy pod hotelem i czekaliśmy na transport do wodospadów.Widzę, że nie napisałem, skąd wzięły się wodospady w naszym planie. Pierwotnie wyrzuciliśmy je, z braku czasu. Jednak udało nam się kupić wycieczkę do wodospadów, następnie do San Cristobal de Cassas, położonego blisko Tuxla Gutierrez – naszego docelowego miejsca, w którym chcieliśmy oglądać kanion Sumidero. Oszczędność czasu, a przy okazji zobaczymy coś fajnego. I po drodze. Punktualnie, powtarzam, PUNKTUALNIE zajechał po nas busik (Nina: nie wiem skąd mu się wzięło punktualnie ponieważ busik zajechał, kierowca z niego wysiadł i udał się w bliżej nieznanym na kierunki. Zgadywaliśmy, że może poszedł wciamać ze 2 tacos przed wyjazdem, ale to tylko nasze przypuszczenia. Wrócił po 10min i po obejrzeniu naszego kwitka otworzył nagrzany busik), zabrał nas, zajechał jeszcze po parę Niemców i grupę Hiszpanek.

Wodospad Misol-Ha

Teraz całą zgrają pojechaliśmy do wodospadu Misol-Ha. Droga wiodła przez góry, lasy aż doprowadziła nas do wodospadu. Tam dostaliśmy 40 minut na zwiedzanie. Miała być godzina, ale że chcieliśmy jechać dalej, to czas nam wszystkim ograniczono (Nina: w sensie – tamci jadą do San Cristobal więc nie możemy tutaj dłużej zostać, bo oni muszą zdążyć na autobus). Wodospad jest ładny, wysoki, głośny i … fajnie byłoby się wykąpać. Czasu jednak mało.
Poszliśmy sobie jednak pod wodospad. Świetna sprawa, ścieżka prowadząca pod klifem, wcięta naturalnie w skałę, nie chlapie, a obok, prawie na wyciągnięcie ręki tony wody spadają z nieba. Na końcu ścieżki jest mała krótka jaskinia, ale bez światła – nawet nie chciało nam się tam włazić.

Kaskady Agua Azul

Następnie ponad godzinę jechaliśmy 40 kilometrów do Agua Azul. Agua Azul, znaczy dosłownie Błękitna Woda i już z daleka widać, że nazwa jest pełnoprawna. Kolor swój zawdzięcza węglanowi sodu i wodorotlenkowi magnezu. Ha! Uczonym. Z góglami każdy może być uczonym. W każdym razie usłyszeliśmy, że mamy jakieś 2,5h, ponieważ dalej jedziemy autobusem i jak się spóźnimy, to nie pojedziemy.

Agua Azul powitało nas ogromną ilością turystów. Nastawiliśmy się na to, że wykąpiemy się, ale w sadzawce, z wodą po paszki jakoś nie mieliśmy ochoty. Człowiek na człowieku. Tak to my bawić się nie będziemy.

Poszliśmy w górę rzeki, nad wodospad. Znaczy nad główny, bo razem ich wszystkich jest ponoć w okolicy 500. Podreptaliśmy z kilometr, znaleźliśmy fajne rozlewisko i zostawiliśmy naszego hipopotama wodolubnego, Michała, by się potaplał. Usiłowaliśmy zabronić mu wchodzić głębiej niż po paszki, ale zbulwersował się i sapać zaczął. Że wysoko to było, z obawy o Jego zdrowie, poszliśmy dalej. Przeszliśmy jeszcze z kilometr, nie znaleźliśmy nic jakoś bardziej spektakularnego i wróciliśmy do Michała. Zrobiliśmy plum. Ale! Ale! Fajnie! Hej!

Prąd całkiem spory, woda chłodna, orzeźwiająca. Aż nie chciało się wychodzić.

Michał skakał na główkę tu. Nie wiedzieć czemu, w Meksyku nie jest znane chyba skoki na główkę. Zawsze skaczą na nogi, lub jakoś strasznie dziwacznie i pokracznie. Mamy wrażenie, że ogromna ich część nie potrafi pływać. Do tego stopnia, że przy wodospadach chodzili w kapokach
(Nina: dla nas to niewiarygodne, ale w miejscach, gdzie do wody potrafi być przynajmniej 10m Meksykanie faktycznie potrafią chodzić w kapokach – jeśli tylko są one dostępne. Ponadto główny styl pływacki to piesek, a skoki inne niż na nogi/bombę widzieliśmy max 3 z czego ze 2 to zwykła deska. Niestety wszystkich mierzą swoją miarką, ale parę razy udało się i kapoczka ominąć, i wpłynąć gdzieś indziej…)

Ninuś namówił mnie na spróbowanie napoju, pisało na nim coco, cacao czy coś tam, nie pamiętamy teraz, albo Nina się nie chce przyznać. Mam wrażenie, że miało to być zimne kakao, ale to co dostaliśmy zawierało oskrobanego kokosa, coś jak piach/sadzę i wodę. Szczytem smaku to nie było. Ale twardo wypiłem ¾. To gdzieś pół kubka piasku, albo miesięczna dawka mikro makroelementów.

Do busika dotarliśmy prawie komplecie. Nie dotarła jedna Hiszpanka, spóźniła się albo coś. Jej problem, pojechaliśmy bez niej. Zostaliśmy zapakowani do autobusu, który jechał do San Cristobal de Cassas. Mieliśmy jeszcze po drodze postój na „banios diez minutes” w Ocosingo i ruszyliśmy dalej. Nagle tknęło mnie – przecież ten autobus jedzie dalej do Tuxla Gutierezz! Możemy pojechać od razu tam, a nie kombinować z noclegiem i rano skoro świt wstawać i jechać do Tuxli

Spryciarz z mego męża, nie?
Nina, Wyjazdowo.com
Mam jeszcze inne zalety, ale z obawy przed licznymi ofertami matrymonialnymi muszę je głęboko ukrywać.
Adam, Wyjazdowo.com

Pomysł został zaaprobowany i za dodatkowe 40 pestek od osoby dojechaliśmy wieczorem na miejsce. Taksówką podjechaliśmy pod pierwszy hostel – tani, ale nie miał Internetu

A że byliśmy już jeden dzień odcięci od świata zostało ustalone, że Internet musi być. Ponadto zaczęliśmy dostawać smsy, że co się z nami dzieje, bo dawno nic nie zostało opublikowane (Pozdrawiamy Pawła! I ominęło nas trzęsienie ziemi… człowiekowi zawsze pod górkę. Nie to, żebym chciał być w epicentrum, ale zawsze to jakaś dodatkowa atrakcja o której wnukom można opowiadać).

Nina, Wyjazdowo.com

Postanowiliśmy szukać dalej, połaziliśmy po okolicach, pobłądziliśmy, aż zostaliśmy doprowadzeni do kolejnego, który miał Internet, ale … nie miał już miejsc. Na szczęście pani zadzwoniła do zaprzyjaźnionego hotelu Fernando i zamówiła nam 3 osobowy pokój, z 2 łóżkami matrymonialnymi

Pokój miał zawierać jedno pojedyncze łóżko + cama matrimoniales, czyli łóżko małżeńskie. W efekcie okazało się, że pokój miał 2 łóżka małżeńskie, co nikomu oczywiście nie przeszkadzało
Nina, Wyjazdowo.com
Bo to jest tak, że jest łóżko no małżeńskie, a jak się już człowiek zmęczy, to może uczciwie iść pochrapać na swoje łóżko. A tu dupa, lóżko małżeńskie, a z zabaw nici, bo na tym drugim jakiś typ chrapie.
Adam, Wyjazdowo.com

Oczywiście standardowo, nikt ni w ząb angielskiego

Oczywiście nikt mnie nie pochwali za to, że z każdym dniem umiem coraz więcej słówek, że to ja zamawiam te łóżka, kupuję, znam liczebniki i w ogóle jestem ogarnięta jak mało kiedy
Nina, Wyjazdowo.com
Ok., jesteś ogarnięta jak mało kiedy. Pomijając kwestie kierunków i pilnowania kasy, gdzie raz mamy superatę ale przez większość czasu manko, to tak, moje kochanie jest ogarnięte. I jakie kochane!
Adam, Wyjazdowo.com

Dotarliśmy do hostelu, pokój okazał się czysty, i chłodny. Rewelacja. Poszliśmy jeszcze na kolację, zjedliśmy bliżej nieokreślone dania, Michał double Mexicana i 2 takosiki, Nina Loco Plate a ja Loco coś tam. Smaczne było, nawet nie zdążyliśmy zrobić zdjęć.

304, 2012

Meksyk – Canion del Sumidero,Tuxla Gutierezz

By |2012-04-03|

Jak dobrze być stonogą, stonogą, stonogą, wstawać o 7 z łóżka lewą nogą…
Zebraliśmy się o poranku, zabierając wszystkie bambetle potrzebne do zwiedzania. Udaliśmy się na dworzec, z którego odchodzą colectivo do Chiapa de Corzo – miasteczka z którego zaczynają się rejsy kanionem. Przed tym jednak, trzeba było napełnić braki pokarmu. Szliśmy i szliśmy, zwiedziliśmy okoliczne uliczki, lecz wszystko było zamknięte. Trafiliśmy na mały ryneczek, gdzie sprzedawali tacos, ale jakość mięsa mnie nie zachwyciła. Poszliśmy dalej i trafiliśmy na kolejne tacos. 3 tacos za 10 pestek. A obok stoisko kurczakami, a koszach jakieś gnijące mięcho. Jakoś nie wzbudziło to w nas zbytniego zachwytu, ani głodu

We mnie wzbudziło pewne uczucia ale ponieważ miałam pusty żołądek to uczucia jednak pozostały wewnątrz.
Nina, Wyjazdowo.com

Za to znaleźliśmy niedaleko coś lokalnego. W bramie, na jakimś prywatnym podwórku, w głębi stały 3 stoliki. Na zewnątrz był szyld, że mają coś do jedzenia. Zaryzykowaliśmy. Okazało się standardowo, że angielskiego ni w ząb, ale to już przyzwyczajeni jesteśmy. Ale tu okazało się, że dodatkowo nie ma menu. Wcale. Po co? Przecież mają tylko potrawę a, b, c, d i e. I żadna z tych, co wymieniała miła pani z dzieckiem na ręku nam nic nie mówiła. Nina się zesprytniła i zaciągnęła panią do ich szyldu, pokazała paluchem na coś omletopodobnego 

Pokazałam na napis oznaczający jajka. Wtedy pani zaczęła znowu coś wymieniać, chorizo okazało się znajomą nazwą więc dodałam „Si chorizo”, potem wydawało mi się, że zamówiłam 3 cole, ale okazało się, że były 3 kawy. Na szczęście udało się zmienić na 2 spritepodobne napoje oraz na pepsi.
Nina, Wyjazdowo.com

I butelkowaną pepsi, w szklanych półlitrowych butelkach. Danie okazało się bardzo smaczne. Jajecznica z chorizo oraz … ryż. Dziwne zestawienie, ale bardzo syte

Michał uparł się, że jak jajecznica to musi być pomidor .Po 3krotnym powtórzeniu, że na pewno chodzi o pomidora, pomidora i nic więcej dostał jednego pomidora pokrojonego w plasterki, na którego rzuciliśmy się we trójkę. Ciekawe, czy będą o nas anegdotki opowiadać,
Nina, Wyjazdowo.com

Potem podreptaliśmy na colectivo i pojechaliśmy do Chiapa de Corzo. Bez problemu trafiliśmy, kupiliśmy wycieczkę i zaprzyjaźniliśmy się z parą szwedzko-meksykańską. Wsiedliśmy na łódkę (zostaliśmy zmuszeni do założenia kapoczków. Niech ich jasna cholera) i popłynęliśmy. Łódka zabierała 32 osoby i pomykała jak mały diabeł. Dwa 200konne silniki dają sporą moc… w jedną stronę trasa to 42 kilometry i wracając zrobiliśmy ją bez zatrzymania w naprawdę krótkim czasie.

Kanion jest bardzo fajnym miejscem, wartym zobaczenia. Wysokie na 200-500 metrów urwiska robią wrażenie. Najwyższa różnica poziomów między wodą a szczytem, to ponad 1000 metrów. I to naprawdę prawie pionowej ściany. Plusem była pogoda, nie paliło słońce

Znowu opaliłam sobie tylko nos!
Nina, Wyjazdowo.com

Widać to nie od słońca masz ten czerwony nos…koniec z podpijaniem wody po 18!

Adam, Wyjazdowo.com

nie padał deszcz – więc było całkiem przyjemnie.

Kaplica umieszczona w jaskini na rzece, na wysokości kilku metrów. Przy tablicy po lewej stronie widać coś jak postać ludzką.

Bandy sępów opanowały okoliczne brzegi wypatrując turystów, którzy wypadliby za burtę.

Krokodyl sztuk raz. Zapewne przymocowany łańcuchem, żeby za daleko nie uciekł.

I na dziś praktycznie koniec. Trzeba się polenić, bo jutro lecimy do Ciudad de Mexico – i tam wieczorem idziemy oglądać tańce. A oglądanie tańców jest wybitnie męczące!

A my z Michałem podreptaliśmy w stronę placu, na którym podobno coś się dzieje wieczorami, bo do tej pory miasto wydawało nam się raczej bezludne. Po drodze zakupiliśmy serniczek sztuk raz (nawet jest zdjęcie, ale na nim głównie wybija się mój czerwony nos więc nie zostanie tu umieszczone) oraz hedalo grande, czyli duże lody, które były na tyle duże, że musieliśmy je zjeść na spółkę. A na placu grali sobie panowie na cymbałkach – jak to mówi Michał „muzyczka trulululu” oraz mnóstwo straganików lokalnych, nie lokalnych oraz z Peru i Kolumbii. A potem grzecznie, wolniutkim kroczkiem wróciliśmy do hotelu
Nina, Wyjazdowo.com
404, 2012

Meksyk – Ciudad de Mexico

By |2012-04-04|

Dziś wracamy do stolicy. Nina dostała ataku paniki, że nie zdążymy na samolot o 15:40

15.10
Nina, Wyjazdowo.com

jakkolwiek

Adam, Wyjazdowo.com

i zarządziła wymarsz z hotelu już o 11:30. Masakra. Wcześniej jeszcze zjedliśmy śniadanko, zaczynamy się przyzwyczajać do ostrego. Ale cebulki z papryczką, jaką nam zaserwowali, nawet Michał się nie spodziewał. Uszkami poszło. Ninuś jak zwykle nie wierzyła, wzięła tylko cebulkę, bez papryki, ale też wyciągała ze swojej quesadilli… paliło w ryjek.
Z hotelu zgodnie z rozkazem mojej żony wyszliśmy o 11:30, złapaliśmy od razu taksówkę, ustaliśmy stawkę na 250 pestek (w LP pisało, że 300) i pojechaliśmy. Trochę drogo myśleliśmy, ale okazało się, że lotnisko jest daaaaaleko. Michał zastanawiał się, czy szukali płaskiego miejsca na lotnisko i znaleźli dopiero następnym stanie.Dotarliśmy na lotnisko o 12:15. Świetnie. Ale się wynudzimy. Nina obiecała, że weźmie mnie do restauracji. Ale fajnie, ktoś mnie zabierze do restauracji. Niestety, dostaliśmy propozycje, by lecieć wcześniej. QL! Odlot był za paręnaście minut, więc ominęło nas czekanie. A mnie restauracja.

Lecieliśmy A320 :) Miejsca w nim tyle, że można biegać, ganiać się i szukać, ułożyć się nie mogłem, tyle miejsca, nie było się o co zaprzeć

To teraz już wiesz jak ja się czuję w naszej wannie!
Nina, Wyjazdowo.com

Nie myśl, że będę do wanny donosił Ci chipsy i napoje.

Adam, Wyjazdowo.com

Dolecieliśmy bez problemu. Odebrała nas Marta. I w drodze do Niej jak usłyszała, jak kaleczymy hiszpański, to się załamała. Nie będę tu cytował, bo wstyd

Oj wstyd! Ale na moją korzyść świadczy, że chociaż się staram ;p

Nina, Wyjazdowo.com

Z Martą zaszliśmy na lokalne tacos. Martwiłem się, że zaciągnie nas do jakiejś restauracji, ale na szczęście wykazała się rozsądkiem i zaprowadziła nas do lokalnej knajpy. I chyba nawet sama tam chadza, bo wiedziała jak się obsługiwać

Pyszne tacos, chyba najlepsze jakie do tej pory jadłam.

Nina, Wyjazdowo.com

Następnie wróciliśmy do Marty, gdzie nakarmiła nas słodyczami. Część słodyczy była słona. Meksyk…

Następnie wybraliśmy się na tańce. Ale dopiero jak zaczęło się pranie, powiedzieli, że idziemy do odpowiednika naszego teatru narodowego. A w praniu moje długie spodnie. Tak więc wygrałem konkurs na najgorzej ubraną osobę

E taaam. Michał, mimo iż miał koszulę wygrał konkurs na najbardziej wygniecioną osobę, a ja konkurs na najbardziej sportowo ubraną osobę – dobrze, że chociaż polarek był z „wilczą łapką”

Nina, Wyjazdowo.com

A nie, w sumie koleś w dresie wygrał z moimi krótkimi spodniami. I pani w długich jeansach, z dziurami pod pośladkami.

Do teatru pojechaliśmy metrem (na nasze życzenie, bo chcieliśmy metro zobaczyć).

Tańce były fajne. Niby w Polsce Mazowsze jakoś nam nie pasuje, ale w Meksyku tańce ludowe były ciekawe. W sumie może Mazowsze by się z raz fajnie oglądało?

Marta na kolację zrobiła sałatkę z kaktusa. Bardzo smaczną. Następnego dnia wyjazd zaplanowany mamy na godzinę 6. Nie wiem gdzie, w razie czego jakby Marta z Gabrielem nas porwali, to Marta tu umieści numer swojego konta. Obiecała się podzielić.

504, 2012

Meksyk – Chalma, Malinalco

By |2012-04-05|

Porankiem wczesnym zostałem zerwany z łóżka. Szanowna moja żona postanowiła, że koniec spania. Skoro umówiliśmy się, że jedziemy bodaj o 8:30 to przed 7 trzeba wstać. Jak zwykle panika …

Nie było żadnej paniki, po prostu mieli wstać i ogarnąć się, żeby nie było, że na nas trzeba czekać. Mimo dwóch i pół tygodnia tutaj jeszcze nie przyzwyczaiłam się do maniana

Nina, Wyjazdowo.com

… a potem człowiek siedzi niewyspany i patrzy tępy wzrokiem przed siebie czekając, aż coś dziać się zacznie. Na śniadanko wciągnęliśmy między innymi tamales zrobione przez ciocię Gabriela (bardzo smaczne). Następnie wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy. Przez grzeczność nie napiszę, z jakim opóźnieniem, gdyż Marta może to przeczytać, a jeszcze u Niej będziemy. W razie czego pragnę dodać, że to Marty sprawka. W ogólnie mieliśmy oglądać drogę krzyżową gdzieś tam, lecz ponoć miała być dopiero wieczorem i średnio miało się wracać – więc zostaliśmy zabrani do superpięknego miasteczka. Pożyjemy zobaczymy. Wyjechaliśmy i od razu podano informację, że droga na Acapulco jest zakorkowana jakoś strasznie makabrycznie. Wyjazd z miasta na 3h. Więc tym lepiej, że jedziemy gdzie indziej, w sensie w inną stronę. W tą też były lekkie korki, ale dało się przeżyć.

Jeszcze na terenie Ciudad de Mexico zobaczyliśmy ludzi z krzyżami idących wzdłuż drogi. Okazało się, że w Wielki Czwartek ludzie pielgrzymują do miasteczka Chalma, poświęcić krzyże. Idą nawet całe wioski, śpią przy drodze, idą dalej. Żeby nie było – poświęcić krzyże idą z krzyżami wielkości nawet 1,5m, zrobione z bali drewnianych, czasem proste, czasem ozdobne, ale zapewniam, że ciężkie

Nie to, że Adam próbował jakiś ponieść, ale faktycznie wyglądały na ciężkie
Nina, Wyjazdowo.com
Swój krzyż to ja ciągnę za sobą z Polski…
Adam, Wyjazdowo.com

Soma chodzę! Nie trzeba mnie ciągnąć!

Nina, Wyjazdowo.com

Jak się powie, że dostanie ciasteczko, to nawet biegnie…

Adam, Wyjazdowo.com

Tu pojawiła się kwestia religijności w Meksyku. Ludzie tu wierzą, ale nie bardzo chodzą do kościoła. Strasznie mi się to podoba, jak ludzie okazują swoją wiarę, radość, poświęcenie, nie na pokaz, ale dla siebie/dla Boga. Ponoć nawet jak chodzą na mszę, to posiedzą, wychodzą, pogadają. Widzą Boga w innym człowieku. Nie ma kółek różańcowych, które organizują pielgrzymki. Biedni ludzie w wiosce dogadują się – Idziemy do Chalmy poświęcić krzyż – kto idzie? I idą. Sami, bez jakiegokolwiek zaplecza. I idzie ich naprawdę spora ilość. Jak się zmęczą, to śpią przy drodze. Każdy niesie swój krzyż…

W samej Chalmie odpust, jak u nas w Częstochowie, tabuny ludzi, nawet nie wysiadaliśmy z auta (może dlatego, że najbliższe wolne miejsca parkingowe były pewnie z 5km od wioski…)

Pojechaliśmy dalej do Malinalco. Miasto leży jakieś 115km od Ciudad de Mexico i poza swoją malowniczością posiada także ruinki. Na moje nieszczęście, znów trzeba było iść pod górę, dobrze że choć mogłem komuś pomarudzić, że go nienawidzę (pozdrawiam Martę, która nie wiedzieć czemu chyba się usiłowała tym trochę przejmować). Przy kasie jeszcze Nina zestresowała pana sprzedającego bilety, bo zbulwersowała się, czemu nie powiedział Buenos Tardes (coś jak dzień dobry w po południu) skoro jest po południu. Pan się zawstydził, stwierdził, że fakt – jest już po południu więc Buenos Tardes się należy. Nina była usatysfakcjonowana

Fakt!
Nina, Wyjazdowo.com

Ruinki w sumie nie są wielkie, więc można je szybko obejść (jak już się wlezie po jakimś ćwierć milionie schodów, w wielkim upale) i nie przypominają za bardzo poprzednich ruinek. To mile. Innym fajnym akcentem był tuchton, Indianin, ubrany mniej więcej po swojemu, opowiadający turystom historię Malinalco, panteonu bogów itp. Co godzinę zaś oddawał hołd bogom grą na muszli. Z ruinek był bardzo łady widok na miasteczko oraz okoliczne wzgórza. Następnie stoczyliśmy się w dół tocząc dyskusje o cenach mieszkań oraz ziemi w naszych krajach. I zapewne o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkiej Nocy. Podreptaliśmy do Malinalco. Malownicze, miłe. Nudne. Znaczy nie to, że nudne, bo nudne, tylko kolejne miasteczko. Aczkolwiek bardzo ładne detale, wszystko utrzymane w odpowiednim starym stylu – to było miłe. Ale chyba zaczyna mnie coś trafiać odnośnie ilości ludzi wokół, podobnie jak w Chinach. Co za dużo ludzi, to i Adaś nie zdzierży. A że Samanta Santa (czyli wielki tydzień) to najczęściej wolne dla wszystkich, to i wszędzie ludzi było pełno. No może poza ulicami w stolicy, które były dość luźne

A ja dostałam ciasteczko!
Nina, Wyjazdowo.com

Następnie poszliśmy do restauracji na obiadek oraz piwo. Niestety sam nie pomnę wszystkich nazw potraw, więc będzie mi tu potrzebna Marta, którą o pomoc ładnie proszę:

Gorditas de frijoles

Sopes con chicharon con papas y tinga de pollo

Crema de aguacate fria

Zupa Michała, z avocado. Jak dla mnie przerost formy nad treścią, siorbnąłem sobie, ale na szczęście nie musiałem jeść. Podawana na zimno. Zapewne orzeźwiająca, ale nie w moim typie.

Michelada

Piwo, w sumie nic nadzwyczajnego, piwo z limonką

Bardzo fajny kraj, tu naprawdę NIE oszczędzają na limonkach) (nie to co Pawlak!)
Nina, Wyjazdowo.com

pite ze szklanki pokrytej solą. To było dziwne. No i kwaśne piwo? Jakoś tak chyba wolę normalne. Nasz lokalny spec od piwa, Michał chyba sądzi podobnie

Sopa azteca (de tortilla)

Zupa z tortilli – zamówiona przez Ninę, smaczna, aczkolwiek hmn… trochę smakowała jak pomidorowa z tacosami. Ale smaczna

Pycha!
Nina, Wyjazdowo.com

Chicharon

Ha! Czad i wypasior. Skóra bodaj ze świni. Smakuje jak hmn… skórka od chleba, chips ziemniaczany czy coś podobnego – fajny patent na to, by jak najmniej ze zwierzęcia się zmarnowało. I naprawdę smaczne, w życiu nikt, kto by spróbował to a nie wiedział z czego to jest, nie zgadłby chyba raczej na pewno…

Fu!
Nina, Wyjazdowo.com

Aha. Fu dopiero było, jak się dowiedziała co, wcześniej ciamkała jak mały kociak.

Adam, Wyjazdowo.com

Queso fundido

Następnie wróciliśmy do domu, spać. Znaczy ja spać a Nina z Gabrielem toczyli ponoć jakieś długie dyskusje, nocne Polaków i Meksykan rozmowy. I bez napojów wzmacniających…

604, 2012

Meksyk – Teotihuacán i Ciudad de Mexico

By |2012-04-06|

Wstaliśmy skoro świt (zaskoczeni? Przecież mamy Ninusia, który budzi się z kurami. Albo i wcześniej i panikuje…)

Nie panikuje. Po prostu jesteśmy dobrze przygotowani i punktualni.
Nina, Wyjazdowo.com

Na śniadanie Marta zrobiła typową jajecznicę meksykańską, z papryką i innymi cusiami

I cebulą, i papryczką chili.

Nina, Wyjazdowo.com

Następnie wyjechaliśmy na puste ulice Ciudad de Mexico. Wyjechaliśmy we czwórkę, bo Michała męczył katar, przeziębienie i inne choroby do tego stopnia, że nawet piwa nie chciał. Zastanawialiśmy się w związku z tym nad księdzem z ostatnim namaszczeniem, lecz nie wiemy, czy to by coś dało.

Kilometr od Teotihuacán pojawiło się więcej aut. Dokładnie tyle, że zablokowało drogę. To ludzie jadący zobaczyć najsłynniejsze piramidy w Meksyku. Przyznam się, że byłem zaskoczony ich wielkością. Piramidę słońca widać już ze sporej odległości. Ma ponad 60 metrów wysokości i prawie 250 m szerokości podstawy. Wcześniejsze piramidy były dużo mniejsze.
I już z daleka widać było na szczycie kolorową stonkę w ilości siedemmilionówtrzystapięć sztuk. Na metr kwadratowy. Nie zniechęciło nas to jednak, by jechać dalej. Zaparkowaliśmy w cieniu i udaliśmy się na zwiedzanie. I prosięta dopiero terami powiedziały, że na tą piramidę się wchodzi. Jak bym wiedział wcześniej, to też bym miał katar, przeziębienie i piwowstręt. Za późno jednak było i w pełnym słońcu ustawiliśmy się w kolejkę do wejścia na górę.Kolejka nie była jakaś wielka. Może ze 100m do wejścia na piramidę, potem schody, potem kolejka robiła wężyka na 5 razy po jakieś 70 metrów, później w górę po schodach, potem wężyk (pojedynczy więc chyba młody) i na górę. I na samą górę. Tak ze 30 minut, może 45. Nawet się nie zdążyłem zmęczyć wchodzeniem, bo trzeba było stanąć, poczekać, przejść 5 metrów, stanąć, czynność powtarzać. Czas na szczycie zaś, to jakieś 10 sekund, bo już kolejni muszą iść i służby porządkowe pilnują, by kolejka szła sprawnie

Dobrze, że byliśmy w miarę wcześniej ponieważ jak schodziliśmy kolejka była dwa razy taka czyli czternaściemilionówsześćsetdziesięć sztuk albo i trzy razy taka czyli… 

Nina, Wyjazdowo.com

Potem usiłowali wciągnąć mnie na piramidę księżyca, ale wchodziło się tylko do połowy, więc co to za wyzwanie dla mnie. I zostałem na ziemi. Nawet zrobiłem zdjęcie mojej żony w tłumie stonki. Królewna Stonka. Mi Amore normalnie

(Nina: na piramidzie księżyca również było mnóstwo osób, które wchodziły, schodziły, jadły, piły, robiły sobie zdjęcia, zdjęcia żonie, zdjęcia żonie i synowi, oglądali już zrobione zdjęcia – generalnie przeszkadzali w związku z tym niestety prawie wszystkie zdjęcia zawierają pewną ilość Meksykan) .

Nina, Wyjazdowo.com

Wróciliśmy po Michała i udaliśmy się do knajpy serwującej typowo meksykańskie żarcie. Żarełko było bardzo smaczne, a oto dowody:

Po obiadku zostaliśmy zabrani gdzieś. Na jakąś dziwną dzielnicę, do jakiegoś muzeum jakiejś kobiety. Malowała nogami, rękoma i nie wiem czym jeszcze. I film o niej był, jakiś superwypas. Niestety, jako osobnik pozbawiony wszelkich oznak kultury osobistej, nie wiedziałem kim jest ta osoba. Drugi burak, Michał podobnie. Strasznie się tego wstydzimy i zapewniamy, że narobimy zaległości. Aha, Na pewno i naprawdę, Yhy, No. Ale z zewnątrz, gdzie pozostaliśmy muzeum wyglądało świetnie. Było niebieskie. Kształcąca wycieczka…

Bez komentarza. Adam każe mi napisać gdzie byliśmy – nie. Jak nadrobi braki kulturalne to sam napisze.
Nina, Wyjazdowo.com

Minęło 11 lat a ja dalej bez kultury. jedyne co wiem, to to, że kobieta zwała się Frida Kahlo. I na tym poprzestanę.

Adam, Wyjazdowo.com

Następnie poszliśmy na okoliczny parczek, na którym było kolejne sześćmilionówtrzytysiącedwanaście osób. Z ciekawszych rzeczy znaleźliśmy drzewo oklejone gumami do żucia. Artystyczne.

Na dziś koniec i bomba, kto nie czytał ten trąba.

704, 2012

Meksyk – Ciudad de Mexico

By |2012-04-07|

Dziś urodziny Gabriela. W związku z tym wczoraj na kolacje mieliśmy mało zjeść, bo rano mieliśmy iść na czekoladowe cuś. Wstaliśmy rano i wyszliśmy z domu punktualnie. Tak wiem, zaskakujące, ale to najszczersza prawda. I nawet Nina nie maczała w tym swych paluszków. Pojechaliśmy do centrum, zostawiliśmy auto koło bazaru i ruszyliśmy pieszo dalej. W pewnym momencie nawet miałem wrażenie, że chcą byśmy się zgubili, ale twardo szliśmy. Okazało się, że restauracja znajduje się w Hiltonie… Ja kiedyś zabiję ich. Najpierw Martę, a później Gabriela. W sandałach, krótkich spodenkach… i jeszcze ten wredny Gabriel na nasze stwierdzenie, że znów nam nie powiedzieli, że idziemy w eleganckie miejsce, żebyśmy się ubrali jak ludzie (co byłoby trudne, ale pomarudzić zawsze warto) odparł, iż po prostu będziemy wyglądać jak Amerykanie. Łyżeczką do herbaty go pokroję normalnie za te zniewagi. Albo zawiozę na Śląsk i powiem, że jest z Zagłębia. O! To może być dobre. Taki jest plan. Zemsta będzie słodka

W życiu bym nie pomyślała, że na wyprawę jakby nie bądź trekkingową opłacało się zabrać coś eleganckiego.
Nina, Wyjazdowo.com

Na początek dostaliśmy bułeczkę, do tego twarożek i spienioną, gorącą czekoladę do picia

Pan najpierw spieniał czekoladę w dzbanku za pomocą specjalnego mieszadła a następnie lał do kubeczka z wysokości 0,5m, żeby było jeszcze więcej piany. Pycha!

Nina, Wyjazdowo.com

Bułeczka była taka, że palce lizać. Mięciutka, rozpływała się w ustach, do tego twarożek, coś jak nasz homogenizowany, ale bardzo smaczny. A może to śmietanka była? Cholera wie. Albo Marta. Acz po tym numerze z Hiltonem to na jedno wychodzi. Następnie dostaliśmy inne potrawy. Ja dostałem omlet z suszonym mięskiem, Nina coś z kwiatami dyni

Omlet z kwiatami dyni i pieczarkami. Również pycha
Nina, Wyjazdowo.com

a Michał dostał wsad do pieca hutniczego. Znaczy normalnie ponoć nie jest to takie ostre, ale podpadł Marcie ostatnio twierdząc, że mało ostre rzeczy je w Meksyku. Marta specjalnie poprosiła obsługę o doprawienie dania. Dostał swoje danie bulgoczące i zastanawialiśmy się czy bulgocze powodu tego, że jest gorące, czy dlatego, że jest tak ostre. W każdym razie spocił się odrobinę przy jedzeniu. Do tego zamówiliśmy sobie wodę dnia, którą okazał się jakiś czarny owoc z pomarańczą. Owoc zaczyna się na z i kojarzy mi się z zapateria

Wydaje mi się, że to nie była woda dnia tylko m. In. taki sok był do wyboru. Tak czy owak kolejna pycha.
Nina, Wyjazdowo.com

czy jakoś tak, ale z innej strony tak było napisane na sklepach z obuwiem, więc to raczej nie to. Marta, pomagaj!

I nie pomogła…

Adam, Wyjazdowo.com

Napasieni po noski poszliśmy zwiedzać okoliczne ulicę, w tym dzielnicę chińską

Składającą się z dwóch ulic. Ponieważ jak wszyscy wiedzą Chińczycy źle się czują w mniejszych grupkach niż po milion, a że nie ma ich tutaj dużo, to zmieścili się na dwóch ulicach.
Nina, Wyjazdowo.com

Powoli kierowaliśmy się na ryneczek. Na ryneczku spędziliśmy kawał czasu. Właściwie na dwóch ryneczkach, bo jeden warzywno–owocowy odwiedziliśmy z uwagi na zakupy na dzisiejszego grilla, a następnie ryneczek z pierdółkami. W sumie to był początek zemsty na Gabrielu za nazywanie nas gringo! Nachodził się bidulek, nastał na tym ryneczku. Przeciętny normalny facet już po 15 minutach porzuca maskę dobrego męża i idzie w cholerę, a ten musiał wytrzymać dłużej, przecież nie mógł pokazać ludziom z innego kraju, że nie jest macho. Mucho, czy inne takie (talent do języków ma Nina nie ja. Ja jak wspominałem mam inne talenty, głęboko ukryte).

Historyjka. Ponoć kiedyś przypłyną kontener kurczaków, które po wyjęciu były żółte. Z jakiegoś powodu, przyprawy czy czegoś, co było wcześniej w kontenerze. Myślano, że nie sprzeda się, jednak takie kurczaki zrobiły furorę. I do dziś dnia kurczaki barwi się na żółto.

O, tam w środku, na lewo od czerwonych papryczek, jest spleśniała kukurydza. Nawet smaczna! (tak wiem, zaraz Nina napisze, że FUJ, ale nie zna się)

Mam plan, że może uda się jeszcze spróbować empanadas z huitlacoche

Nina, Wyjazdowo.com

Są zielone pomidorki. W osłonkach rosną. Ciekawostka. I są bardzo smaczne. Są też tortille i inne takie I rybki w cieście, w środku krewetki w chili a z lewej chrząszcze. Suszone i solone. Bardziej na lewo były chrząszcze czy tam świerszcze w czosnku, które mi bardziej smakowały. Michał miał jakieś wątpliwości co do nich, Nina zdaje się nawet nie chciała na nie patrzeć. Niby ssaki, a mięczaki.

Następnie Michał zebrał się z gospodarzami, a Nina i ja ruszyliśmy zobaczyć Dziewicę z Guadelupy. Zapakowaliśmy się w metro, jedna przesiadka i byliśmy na miejscu. Metro w Ciudad de Mexico jest naprawdę proste do ogarnięcia. Nawet dla niepiśmiennych. Każda stacja ma swój obrazek i wystarczy zapamiętać, że wysiada się na armacie. Albo skaczącym koniu. Albo piramidzie. Łatwe i wygodne

Linii metra mają jakieś 8 czy 9 i każda ma inny kolor. Ponadto bardzo dobrze oznaczone są stacje, kierunki, w których jedzie metro oraz przesiadek.
Nina, Wyjazdowo.com

Ogólnie jeszcze jedna rzecz z metra. Praktycznie co stacja, to wsiada sprzedawca pierdółek i drze się, zachwalając swój towar. A to gumy do żucia, a to jakieś motylki, a to młoteczki. Albo trzy latarki za 10 peso (jakieś 2,5pln).Najlepsi jednak są sprzedawcy płyt CD. Noszą w plecakach ogromne kolumny, wsiadają, puszczają na pełen regulator muzykę, po parę sekund na utwór, pokazują jaką mają składankę i drą się, że 10 peso za płytę. Oryginalną inaczej.

Bazylika robi dobre wrażenie. Spodziewałem się raczej naszej Częstochowy, kipiącej złotem i miliarda zwiedzających. Ludzi było sporo, ale nie tylu, ilu się spodziewałem. Na terenie sanktuarium znajduje się kilka kościołów, kaplic i innych przybytków wiary (a pod tym wszystkim parking podziemny).Najładniejszy jednak jest kościół na dole, który niestety powoli się zapada. Na zdjęciu widać, jak bardzo jest przekrzywiony. Grzecznie wróciliśmy do Marty. W sumie nawet nam dobrze szło, przynajmniej do czasu wyjścia z metra. Tam, zobaczyłem zapamiętany punkt charakterystyczny – czyli lokal z matami do tańca i konsolami – i powiedziałem TU! Idziemy tak!

I poszliśmy. Okazało się, że chyba tych lokali jest tam więcej, bo nie doszliśmy do Marty. A co lepsze, nie mieliśmy jej adresu. Plus jest taki, że jej ulica idzie w koło, więc wystarczy trafić na ulicę i można iść w dowolną stronę. Okazało się, że poszliśmy dokładnie nie w tą, co było blisko. Ale przynajmniej dzięki temu kupiliśmy wino. Zeszło nam na tym spacerku z 1,5h. Tak więc mam tu dowód na piśmie, że do sierpnia 2016 roku limit spacerów mam wyczerpany

Po pierwsze nie pochwaliłeś mnie, że grzecznie szłam i nie marudziłam choć już mi nogi odpadały w okolicach kolan. Po drugie do końca lipca. Po trzecie 2012 roku)
Nina, Wyjazdowo.com

Chyba kpisz? Tyle pracy i tylko lipiec? No way!

Adam, Wyjazdowo.com

Gdy dotarliśmy na miejsce towarzystwo zaczynało imprezować na dachu. Cholerka, ale fajnie mają. Na dachu budynku mają z platformy z krzesełkami, stołami, leżakami, jakuzi! Oraz miejscem na grilla. Napaśliśmy się zieleniną, kiedy Marta przyciągnęła mięsko z grilla. Ale wypasione mięsko, marynowane w winie, rozpływało się w jeszcze na widelcu. Do tego wędzony serek na ciepło, przypieczony na zewnątrz, miękki, ciągnący się w środku. I jeszcze to mięsko położyli koło mnie nieopatrznie. Ledwo dotoczyłem się na leżak. Do picia było tym razem coś białego, z czego Michał wyłuskiwał pestki wcześniej, smaczne bardzo. Następnie towarzystwo wieczorem zebrało się jeszcze do marketu. I to koniec dnia pełnego wrażeń, w większości kulinarnych.

Przez te wstrętne cholery wrócę cięższy niż przyjechałem i się czepiać na granicy będą, że coś przemycam.

804, 2012

Meksyk – San Miguel de Allende

By |2012-04-08|

Dziś czas opuścić gościnne progi Marty, dać jej wreszcie odpocząć, czyli ruszyć w dalszą drogę, Po śniadaniu zostaliśmy zawiezieni na dworzec i pozostawieni samym sobie. Część rzeczy zostawiliśmy u Marty, więc mieliśmy tylko 2 duże plecaki. Kupiliśmy bilet do San Miguel de Allende, w jakimś ekstra autobusie, PrimeraPlus. 300 peso. By dostać się do autobusu, trzeba było przejść przez skanowanie bagażu i obmacywano. Następnie dostawało się woreczek z piciem, kanapkami, ciasteczkiem i orzeszkami i kolejna kontrola. Bagażu poręcznego kolejny raz oraz wykrywacz metalu. Dopiero można wejść do autobusu. W autobusie tyle miejsca, że chyba więcej niż w domu, podkładki pod nogi, by się nie męczyły, każdy ma monitorek dotykowy z androidem, gdzie ma centrum multimedialne, słuchawki, Internet bezprzewodowy… żyć nie umierać, 4 przyjemne godziny się szykują…

A dodatkowo przed startem pan nagrał na kamerę buzie wszystkich – chyba do przyszłej identyfikacji ciał. Następnie kierowca przyszedł przedstawił się – tyle zrozumiałam – potem powiedział coś jeszcze i ruszyliśmy.

Nina, Wyjazdowo.com

Dojechaliśmy bez problemu, niecałe 3,5h to zajęło. Dopadliśmy taksówkę i pojechaliśmy na podbój hosteli. W sumie podbiliśmy pierwszy, Alcatraz. Okazało się, że poza nami, jest tu chyba jeszcze tylko jedna osoba. Zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy połazić po mieście. Całkiem sympatyczne miasteczko, malowniczo położone. Wąskie uliczki, aż chciało się spacerować (przesunęliśmy dzięki temu limit na spacerów na rok 2017)

Chyba musimy porozmawiać na osobności – chodzenie na spacery wymaga chodzenia za rękę a Ciebie ciężko było zlokalizować w promieniu 2 m
Nina, Wyjazdowo.com

Było braciszka za łapkę trzymać.

Adam, Wyjazdowo.com

To czym zaskakuje to miasto, to ilość kościołów na metr kwadratowy. Co krok to kościół. Nawet małe luki między domami wypełnione są przez kościoły. Poszliśmy sobie na mrożony jogurt, z owockami, oraz zjedliśmy też bodaj esquites – gotowane ziarna kukurydzy z majonezem i serkiem. Pyszota. Na kolację zaś kupiliśmy tortas, wielką bułę z mięchem zieleniną i innymi ciekawostkami – napycha porządnie i jest smaczna. Do tego sok z pomarańczy…

Ogólnie jak dla mnie miasteczko na 3h zwiedzania. Fajnie się łaziło, ale po jakimś czasie już wszystkie uliczki są podobne do siebie. Kościoły też. Tak więc miejscowość fajna, ale na chwilę. Dobrze, że rano ruszamy dalej.

1004, 2012

Meksyk – Guanajuato

By |2012-04-10|

2012-04-10 Guanajuato

Bez większych problemów wciągnęliśmy śniadanie i taksówką udaliśmy się na dworzec autobusowy. Zakupiliśmy bilet na autobus 2 klasy – 80 peso (Ninie szkoda było 30 peso na 1 klasę)

Bilet na pierwszą klasę kosztował 98, zaoszczędziliśmy 3 x 18 = 56 czyli przynajmniej na 2 duże lody!

Nina, Wyjazdowo.com

i ruszyliśmy z pewnym opóźnieniem w drogę. Autobus zatrzymywał się wszędzie, gdzie tylko się dało, łącznie ze skrzyżowaniami, by zabrać lub wypuścić pasażerów. Ale niech Jej będzie, za zaoszczędzoną kasę będzie mogła sobie kolejnego loda kupić. Z San Miguel de Allende jechaliśmy do Guanajuato bardzo malownicza drogą, wyglądającą trochę jak skalista pustynia z wieloma punktami zielonych drzew lub kaktusów. Trawy brak. A do tego głębokie, na czasem nawet 200 metrów, parowy.
Z dworca autobusowego udaliśmy się do hostelu. Co prawda nie do tego, który wybraliśmy, bo tam nie dało się ponoć dojechać, ale jakiegoś innego. W LP opisanego jako extreme basic. I taki właśnie było

Niby łóżka były, ale nie wiem kiedy zmieniana pościel, łazienka taka, że zrobiliśmy sobie dzień brudasa, a co do kuchni to meksykańskim zwyczajem zjedliśmy na mieście

Nina, Wyjazdowo.com
A od razu krzyczałem, że się rozpasałem i w noclegowni dla bezdomnych nie chce sypiać! To nie, nikt mnie nie słuchał.
Adam, Wyjazdowo.com

Miejsce w dormitorium na 9 osób było po bodaj 120 peso. Guanajuato jest bardzo fajną miejscowością. +10 do fajności dodaje jej fakt, że jest starą górniczą miejscowością, przerytą podziemnymi korytarzami. Tak naprawdę, to pod miastem znajduje się pewnie tyle samo ulic, co na powierzchni, przynajmniej w rejonie historycznego centrum miasta. Można wejść pod ziemię i z godzinę nie wychodzić. Pod ziemią są skrzyżowania, rozjazdy, parkingi – słowem świetny kopalniany klimat. Na powierzchni zaś klimat też jest ciekawy. Wąskie uliczki, drogi górę, w dół – idziesz i nie wiesz, gdzie wyjdziesz. Domy są bardzo kolorowe, umieszczone na wzgórzach – co powoduje, że użyję znów słowa które używam tu bardzo często – malownicze miejsce. Jako, że nie mamy za wiele czasu na zwiedzenie miasta, zakupiliśmy za 120 peso wycieczkę objazdową

I ja ją wynalazłam, znaczy się wycieczkowy kiosk. Sama wycieczka zawierała atrakcje, które chcieliśmy odwiedzić i biorąc pod uwagę ilość czasu, które musielibyśmy poświęcić, żeby znaleźć transport itp. bardziej opłacało się zainwestować w wycieczkę. Szkoda, że nie rozumiemy po hiszpańsku, gdyż wycieczka była z przewodnikiem, który mówił dużo. I być może ciekawie

Nina, Wyjazdowo.com

A kto to wymyślił? Komu pokłony oddawać? No? No? Ani słowa o mnie, jak zwykle!)

Adam, Wyjazdowo.com

Zostaliśmy najpierw zabrani busikiem (ze standardowym poślizgiem 45 minut) do muzeum mumii.

Ponad wiek temu mieszkańcy Guanajuato odkryli, że w ziemi znajdują się zakonserwowane ciała. Czy to za sprawą wysokości, czy też suchego klimatu, który wysuszał ciała, możemy teraz podziwiać prawdziwe mumie. Muzeum jest dość makabryczne, nie polecam go osobom o słabych nerwach, szczególne wrażenie robią mumie dzieci. Mumie dorosłych też potrafią wzbudzić lęk, strach, obrzydzenie. Oczywiście, jeśli ktoś jest bardziej delikatny. Za sprawą mieszkańców Meksyku, w muzeum panuje atmosfera prawie fiesty – dzieci biegają, dorośli śmieją się, robią sobie zdjęcia mumiami. Jakoś tak… śmierć zostaje oswojona. Nawet Nina, która twierdziła, że będą jej się śniły, nie krzyczała później w nocy

Chcąc prowadzić odpowiedzialną turystykę chłopaki grzecznie przeczytali, czego nie wolno robić w muzeum. Nie wolno fotografować. W związku z tym pochowaliśmy swoje aparaty i poszliśmy zwiedzać. Okazało się, że Meksykanie mają w d… zasady i robią zdjęcia wszystkiemu co się rusza i nie rusza, czyli mumiom. Z fleszem również. W związku z tym też pstryknęliśmy kilka fotek. Bez flesza
Nina, Wyjazdowo.com

W sumie warto zauważyć, że większość starszego pokolenia, w szczególności żeńska część społeczeństwa meksykańskiego, od mumii różni się w sposób znaczny.

Adam, Wyjazdowo.com

Następnie zostaliśmy zabrani do kopalni srebra Valenciana, gdzie za 35 peso zeszliśmy na dół piechotą, zwiedziliśmy i wyszliśmy. Wszystko w niecałe 30 minut

Oczywiście był też górniczy przewodnik, który nie mówił po angielsku. Towarzystwo zapytało się, czy umiemy po angielsku, na naszą odpowiedzieć – tak – myśleliśmy, że będą nam tłumaczyć. Owszem tłumaczyli: hand work, silver, gold. Mogli sobie darować.
Nina, Wyjazdowo.com
Ludzie chcieli być mili, a ta marudzi. Zero uprzejmości. może to dlatego, że jest gnomem i jak dla gnoma za płytko jeszcze zeszliśmy.
Adam, Wyjazdowo.com

Po Wieliczce i kopalni GIODO, gdzie nas Lipki zabrały, ta była jakaś taka… mała, płytka… jak jakaś głębsza piwniczka na wino.

Oczywiście zostaliśmy też zaciągnięci do sklepu, by zakupić pamiątki, w ramach promocji „tylko dziś, specjalna cena dla Ciebie!”. Nie z nami takie numery – po Indiach to my ich możemy handlu uczyć… Więc wyszliśmy na zewnątrz i oglądaliśmy bardzo miły kościółek.

Obok było jeszcze muzeum tortur, ale ja już tyle takich widziałem, że nie chciało mi się wchodzić. Reszta wycieczki też nie była zainteresowana. Następnie jeszcze jeden sklepik, tym razem ze słodyczami i znów zostali bidulki zignorowani.

Po tym zostaliśmy zawiezieni na punkt widokowy.

Punkt widokowy był fajny. Wiało, padało, ale widok był super. Właśnie deszcz spowodował, że zebraliśmy się w drogę powrotną. Jeszcze tylko objazd podziemnymi drogami (doczytałem, że to są koryta rzeki, które po postawieniu tamy zostały przekształcone w ulice) i zostaliśmy wysadzeni niedaleko hostelu.

Zjedliśmy kolacyjkę pod drzewem (i parasolem, bo padało). Ninusiowi zachciało się zupy azteckiej i dostała taką, że uszkami Jej szło. Noskiem też. I pociła się, choć dość chłodno było

Ale zjadłam! Zamówiłam też czekoladę, ale po smaku zgadywałabym, że to raczej nesquik. Zdjęć nie ma bo byliśmy głodni.

Nina, Wyjazdowo.com

Moja zupa kukurydziana była smaczna, aczkolwiek smakowała trochę jak zupa mleczna z płatkami kukurydzianymi, rozmemłanymi. Poszliśmy do hostelu i prawie grzecznie poszliśmy spaci.

2012-04-10 Guanajuato

Wpis krótki, gdyż większość rzeczy o Guanajuato napisałem wczoraj. Dziś mieliśmy dogrywkę, pieszą wycieczkę po mieście. W sumie plusem wczorajszej wycieczki busem było to, że zobaczyliśmy te punkty miasta, które mieliśmy w planie. Tak więc dziś Ninuś postanowił być wspaniałomyślnym ciasteczkiem i wyłączyła budzik. I co dziwniejsze, sama obudziła się po 9. To strasznie nietypowe. Może było to spowodowane małą rewolucją pokarmową, która dopadła ją w nocy. A mówiłem, nie chwal dnia, przed zachodem słońca. W każdym razie spała grzecznie jakieś 4h dłużej niż zawsze. I nie budziła uczciwych ludzi.Spakowaliśmy się i zostawiliśmy plecaki na recepcji

Tu nastąpiła zabawna sytuacja, gdyż nie mogąc się porozumieć po angielsku poszłam do pani z translatorem. Pani długo patrzyła w mój telefon a później zaczęła się śmiać i pokiwała głową. Dodała też coś, co niestety zrozumiałam później – otóż okazało się, że translator przetłumaczył, że chcemy zostawić plecaki na 14 lat a nie do 14 godziny. Grunt, że się dogadaliśmy.
Nina, Wyjazdowo.com

I w długą! Znaczy na śniadanie. Nawet nie było daleko, drugie drzwi na lewo z hostelu wciągnął nas właściciel. Mieliśmy Z Michałem ochotę na tortas, czyli kanapki. I nawet były. Jakieś 22 peso za bułę na ciepło, z mięchem, serami innymi dodatkami. Smaczyste i syte. Nina wzięła quesadille i nawet się dogadała, ze chce je same, bez dodatków. Sam ser w środku. Sprytny robal

Po nocnych i porannych rewolucjach żołądkowych – chyba wczorajsza pseudoczekolada – robal bał się co innego jeść. A Marty quesadille i tak są lepsze. Te były wyjątkowo takie sobie, jak to Michał skomentował: w Twoim stanie węgielek Ci nie zaszkodzi.
Nina, Wyjazdowo.com

Po śniadanku na kopytkach zaczęliśmy zwiedzać miasto. Niefartownie trafiliśmy na drogę wijącą się w górę i żona mi w połowie drogi odmówiła współpracy. Jakieś teraz nietrwałe modele żon robią. Zadecydowała, że wracamy w dół

W ogóle ile oni mają tutaj owoców, a w szczególności truskawek… wszędzie truskawki, a ja nie dość, że boję się ameby to jeszcze nie specjalnie mam ochotę spędzić całą podróż w toalecie więc z wielkim bólem serca tylko oglądałam te owocki…
Nina, Wyjazdowo.com

Dzięki temu mieliśmy możliwość poszlajania się po podziemnej części miasta. Mi podobało się bardzo, Michał marudził, że śmierdzi. Przesadzał, piesek francuski. Śmierdziało tylko w jednym miejscu. Na dworzec autobusowy dojechaliśmy przed czasem, ale tym razem nie była to zasługa Ninusia, po prostu chcieliśmy być wcześniej, a nie mieliśmy już co do roboty w mieście. Przynajmniej na dworcu był internet. W cholernym autobusie pierwszej klasy już nie. Uważam to za skandal jakbym znał hiszpański, to bym się odwołał! Albo spróbował. W sumie Nina ponoć już hiszpański umie, więc może by ją wysłać? ;>

Sama mam ochotę coś do nich napisać, bo:

1. Kanapka była jakaś mała,

2. nie było w zestawie orzeszków,

3. Fotele jakieś dłuższe niż szersze – jakby Meksykanie byli wyżsi niż grubsi,

4. Własnego monitorka niet,

5. Internetu niet,

6. Kierowca nie przedstawił się,

7. I w ogóle ten do San Miguel de Allende był lepszy!)

Nina, Wyjazdowo.com

Teraz jesteśmy już u Marty i jutro spadamy w kierunku domu.

Przejdź do góry